Tropienie nieprawomyślnych książek nie jest w Stanach Zjednoczonych nowością, ale teraz przybrało na sile. I przynosi polityczne korzyści.
Tropienie nieprawomyślnych książek nie jest w Stanach Zjednoczonych nowością, ale teraz przybrało na sile. I przynosi polityczne korzyści.
Brooklyn Public Library, jedna z największych sieci bibliotek publicznych w USA, otworzyła w kwietniu swoje zbiory elektroniczne dla młodych czytelników ze wszystkich stanów. Każdy nastolatek, np. z Wisconsin czy z Teksasu, może założyć kartę biblioteczną i uzyskać darmowy dostęp do ponad 300 tys. e-booków i 200 tys. audiobooków. Bardzo możliwe, że części tytułów należących do tej kolekcji nie znajdzie już w swojej najbliższej czytelni. Brooklyńska inicjatywa ochrzczona mianem „Books Unbanned” była bowiem odpowiedzią na cenzorską gorączkę, która od miesięcy narastała w stanach rządzonych przez konserwatystów, obracając biblioteki w nowy front wojen kulturowych. Szkolne wypożyczalnie przeczesywały swoje półki, masowo usuwając z nich książki, w których gorliwi rodzice, urzędnicy i lokalni politycy upatrywali zagrożenia dla zdrowego rozwoju dzieci i młodzieży. Wśród tytułów do odstrzału dominowały pozycje poruszające tematy seksualności, tożsamości płciowej i rasizmu. Zarzuty: od promowania pedofilii i wpajania nienawiści do Ameryki po wywoływanie „poczucia dyskomfortu”.
Liczące po kilkadziesiąt, a czasem kilkaset pozycji czarne listy doprowadziły szkolne społeczności do wrzenia. Na radach pedagogicznych, kojarzonych dotąd z drętwymi posiadówkami nad sprawozdaniami i planami rocznymi, wywiązywały się zażarte kłótnie ideologiczne okraszone pyskówkami, inwektywami i licytacjami na to, kto bardziej deprawuje przyszłość narodu. Rzecznicy czyszczenia półek przekonywali, że muszą chronić dzieci przed seksualizacją i lewicową indoktrynacją. Dla ich oponentów było to odbieranie uczniom z grupy LGBTQ tekstów, które pozwalają im lepiej poznać samych siebie, oraz tłumienie debaty o nierównościach rasowych. „Cenzorski ruch zamienia nasze szkoły publiczne w pola bitwy politycznej, wywołując we wspólnotach podziały, popychając nauczycieli i bibliotekarzy do odejścia z pracy oraz osłabiając ducha swobody badań i wolności intelektualnej” – podsumowała w oświadczeniu Suzanne Nossel, szefowa PEN America, stowarzyszenia działającego na rzecz wolności słowa w USA i na świecie.
Atmosfera w szkołach stała się tak wybuchowa, że na początku października prokurator generalny Merrick Garland wydał nawet memorandum, w którym potępił falę zastraszania i gróźb przemocy przeciwko urzędnikom kuratoriów.
Z najnowszego raportu PEN America wynika, że rok szkolny 2021/2022 był rekordowy, jeśli chodzi o ograniczanie dzieciom i młodzieży dostępu do literatury. Organizacja udokumentowała prawie 2,5 tys. zakazów lub prób usunięcia książek w ponad 5 tys. szkół na terenie 32 stanów. Skutki restrykcji dotykały łącznie ok. 4 mln uczniów i objęły blisko 1,7 tys. pozycji. Cenzorskiemu zapałowi najbardziej dał się ponieść Teksas, gdzie ze szkolnych wypożyczalni wyparowało 801 tytułów.
Na czarnych listach przeważały powieści, w których pojawiały się motywy i bohaterzy LGBTQ (41 proc. zabronionych tytułów). Kolejne były publikacje poruszające problematykę rasizmu i relacji rasowych (21 proc.). Następne były książki z opisami rozmaitych doświadczeń seksualnych nastolatków, również z wątkami ciąży, aborcji czy molestowania. „Atakowanie tych tytułów to przygotowywanie gruntu pod wzrost bullyingu (znęcania się – red.), pogardy i przemocy” – powiedziała „New York Timesowi” Laurie Halse Alderson, autorka literatury dla młodych dorosłych. Jej powieści często były atakowane i wykluczane ze szkolnych wypożyczalni m.in. pod zarzutem, że są w nich sceny „miękkiej pornografii”, wątki gwałtu i przekleństwa.
Wzmożenie dosięgło też biblioteki publiczne. Skargom na konkretne tytuły towarzyszyły głosy oburzenia, że z pieniędzy podatników wspierana jest twórczość, która odrzuca moralność i narusza tkankę społeczną. Każda zakwestionowana publikacja musiała przejść procedurę oceny przed wewnętrzną komisją, co pociągało za sobą niekończące się debaty: czy tytuł z kategorii young adult zawierający scenę pierwszej masturbacji powinien trafić do działu dla dorosłych, czy może jego obecność w wypożyczalni publicznej jest w ogóle sprzeczna z misją tej instytucji? Ile razy w dziele noblistki może przewinąć się słowo na „n” (po polsku na „c”), największa obelga w ustach białego Amerykanina, aby była ona jeszcze odpowiednia dla nastolatka? Bibliotekarze, którzy nie ustępowali, bywali zastraszani i atakowani w mediach społecznościowych. W niektórych miejscach konserwatywni aktywiści posuwali się nawet do składania na nich zawiadomień o popełnieniu przestępstwa udostępniania „pornograficznych treści”.
Jak wynika z danych Stowarzyszenia Bibliotek Amerykańskich (ALA), najczęściej atakowany jest komiks Mai Kobabe „Gender Queer. Autobiografia” wydany w 2019 r. (polska edycja ukazała się w 2021 r.). Jego autorka, osoba niebinarna, opowiadając o swoim dorastaniu, szkicuje ścieżkę, jaką przeszła w poszukiwaniu swojej tożsamości płciowej, eksplorowanie seksualności i zmagania ze społecznymi oczekiwaniami. Druga na czarnej liście konserwatystów uplasowała się powieść Jonathana Evisona z 2018 r. „Lawn Boy”, której główny bohater, 22-letni ogrodnik Mike Muñoz, boleśnie doświadcza iluzji amerykańskiego snu, próbując odnaleźć swoje miejsce w społeczeństwie trapionym przez uprzedzenia rasowe i klasowe, a jednocześnie zaakceptować swoją homoseksualność.
Pierwsza głośna krucjata przeciwko obu pozycjom wybuchła pod koniec września 2021 r. w Wirginii. Grupa rodziców i aktywistów z hrabstwa Fairfax zażądała wycofania ich z wypożyczalni (książki były dostępne jedynie w liceach), twierdząc, że zawierają lubieżne treści. Padły też zarzuty, że to czysta pornografia. W komiksie Kobabe za bulwersujące uznano szczególnie rysunki ilustrujące doświadczenia seksualne osób queer, a w powieści Evisona scenę kontaktów płciowych 10-letnich chłopców (wspomnienie z dzieciństwa przywołane przez bohatera). Obóz oburzonych nie miał wątpliwości, że takie obrazy deprawują i wyrządzają dzieciom nieodwracalne krzywdy psychiczne. Niektórzy zapewniali, że płeć i orientacja bohaterów nie mają nic do rzeczy; inni nie ukrywali jednak, że problematyczne było dla nich już samo osadzenie fabuły w tematyce LGBTQ. Jak powiedziała jedna z byłych nauczycielek z Fairfax, cytowana przez „Washington Post”, jest niedopuszczalne, by za publiczne pieniądze „promować książki dosadnie przedstawiające homoseksualne akty”. Największy niesmak wzbudziła grafika obrazująca erotyczną fantazję autorki komiksu – nastoletniego chłopca dotykającego penisa starszego mężczyzny. Jak później tłumaczyła swoim krytykom Kobebe, ilustracja była inspirowana „Ucztą” Platona, a także sceną z greckiej ceramiki z okresu klasycznego, którą oglądała w jednym z oksfordzkich muzeów.
Gdy wytoczono oskarżenia najcięższego kalibru, zarząd szkół w Fairfax stwierdził, że nie ma innego wyjścia, jak wycofać książki z bibliotek do czasu, aż specjalne komisje złożone z pedagogów, rodziców i uczniów ocenią, czy są one odpowiednie dla nieletnich. Dwa miesiące później zapadła decyzja, że obie pozycje wrócą na półki, ale emocje, jakie wzbudziły, rozlewały się już po mediach społecznościowych i… placówkach w kolejnych stanach. W ostatnim roku książki Kobabe i Evisona usunięto lub przynajmniej czasowo wycofano z bibliotek m.in. w Teksasie, Tennessee, na Florydzie, w Iowa, Pensylwanii, New Jersey i Karolinie Północnej. Zwykle nie były jedyne.
Książki przesiewano hurtowo. Tydzień przed końcem wakacji dyrekcja szkół w okręgu Keller w Teksasie przesłała pracownikom e-mail z wykazem 41 pozycji, na które były skargi w minionym roku szkolnym. Załącznik opatrzono poleceniem, aby w nowym semestrze trzymać je z dala od uczniów. Indeks tytułów zabronionych wzbudził powszechne zdumienie. Obok stałych podejrzanych, czyli powieści z bohaterami LGBTQ, w wykazie figurowały Biblia, „Dziennik” Anny Frank czy „Najbardziej niebieskie oko” Toni Morrison. Pod wpływem licznych protestów dwie pierwsze pozycje wróciły na półki. Książka Morrison, amerykańskiej laureatki Nagrody Nobla z 1993 r., raczej pozostanie już w bibliotecznym czyśćcu. Publikacje tej autorki od lat należą do najczęściej zakazywanych w USA. Wydana w 1970 r. powieść „Najbardziej niebieskie oko” przez wiele szkół uznana została za szczególnie nieodpowiednią lekturę dla dzieci i młodzieży ze względu na drastyczne opisy (np. sceny gwałtu), kontrowersyjną problematykę (m.in. kazirodztwa i pedofilii) i wulgarny język (obelgi rasistowskie).
W wielu placówkach cenzurowanie książek nie było jednak motywowane ani zawartymi w nich treściami seksualnymi, ani wstrząsającymi scenami, lecz wpisywało się w szersze kampanie wypierania z edukacji kwestii związanych z LGBTQ. Rekord pobiły władze szkolne z Collierville w stanie Tennessee, które kilka dni przed początkiem roku szkolnego nakazały usunąć z półek za jednym zamachem ponad 300 tytułów (część dotyczyła też wątków rasowych). Inicjatorzy podobnych akcji przekonywali, że tożsamość płciowa i seksualność to sprawy na tyle delikatne i złożone, że dzieci nie powinny po nie sięgać – przynajmniej do czasu, aż na te tematy porozmawiają z nimi rodzice. Zwykle wątpliwości te były jednak obudowane ideologiczną narracją o „zatruwaniu moralności” i „seksualizacji nieletnich”. Padały oskarżenia, że kwestionowane tytuły zachęcają najmłodszych do kwestionowania swojej identyfikacji płciowej i orientacji. Tropem stale przewijającym się w narracji rodziców i aktywistów domagających się zakazów był „grooming”, czyli budowanie więzi emocjonalnej i uwodzenie dzieci z zamiarem ich wykorzystywania. Z sugestią w tle, że czytając o przeżyciach ludzi queer, uczniowie zostaną zmanipulowani i staną się bardziej podatni na drapieżników seksualnych.
Czasem spory o książki antagonizowały całe lokalne społeczności. W sierpniu aktywiści w niewielkim Jamestown Township w stanie Michigan wystąpili z petycją o wyrzucenie z lokalnej biblioteki pozycji z wątkami LGBTQ. Gdy kierownictwo placówki odmówiło, grupka urządziła na nie nagonkę, w wyniku której z pracy zrezygnowało dwóch kolejnych dyrektorów. Ponieważ ataki nie przyniosły oczekiwanego efektu, aktywiści zainicjowali kampanię referendalną, zachęcając mieszkańców do głosowania za obcięciem budżetu bibliotece. I odnieśli sukces – placówka znalazła się na granicy przetrwania.
Zakazywanie książek to trend, który w USA ma długą tradycję, ale w instytucjach edukacyjnych nasilił się wraz z nastaniem konserwatywnej rewolucji wyniesionego do władzy przez chrześcijańską prawicę Ronalda Reagana. Jak tłumaczył amerykański historyk Paul Boyer w książce „Purity in Print”, cenzorski ferwor zawsze uaktywniał się w momentach głębokich pęknięć politycznych i kulturowych, odzwierciedlając społeczne lęki związane z wielkimi zmianami: norm, instytucji, wzorców. W latach 80. i 90. XX w. głównym obiektem niepokoju aktywistów chrześcijańskiej prawicy była zwłaszcza „religia świeckiego humanizmu”, którą rzekomo szerzyły takie książki jak „Buszujący w zbożu” J.D. Salingera czy „Nowy wspaniały świat” Aldousa Huxleya.
PEN America podkreśla w swoim raporcie, że inaczej niż w poprzednich dekadach dziś próby cenzury nie są po prostu spontanicznymi protestami zaniepokojonych rodziców czy zaangażowanych obywateli. To skoordynowane, starannie zaplanowane akcje, za którymi stoją konserwatywne stowarzyszenia z ideologiczną misją. Niektóre z nich skupiają się głównie na aktywności w internecie, kompilując i rozsyłając czarne listy książek czy lansując swój przekaz w social mediach. Inne mają również aktywistów w terenie. Uczestniczą oni w spotkaniach szkolnych społeczności i mobilizują zwolenników. Grupy te mają często powiązania z politykami Partii Republikańskiej lub przynajmniej czerpią z ich agendy inspirację dla swoich działań. W Teksasie fala zakazów książek ruszyła po tym, jak w październiku 2021 r. kongresmen stanowy Matt Krause porozsyłał po szkołach wykaz 850 pozycji, domagając się informacji, czy posiadają je w swoich zbiorach i ile wydały na nie pieniędzy. Krótko potem gubernator Greg Abbott wezwał prokuraturę do zbadania, czy placówki, które zakupiły komiks Kobabe, nie narażają uczniów na kontakt z pornografią. Kilka stanów uchwaliło też przepisy mające na celu wymazanie ze szkół tematyki seksu, tożsamości płciowej i orientacji seksualnej. Najdalej poszli republikańscy legislatorzy na Florydzie, którzy zimą tego roku przeforsowali ustawę, popularnie określaną „Don’t Say Gay Bill”, zakazującą lekcji i dyskusji o kwestiach LGBTQ w przedszkolach i młodszych klasach podstawówki (w przypadku starszych dzieci prawo stawia warunki, które tworzą pole do różnych interpretacji). Projekty podobnych regulacji rozpatrują obecnie legislatury kilkunastu stanów. Kolejne zaczęły wprowadzać przepisy zabraniające korzystania w klasach z materiałów, które mogą wywołać u ucznia „poczucie dyskomfortu, winy, bólu lub inny rodzaj psychologicznego stresu” z powodu jego rasy lub płci. W innych zakazy dotyczą wszelkich pomocy naukowych z opisami seksu.
Większość grup prowadzących dziś cenzorskie kampanie uformowała się w czasie pandemii na fali frustracji związanej z zamykaniem szkół, a po ich otwarciu – z obowiązkiem noszenia w klasach maseczek. Często ci sami rodzice, którzy urządzali pod kuratoriami protesty przeciwko restrykcjom, toczyli później walkę z domniemanym wpajaniem dzieciom krytycznej teorii rasy (Critical Race Theory – CRT), dyscypliny badającej rolę uprzedzeń rasowych w prawie, instytucjach i strukturach społecznych. Pod hermetyczną etykietę CRT prawica podłączyła wszelkie książki i materiały dydaktyczne dotyczące spuścizny rasizmu w USA, które chciała wykluczyć ze szkół, bo uważała je za narzędzia indoktrynacji. Przede wszystkim jednak okazało się to skutecznym sposobem politycznej mobilizacji. Teraz podobnie jest z LGBTQ.
Grupy zaangażowane w szkolne batalie utrzymują, że chcą jedynie wzmocnić kontrolę rodziców nad edukacją, uważając, że są oni coraz bardziej spychani na margines przez dyrektorów, urzędników i nauczycieli. Ale – czy tego chciały, czy nie – stały się odnogą ideologiczną i wehikułem wyborczym republikanów. Ostatnio pupilką republikanów jest zwłaszcza Moms for Liberty, najbardziej wpływowa organizacja tego ruchu, definiująca swoją misję jako obronę dzieci przed „seksualizacją”, „indoktrynacją” i „medykalizacją”. Jeszcze dwa lata temu tworzyła ją grupka matek z Florydy, które na radach szkoły wykrzykiwały swoją wściekłość na obostrzenia pandemiczne i lobbowały u stanowych kongresmenów. Wraz z kolejnymi akcjami zyskiwały sympatyków i rozszerzały aktywność na kwestie związane z programem nauczania i zawartością bibliotek. Na Florydzie, w Missisipi czy w Karolinie Północnej to właśnie Moms for Liberty rozkręciły inicjatywy na rzecz usuwania książek. Dziś organizacja podaje, że ma niemal 100 tys. członków i 200 komórek w 37 stanach. Latem na jej konwencji gościło wielu przedstawicieli republikańskich elit – łącznie z gubernatorem Ronem DeSantisem, który po cichu szykuje się do walki o prezydenturę.
W konserwatywnych stanach „prawa rodziców” stały się też czołowym tematem kampanii przed zbliżającymi się wyborami do Kongresu. Do zagospodarowania tlących się w szkołach konfliktów zachęciła republikanów zwłaszcza kampania ich partyjnego kolegi Glenna Youngkina w ubiegłorocznym wyścigu gubernatorskim w Wirginii. Podczas ostatniej debaty wyborczej kontrkandydat Youngkina, weteran demokratów Terry McAuliffe, odpowiadając na pytanie o zakazy książek, stwierdził, że „rodzice nie powinni mówić szkołom, czego mają uczyć”. Republikanin, któremu do tego momentu sondaże wróżyły porażkę, do końca rywalizacji przedstawiał się jako jedyny obrońca praw rodziców. Ostatecznie wygrał z przewagą 2 pkt proc. ©℗
Reklama
Reklama