Sprzeciw wobec planów włączenia do rządu skrajnie prawicowego Itamara Ben-Gewira wyraziły już m.in. USA i Zjednoczone Emiraty Arabskie.

Jutro zostaną opublikowane ostateczne wyniki ubiegłotygodniowych wyborów do Knesetu. Prezydent Izraela Jicchak Herzog wybierze wówczas lidera, który otrzyma mandat umożliwiający budowę rządu. Choć nie jest jeszcze pewne, jaki będzie jego ostateczny kształt, świat ostrzega już, że dojście do władzy ekstremistów odbije się na jego stosunkach z państwem żydowskim. – Stany Zjednoczone mają nadzieję, że izraelscy urzędnicy państwowi nadal będą podzielać wartości otwartego, demokratycznego świata, w tym tolerancję i szacunek dla wszystkich, zwłaszcza grup mniejszościowych – komentował rzecznik Departamentu Stanu Ned Price. To przytyk do skrajnie prawicowych potencjalnych koalicjantów Binjamina Netanjahu, który po wygranych wyborach najprawdopodobniej wróci na stanowisko szefa rządu. Wstępne wyniki sugerują, że kierowany przez niego Likud zdobył najwięcej, bo 23,41 proc. głosów. Na możliwych sojuszników z Religijnego Syjonizmu zagłosowało niemal 11 proc. Izraelczyków.
Współpraca z przywódcą wchodzącej w skład Religijnego Syjonizmu partii Żydowska Siła Itamarem Ben-Gewirem to problem dla administracji prezydenta Joego Bidena. Demokraci są zaniepokojeni jego rasistowską retoryką wobec Palestyńczyków na Zachodnim Brzegu oraz arabskiej społeczności w Izraelu. Portal Axios jako pierwszy donosił, że Waszyngton będzie unikał wszelkich kontaktów z Ben-Gewirem.
– Administracja Bidena będzie pracować z każdym demokratycznie wybranym rządem w Izraelu, ale może mieć problem z poszczególnymi politykami – mieli zasugerować podczas niedawnego spotkania z Herzogiem sekretarz stanu Antony Blinken i doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Jake Sullivan. Kontrowersyjny polityk miałby zająć stanowisko ministra spraw wewnętrznych. Z kolei jego polityczny partner – Becalel Smotricz – ubiega się o funkcję ministra obrony. Przywódcy skrajnej prawicy będą mieli dużą siłę nacisku na przyszłego premiera, by faktycznie te stanowiska objąć. Netanjahu oczekuje bowiem, że obaj politycy pomogą mu uchwalić ustawy, które zatrzymają toczący się przeciwko „Bibiemu” proces korupcyjny. Nie jest jednak jasne, czy Biały Dom rozważa ewentualne wykluczenie ze współpracy także Smotricza i innych członków jego partii. Ale bojkot któregokolwiek z przedstawicieli nowego rządu negatywnie wpłynie na stosunki izraelsko-amerykańskie. Biden podobnego ochłodzenia doświadczył już jako wiceprezydent w administracji Baracka Obamy, który spierał się z „Bibim” w sprawie zawartego za jego kadencji porozumienia nuklearnego z Iranem.
W 2015 r. Netanjahu wygłosił w Kongresie krytyczne przemówienie, w którym sprzeciwił się wszelkim próbom negocjacji z władzami w Teheranie. Administracja Obamy odebrała to jako próbę sprzymierzenia się z Partią Republikańską. Umowa nuklearna to kwestia, która po powrocie Netanjahu do władzy może ponownie osłabić więzi na linii Tel-Awiw–Waszyngton.
Kiedy odchodził w ubiegłym roku z urzędu, kończąc swoją 12-letnią kadencję na stanowisku premiera, uderzył w administrację Bidena, krytykując powrót do negocjacji z Irańczykami. Choć porozumienie jest dziś mało prawdopodobne, wielu urzędników, którzy negocjowali z Ajatollahami za czasów Obamy, pracuje teraz w administracji Bidena. Na przykład specjalny wysłannik ds. Iranu Robert Malley, czyli główny negocjator porozumienia z 2015 r.
Niezadowolone z potencjalnych konsekwencji piątych od 2019 r. wyborów do Knesetu są także państwa Bliskiego Wschodu. Z informacji zdobytych przez dziennik „Times of Israel” wynika, że minister spraw zagranicznych Zjednoczonych Emiratów Arabskich Abdullah ibn Zajid jeszcze przed głosowaniem ostrzegł Netanjahu przed włączeniem skrajnie prawicowych działaczy do nowego rządu. ZEA były obok Bahrajnu pierwszym państwem arabskim, które zdecydowało się na normalizację relacji z Izraelczykami.
Ibn Zajjid przekonywał „Bibiego”, że takie posunięcie może grozić zerwaniem nawiązanych dwa lata temu stosunków. – Takie rzeczy nie dzieją się z dnia na dzień. Wciąż nie wiemy, jak dokładnie będzie wyglądała polityka nowego rządu. Jeśli będzie wzniecać konflikty i zaostrzać spór z Palestyńczykami, bardzo możliwe, że dobre relacje z państwami Bliskiego Wschodu zawisną na włosku – przekonuje w rozmowie z DGP Yossi Mekelberg z think tanku Chatham House.
Ale dla graczy z Zatoki Perskiej głównym zagrożeniem pozostaje Iran, dlatego Izrael – bez względu na to, kto będzie nim rządził – może stanowić niezbędną przeciwwagę dla regionalnych ambicji Teheranu. Władze Bahrajnu w sobotę przekazały, że będą po wyborach rozwijać więzi z Tel Awiwem. – Zwycięstwo Netanjahu było normalne i spodziewane. Mamy umowę z Izraelem i będziemy się jej trzymać, oczekując, że jej kształt się nie zmieni – cytował królewskiego doradcę szejka Chalida ibn Ahmada Al Chalifę Reuters. Polityk podkreślał, że Bahrajn dalej chce mierzyć się z obecnymi na Bliskim Wschodzie zagrożeniami we współpracy z państwem żydowskim. – Chcielibyśmy mieć pewność, że nie dojdziemy do dnia, w którym będziemy mieli do czynienia z pogorszeniem bezpieczeństwa w regionie. Dlatego zależy nam, by wszystkie państwa doszły do porozumienia i wspólnie stały przeciwko wojowniczości którejkolwiek ze stron – komentował działalność Teheranu. Mekelberg tłumaczy z kolei, że izraelska polityka bywa nieprzewidywalna i wciąż istnieje szansa, że ostateczny skład rządu może wyglądać inaczej. – Nie jestem pewien, czy Netanjahu skończy w koalicji ze skrajną prawicą. Dziś centrowe ugrupowania mówią mu zdecydowane „nie”, ale być może w końcu się ugną i zgodzą na współpracę, by uratować Izrael od Ben-Gewirów i Smotriczów tego świata – twierdzi. ©℗