- Ibn Salman zamierzał zmniejszyć produkcję ropy. Chciał to zrobić, aby zaszkodzić Bidenowi - mówi Sami Hamdi, ekspert ds. Bliskiego Wschodu, dyrektor zarządzający firmy doradczej International Interest.

Państwa OPEC+ zdecydowały o zmniejszeniu wydobycia ropy, wywołując burzę w relacjach Stanów Zjednoczonych z Arabią Saudyjską. Co książę Muhammad ibn Salman - de facto przywódca królestwa - próbował w ten sposób osiągnąć?
W ciągu ostatniej dekady ceny ropy utrzymywały się na bardzo niskim poziomie. Wypalały one saudyjskie rezerwy do tego stopnia, że mówiło się nawet, że skończą się do 2030 r. Arabia Saudyjska wciąż jest od eksportu ropy uzależniona. Nie jest to więc pierwszy raz, kiedy pręży muskuły w tym zakresie. Dlatego według mnie Saudyjczykom przyświecały interesy ekonomiczne. W świetle globalnego kryzysu i rosnącej inflacji państwa OPEC+ potrzebują wzrostu cen, by nadrobić straty, które odnotowały w latach 2014-2019. Owszem, mamy tu do czynienia również z elementem politycznym, czyli osobistym sporem między ibn Salmanem a prezydentem USA Joem Bidenem. Ten aspekt dotyczy przede wszystkim terminu ogłoszenia cięć produkcji. Trzeba jednak podkreślić, że to Biden zwrócił się do Rijadu z prośbą o ich opóźnienie. Tak, by nie wpłynęły na ceny gazu tuż przed listopadowymi wyborami do Kongresu. Władze królestwa się na takie rozwiązanie nie zgodziły, więc Biały Dom oskarża teraz Arabię Saudyjską o zmowę z Rosją. Pamiętajmy jednak, że Rijad potrzebuje, by ceny utrzymywały się co najmniej na poziomie 80 dol. za baryłkę, aby mógł osiągnąć zysk. Dlatego - razem z innymi producentami - przekonuje, że w ich interesie gospodarczym leży utrzymanie wyższych cen i nie widzi powodu, by je obniżać ze względu na toczącą się wojnę, którą państwa Zatoki postrzegają jako sprawę wyłącznie europejską.
Czyli twierdzenie, że książę MBS stał się sojusznikiem Putina jest - pana zdaniem - przesadzone?
Tak. Oczywiście, istnieje współpraca między Rijadem a Moskwą, ale na Bliskim Wschodzie Rosja postrzegana jest przede wszystkim jako ktoś, do kogo się idzie, gdy jest się zdenerwowanym na USA. Za każdym razem, kiedy prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan ma problem z Waszyngtonem, grozi zbliżeniem z Kremlem. To wcale nie oznacza, że relacje z Putinem faktycznie chce zacieśnić. W ten sposób wysyła jedynie sygnał, by Biały Dom okazał mu trochę więcej czułości. Ten sam mechanizm obserwujemy w przypadku Zjednoczonych Emiratów Arabskich, których prezydent Muhammad ibn Zajid odwiedził w ubiegłym tygodniu Putina. Taka strategia działa, bo w przeszłości Biały Dom ustępował już obu państwom w pewnych kwestiach, aby chronić swoją pozycję w regionie. Podobnie jest z ibn Salmanem. Arabia Saudyjska nie wierzy, że Rosja może zastąpić sojusz z USA.
Sami Hamdi, ekspert ds. Bliskiego Wschodu, dyrektor zarządzający firmy doradczej International Interest / Materiały prasowe
Problem w tym, że Biden obiecał w trakcie swojej kampanii wyborczej, że uczyni z saudyjskiego księcia międzynarodowego pariasa. Opublikował raport o śmierci dziennikarza Dżamala Chaszukdżiego (o zlecenie zabójstwa oskarżono MBS - red.). Otwarcie powiedział, że będzie rozmawiał tylko z saudyjskim królem. Narracja Bidena zaczęła się zmieniać tylko ze względu na wojnę. Nie jest więc tak, że Arabia Saudyjska odsuwa się od USA w kierunku Rosji. Po prostu ibn Salman w odpowiedzi na amerykańską alienację postanowił współpracować z Moskwą, oczekując, że dzięki temu USA zaczną traktować go lepiej. Poza tym problem dotyczy samego Bidena, a nie Stanów jako takich. MBS woli republikanów u władzy.
Jak w takim razie spór na linii Rijad-Waszyngton może się rozwinąć?
Wszystko zależy od wyników amerykańskich wyborów. Biden próbował zrobić z ibn Salmana międzynarodowego pariasa, ale wydaje mi się, że prędzej to ibn Salman uczyni z Bidena prezydenta nieudacznika. Innymi słowy, rosnące ceny wpłyną na decyzje amerykańskiego społeczeństwa. Być może republikanie przejmą władzę w Kongresie i osłabią Bidena. Na to Arabia Saudyjska liczy. To dlatego nie zgodziła się na opóźnienie ogłoszenia cięć produkcji. Saudyjczycy doskonale wiedzą, jakie będą tego konsekwencje. Biden jest w bardzo trudnej sytuacji. Myślę, że twardy charakter wypowiedzi płynących z Białego Domu odzwierciedla jego przedwyborczą panikę. Będzie teraz badał różne opcje, takie jak wprowadzenie bardziej surowych przepisów antymonopolowych, które pozwolą na pozywanie państw OPEC do amerykańskich sądów w sprawie manipulacji cenami. Prezydent odwołał już dwustronne spotkania między delegacjami amerykańskimi i saudyjskimi na pewnych forach. Mówi się także, że może zamrozić sprzedaż broni do Arabii Saudyjskiej. Myślę, że jest to jednak mało prawdopodobne, ponieważ Rijad i Abu Zabi są jednymi z największych jej nabywców. Amerykanie mają interes w tym, by sprzedaż była kontynuowana. Biden będzie się musiał więc teraz bardzo nagimnastykować. W tym czasie ibn Salman będzie siedział cicho w Rijadzie, trzymając kciuki, że wybory skończą się jego porażką.
Co amerykańska administracja może w takiej sytuacji zrobić?
Zależy, jak na to spojrzymy. Złe relacje z Saudyjczykami negatywnie wpłyną na gospodarkę USA. Dobre odbiją się z kolei na prawach człowieka. Ich obrońców Biden już zdążył zresztą rozczarować, udając się w lipcu z wizytą do MBS i przybijając z nim osławionego żółwika. Fakty są takie, że Stany Zjednoczone nadal w dużym stopniu polegają na Arabii Saudyjskiej, kartelu OPEC i ropie. Myślę, że problemem Bidena jest to, że jego waśń z ibn Salmanem wpływa na zwykłych Amerykanów, którzy zmagają się teraz z wysokimi cenami. I to niekoniecznie jest wina Arabii Saudyjskiej, tylko konsekwencja toczącej się w Ukrainie wojny. Pokazuje to, że Saudyjczycy nadal są ważnym sojusznikiem Amerykanów. Niezależnie od tego, co ci drudzy myślą o łamaniu praw człowieka czy zabójstwie Chaszukdżiego. Dla Bidena i ibn Salmana nie jest teraz istotne, jaka polityka byłaby właściwa. Biden próbował już przycisnąć ibn Salmana do muru. Potem role się odwróciły, dlatego teraz obaj walczą o swoje polityczne przetrwanie, a nie interesy narodów. Biden może przegrać wybory, ceny benzyny są wysokie, a Bliski Wschód nie stoi z nim przeciwko Rosji. Patrząc na sytuację w ten sposób, alienowanie Saudyjczyków nie zadziałało. To nie była właściwa polityka. Jednocześnie, kontynuując przymilanie się do MBS, skompromitowałby jeszcze bardziej globalny porządek i przekonanie, że prawa człowieka mają jakiekolwiek znaczenie. Dlatego bardzo trudno zgodzić się, że którekolwiek z tych podejść jest właściwe. Uważam więc, że dużo łatwiej jest oceniać obecną sytuację przez pryzmat amerykańskich wyborów. Ibn Salman tak czy siak zamierzał zmniejszyć produkcję ropy, bo państwa OPEC+ potrzebują wysokich cen. Z pewnością chciał to jednak zrobić w takim momencie, który naprawdę mógłby Bidenowi zaszkodzić. I to mu się udało, bo amerykański przywódca desperacko walczy teraz o zachowanie swoich szans w wyborach. Być może będziemy więc wkrótce świadkami ostrego ataku na Rijad. Dojdzie do tego w momencie, kiedy Biden poczuje, że stał się kaczką z kulawą nogą. ©℗
Rozmawiała Karolina Wójcicka