- Jeśli wziąć pod uwagę wszystkie zapowiedzi, do kraju trafiło jakieś 10 proc. obiecanej broni. Jednak w wyniku opóźnień tracimy terytorium i ludzi - mówi Rustem Umierow, ukraiński deputowany, działacz mniejszości krymskotatarskiej, członek delegacji ds. kontaktów z Rosją

Co dziś można powiedzieć na 100 proc. o sytuacji na Chersońszczyznie?
Mamy wystarczająco dużo ludzi, ale brakuje nam broni. Okupant strzela do nas 10 razy częściej niż my do niego. Jesteśmy wdzięczni wszystkim za wsparcie, ale musimy dysponować wystarczającą siłą ognia, by wyprzeć wroga. Oni dysponują rakietami o zasięgu 120-200 km. Nasza artyleria dosięga 40-70 km. Gdybyśmy mieli rakiety ATACMS, które strzelają na 300 km, moglibyśmy ich wypierać. Mimo to nasi żołnierze, którzy prowadzą kontrofensywę, odnoszą sukcesy. Obwody chersoński i zaporoski powinny zostać wyzwolone. To pozwoli nam wypierać wroga także z Krymu, obwodów donieckiego i ługańskiego.
Kiedy spodziewać się pierwszych dobrych wiadomości?
Zawsze patrzę na to, ile możemy przywieźć uzbrojenia. Operacja trwa. Przy czym okupant zwiózł tam poważne ilości sprzętu i ludzi, okopał się.
Jak powinien wyglądać system dostaw broni dla Ukrainy?
ikona lupy />
Rustem Umierow, ukraiński deputowany, działacz mniejszości krymskotatarskiej, członek delegacji ds. kontaktów z Rosją / Wikipedia
Jeśli wziąć pod uwagę wszystkie zapowiedzi, to do kraju trafiło jakieś 10 proc. obiecanej broni. Mamy trzy kierunki, w ramach których ją otrzymujemy. Po pierwsze, bezpłatna pomoc materiałowo-techniczna. Problemy wynikają z tego, że uzbrojenie nie trafia na czas. W poszczególnych państwach procedury trwają bardzo długo. Jesteśmy państwem wojującym, chcielibyśmy, żeby wszyscy, którzy obiecali nam dostawy, spełniali obietnice jak najszybciej. Po drugie, to bezpośrednie zakupy, a po trzecie - pomoc humanitarna. W samym systemie dostaw nie widzę problemów. Jednak w wyniku opóźnień tracimy terytorium i ludzi. Najważniejsza jest szybkość i spełnienie danych nam obietnic.
Na ile realny jest scenariusz, w którym efektem rozpoczętej właśnie kontrofensywy pod Chersoniem jest powrót do rozmów o rozejmie z Rosją?
Nie powiedziałbym, że możliwe są rozmowy o naszym terytorium. Powinniśmy odbić obszary okupowane. Jeśli dojdziemy do granic z 1991 r., pojawi się szansa na rokowania. Dopóki koncentrujemy się na kontrofensywie w obwodach chersońskim i zaporoskim, rozmów nie będzie.
Po podpisaniu porozumień odblokowujących eksport zboża tureckiego media pisały, że to może być model dla przyszłych rozmów pokojowych, w którym Ukraina niczego z Rosją nie podpisuje, ale są zawierane dwa odrębne układy z pośrednikiem.
Od kwietnia żadnych rozmów pokojowych nie było. Mamy otwarte kanały komunikacji dotyczące więźniów politycznych, jeńców, korytarzy ewakuacyjnych dla cywilów. Mieszkańcy terenów okupowanych nie chcą mieszkać pod kontrolą okupanta. Próbują stamtąd wyjeżdżać, a oni ich zatrzymują. Pomagamy naszym obywatelom w ewakuacji. Jeśli chodzi o jeńców, zgodnie z konwencją genewską rozmawiamy poprzez organizacje międzynarodowe. Innych rokowań nie prowadzimy. Jeśli chodzi o bezpieczeństwo żywnościowe, ONZ i Turcja zwróciły się do nas z prośbą, byśmy pomogli światu uratować się przed głodem, a nasza produkcja rolna znów trafiała do Afryki i Azji. Odparliśmy, że nie zamierzamy rozmawiać o sprawach związanych z bezpieczeństwem. Możemy rozmawiać jedynie o nawigacji statków cywilnych, które będą się poruszać w bezpiecznym korytarzu. Nie wiem, czy ten model można poszerzyć na inne kwestie. Być może udałoby się rozszerzyć zakres eksportu o produkty chemiczne, metal albo węgiel. Ale to dotyczy wyłącznie kwestii ekonomicznych. O polityce ani bezpieczeństwie w tym formacie nie rozmawiamy.
Jak pan ocenia pierwszy miesiąc działania porozumień zbożowych?
Wyeksportowaliśmy już 1,5 mln t zboża, gdy przed inwazją sprzedawaliśmy 5-6 mln t miesięcznie. Spotkałem się z właścicielami terminali, pozytywnie oceniają tę tendencję. Dla rolników to bardzo ważne. I dla państwa też, bo producenci płacą podatki, a my kupujemy za nie broń.
Jak pan w tym kontekście ocenia stanowisko Turcji?
Tych rozmów by nie było bez Ukrainy. Turcja jest dobrym miejscem do prowadzenia takich rozmów. To kraj bezpieczny dla Ukrainy, który w dodatku ma niezłe relacje z Rosją. Wcześniej Rosja proponowała Białoruś. W wyniku starań naszych dyplomatów przenieśliśmy rozmowy do Turcji. Turcja wyrażała życzenie, by stać się pośrednikiem. Osobiście nie sądzę, by interesy narodowe Ukrainy pozwalał nam na powrót do stołu rokowań, dopóki nie wyprzemy okupanta z naszego terytorium. Turcja jako gracz regionalny chciałaby, żebyśmy się porozumieli. Ale porozumienia z najeźdźcą, który zabił dziesiątki tysięcy naszych obywateli, być nie może.
Turcja pozwala na sprzedaż zboża skradzionego przez Rosjan na terenach okupowanych?
Rosja kradnie ziarno z tych terenów. Część zawozi na Krym, część do Noworosyjska. Na terenach okupowanych jest jakieś 15 mln t zboża. Rosjanie chcą nas skłócić z Turcją. Wynajmują jakieś statki, podnoszą na nich turecką banderę, wykorzystują do celów propagandowych, ale przecież nie wywieźli 15 mln t, ale najwyżej kilkaset tysięcy. Władze tureckie tego ziarna nie sprowadzają. Robią to rosyjskie służby i przekonują, że Turcy ich w tym wspierają, próbując wywołać w nas negatywne reakcje. Turcja nie pozwala statkom ze zbożem z terenów okupowanych wpływać do swoich portów. Kiedy taka jednostka zbliża się do portu, alarmujemy ich, oni sprawdzają te sygnały i przeganiają kapitanów. Ukraina musi znaleźć mechanizm prawny, który pozwoli podać do sądu Federację Rosyjską i każdy kraj, który pomaga w kradzieży zboża. Ale obecnie nie mam dowodów, by tureccy politycy popierali taki proceder. Pytaliśmy ich o to. Odpowiedzieli, że przez ich cieśniny przechodzą dziesiątki milionów ton towarów, więc chyba nie myślimy, że dla jakichś marnych setek tysięcy będą się chcieli skłócić z Ukrainą. Obiecali, że jeśli damy im dowody, że zboże pochodzi z kradzieży, będą je zatrzymywać. Sytuacja jest zniuansowana, bo Rosjanie często mieszają skradzione zboże z rosyjskim i potem przedstawiają całość jako własną produkcję. Musimy być czujni.
Była sytuacja, gdy skradzione zboże dotarło do Libanu, po ukraińskiej interwencji Liban odmówił jego przyjęcia, a jednostka popłynęła do Syrii. O ile macie wpływ na Egipt, Liban czy Turcję, o tyle na skuteczność waszych starań w zwasalizowanym przez Rosjan Damaszku trudno liczyć.
W Syrii mieszkało przed wojną jakieś 22 mln ludzi. 10-12 mln ludzi ją opuściło. Syria może korzystać z tego zboża na własny użytek, ale wątpię, żeby próbowała je sprzedawać do innych państw. Kraje, które dbają o swój wizerunek, nie będą się narażać na sankcje. A Syria będzie kupować wszystko, co jej dadzą Rosjanie.
Po niedawnej wizycie prezydenta Turcji we Lwowie media pisały, że Recep Tayyip Erdoğan przywiózł ze sobą jakąś notatkę od Władimira Putina do Wołodymyra Zełenskiego. Czy to prawda?
Prezydent Erdoğan zawsze mówi, że trzeba próbować znaleźć porozumienie. To żaden sekret. Zawsze przekonuje też, że kwestii regionalnych nie powinno się omawiać w innych stolicach i jeśli da się znaleźć jakieś punkty wspólne, na ich podstawie można zacząć rozmowy. O konkretnych dokumentach nie słyszałem. Jesteśmy wdzięczni, że przyjechał do Lwowa. Wyjaśnił swoje stanowisko w różnych wrażliwych kwestiach. Trudno nam przyjąć, kiedy w jakiś sposób porozumiewa się z Rosją, ale rozumiemy, że Turcja płaci Rosji 26 mld dol. za gaz i 4-5 mld dol. za produkty rolne. Chcieli otrzymać zniżkę i ją otrzymali. W zamian 25 proc. należności będą spłacać w rublach. Prezydent Erdoğan powiedział, że to kwestia relacji dwustronnych i że żadne kwestie, które mogły dotyczyć Ukrainy, nie były podnoszone, jeśli nie liczyć spraw związanych z wymianą jeńców. Erdoğan zawsze tę kwestię podnosi.
Jako pośrednik?
Zawsze jesteśmy otwarci na współpracę ze wszystkimi, kto może nam pomóc zabrać z Rosji naszych ludzi. Erdoğan ma w tej kwestii pewne doświadczenie.
Nie przywiózł żadnych wiadomości od Putina, z którym widział się niedługo przed wizytą we Lwowie?
Nie. Powiedział, że przyjął zaproszenie do Soczi, by porozmawiać o kwestiach dwustronnych.
Kto przeprowadził niedawne uderzenia rakietowe na Krymie?
Widzieliśmy te uderzenia, podobały nam się, ale nikt nie wyszedł z komunikatem biorącym na siebie ten honor. Jako że sam pochodzę z Krymu, mogę powiedzieć, że ci, którzy liczą na powrót ukraińskiej władzy, cieszyli się z nich.
Wielu jest na Krymie takich ludzi?
Mogę powiedzieć w imieniu Tatarów Krymskich, którzy zawsze byli przeciwni okupacji. Czekają na nas od ośmiu lat. Jest im trudno, na Krymie jest 122 więźniów politycznych, media są zamknięte. Wszystko, co ukraińskie albo krymskotatarskie, jest zakazane. Ale 350 tys. Tatarów Krymskich na nas czeka. Wśród reszty ludności też są tacy, którzy czekają, ale im jest trudniej się na ten temat wypowiadać.
Na ile sytuacja Tatarów Krymskich pogorszyła się po 24 lutego?
Wielu Tatarów Krymskich żyje w obwodzie chersońskim w pobliżu granicy administracyjnej z Krymem oraz w okolicach Melitopola. Gdy Rosjanie zajęli te tereny, zatrzymali wszystkich aktywistów, działaczy medżlisu i kurułtaju (krymskotatarskie organy przedstawicielskie - red.) i wywieźli ich do więzień na Krymie. Przeprowadzono regularną czystkę. Potem prowadzili „rozmowy wychowawcze”. Zapukali do każdej chaty. ©℗
Rozmawiali Zbigniew Parafianowicz i Michał Potocki