Końcówka kampanii przed wyborami parlamentarnymi, które odbędą się 8 listopada, nie wygląda dla partii Bidena kolorowo. A im gorszy będzie miała wynik, tym mocniejszy będzie Donald Trump.

Gospodarka to według sondaży najważniejszy temat wyborczy dla Amerykanów. Dopiero na dalszych miejscach znajdują się spór o aborcję, kwestie bezpieczeństwa czy relacje z Rosją. Głównym tego powodem jest inflacja, która choć od kilku miesięcy spada, to utrzymuje się w USA na poziomie powyżej 8 proc. (we wrześniu 8,2 proc.). I choć Joe Biden podkreśla, że za jego rządów udaje się utrzymać niskie bezrobocie (3,5 proc.), a w Kongresie przechodzą pakiety stymulacyjne czy gigantyczna ustawa infrastrukturalna, to nawet sami demokraci przyznają, że w sprawach gospodarczych prezydencka partia znajduje się w defensywie. „Liberałowie wydają biliony na niepotrzebne ustawy i w rezultacie mierzymy się z rekordową inflacją” – głosi jeden z wielu utrzymanych w takim stylu telewizyjnych przedwyborczych spotów republikanów.
Wybory parlamentarne w środku prezydenckiej kadencji tradycyjnie są w USA trudne dla partii, z której ramienia wywodzi się gospodarz Białego Domu. Od zakończenia drugiej wojny światowej ugrupowanie urzędującego amerykańskiego przywódcy traci w nich średnio po 26 miejsc w Izbie Reprezentantów i cztery w Senacie. Stratedzy demokratów nieoficjalnie już pogodzili się z utratą przewagi w niższej izbie. To oznacza dla Bidena kłopoty polityczne, bo znaczna część jego programu byłaby przy takim obrocie spraw przez Kongres blokowana. Dotyczyć to może także jego inicjatyw pomocy dla Ukrainy. Oznacza także problemy osobiste, gdyż republikanie zapowiadają parlamentarne śledztwo w sprawie jego syna – Huntera Bidena. Po prawej stronie nie brakuje nawet głosów o konieczności wszczęcia procedury impeachmentu przywódcy USA, choć powody podawane są tu różne.
Wskaźnik poparcia dla Bidena jest obecnie niski (42 proc.), ale nie tragiczny jak na ten moment jego prezydentury. Donald Trump w wybory środka kadencji w 2018 r. wkraczał przy poparciu 41 proc., a Barack Obama w 2010 r. przy 45 proc. Mimo to Biden długo pozostawał z boku kampanii, nie organizował wielkich wieców, a część demokratycznych kandydatów do Kongresu nie chciała się z nim pokazywać w obawie, że zmniejszy to ich szanse. 79-latek nie jest uznawany za porywającego tłumy kampanijnego mówcę. Dlatego też demokraci w ostatnich przedwyborczych tygodniach sięgnęli po skutecznie mobilizującego ich elektorat w przeszłości Baracka Obamę.
O Obamie po raz pierwszy zrobiło się w kampanii głośno, gdy w połowie października skrytykował lewe skrzydło partii, zarzucając mu nadwrażliwość w sprawach społecznych oraz oderwanie od problemów reszty Amerykanów. Mówił, że demokraci często są „smutasami, sztywniakami”, a „ludzie nie chcą się czuć, jakby chodzili po skorupkach jajek”. Następnie były prezydent ruszył na kampanijny szlak, tym razem koncentrując się już na republikanach, zarzucając im szerzenie teorii spiskowych, podważanie procesu demokratycznego oraz hipokryzję. „Oni nie są zainteresowani rozwiązywaniem problemów. Są zainteresowani rozzłoszczeniem was, a potem szukaniem kogoś do obwinienia” – mówił na wiecu w Milwaukee. Na trzy dni przed wyborami, w sobotę, Obama pojawi się jeszcze w towarzystwie Bidena w Filadelfii, w kluczowej wyborczo Pensylwanii.
Wyścig o fotel senacki w tym stanie może się okazać decydujący dla kontroli nad całą izbą wyższą parlamentu i przyciąga szczególną uwagę. Ze strony demokratów startuje tu John Fetterman, zastępca gubernatora Pensylwanii, a wcześniej wiele lat polityk lokalny. Jego rywal to Mehmet Oz, kardiochirurg pochodzenia tureckiego, gospodarz popularnego telewizyjnego show „The Dr. Oz Show” i zwolennik medycyny niekonwencjonalnej oraz „uzdrawiania przez wiarę”. Mimo statusu gwiazdy w większości sondaży Oz traci kilka punktów procentowych do Fettermana. Pojedynkowi zarazem daleko do rozstrzygnięcia.
Republikanie z nadzieją oczekują wtorku, ale jednocześnie partia jest głęboko podzielona. „Izolacjoniści, a przede wszystkim frakcja MAGA (trumpiści) najprawdopodobniej znacznie zwiększą stan posiadania w Kongresie, zwłaszcza w Izbie Reprezentantów. Dopiero czas pokaże, czy będą w stanie narzucić swój kurs całej partii” – mówi w rozmowie z DGP Jakub Graca, ekspert Instytutu Nowej Europy. Papierkiem lakmusowym wskazującym, jak mocną pozycję ma Trump, będą rezultaty kandydatów popieranych przez niego w kluczowych stanach. Oprócz Oza to w wyścigach senackich J.D. Vance w Ohio, Herschel Walker w Georgii czy Blake Masters w Arizonie.
„Republikańscy liderzy będą mieli trudne zadanie pogodzenia różnych żywiołów w łonie partii, a pamiętajmy, że najpopularniejszym politykiem w tej partii jest Donald Trump, który gra przede wszystkim na siebie i promuje ludzi, którzy powielają retorykę o ukradzionych wyborach z 2020 r.” – tłumaczy Graca. Trump mocno zaangażował się w partyjne prawybory, windując swoich lojalistów, dając im wsparcie retoryczne oraz finansowe. Stawka dla byłego prezydenta jest wysoka. Dobra dla republikanów wyborcza noc może być wstępem do ogłoszenia przez niego startu w wyborach prezydenckich w 2024 r. Rozczarowujący wynik doda wiatru w żagle jego wewnątrzpartyjnym przeciwnikom, w tym liderowi republikanów w Senacie Mitchowi McConnellowi, który w sierpniu wyraził zaniepokojenie „jakością kandydatów”. ©℗