Propagandowe materiały popierające agresję na Ukrainę mimo utrudnień nadal znajdują sposób, by dotrzeć do odbiorców w mediach społecznościowych.

Po rosyjskim ataku na Ukrainę globalne platformy internetowe zaczęły wprowadzać mechanizmy dla zatamowania zalewu prokremlowskich treści. Oficjalne konta rosyjskich ministerstw i urzędów w zostały specjalnie oznaczone, a dystrybucja ich publikacji ograniczona. Najaktywniejszym mediom związanym z Moskwą – jak RT (do 2009 r. jako Russia Today) – uniemożliwiono zarabianie na reklamach.
Po pół roku wojny widać jednak, że te działania nie zahamowały kremlowskiej machiny dezinformacji. Aktualną sytuację na trzech czołowych platformach – Facebooku, Twitterze i YouTubie – zbadał niedawno brytyjski Instytut Dialogu Strategicznego (ISD). Analitycy sprawdzili treści wyświetlane w tych serwisach użytkownikom w Europie (Włochy i Holandia) oraz Ameryce (Argentyna i Stany Zjednoczone) jako wyniki wyszukiwania hasła „Ukraina” w każdym z czterech badanych języków. Żeby nie wpływać na rezultaty wcześniejszą aktywnością, wszędzie zakładali nowe konta.
Okazało się, że na Facebooku i Twitterze brylowały materiały popierające rosyjską agresję. „Konta prokremlowskie, wraz z niezweryfikowanymi źródłami, były wysoko” w wynikach wyszukiwania zarówno na Facebooku, jak i na Twitterze – informuje instytut w raporcie z badania, dodając, że tylko YouTube preferuje treści pochodzące z mediów i zweryfikowanych profili.
Jako źródła prokremlowskie analitycy ISD kwalifikowali te profile i strony, które otwarcie popierały Kreml, wyrażały sympatię dla inwazji na Ukrainę, wyraźnie prezentowały nastroje antyukraińskie lub odnosiły się do wojny z użyciem zalecanej przez rosyjskie władze terminologii „specjalnej operacji wojskowej”. W czołówce wyników wyszukiwania na YouTubie (pierwsza dziesiątka) materiałów z takich źródeł nie było wcale. Natomiast na Twitterze z prokremlowskiego konta pochodziło 15 proc. najlepszych rezultatów, a na Facebooku – 25 proc.Żaden z prokremlowskich wyników nie pochodził ze źródeł medialnych ani ze zweryfikowanych profili. Problem w tym, że stanowiły one większość wysoko umieszczonych wyników tylko na YouTubie.
To badanie jest tylko migawką treści o Ukrainie wyświetlanych użytkownikom w różnych krajach – przyznają autorzy raportu. „Wyniki są jednak niepokojące” – stwierdzają. Mimo zastosowanych przez media społecznościowe środków profile szerzące dezinformację w większości wciąż pozostają niepowstrzymane, a algorytmy dwóch czołowych serwisów je promują. „Chociaż obie platformy podjęły kroki w celu zdegradowania treści z rosyjskich mediów kontrolowanych przez państwo, zarówno Facebook, jak i Twitter zignorowały inne źródła dezinformacji i nie poradziły sobie z szerszym ekosystemem prokremlowskim” – uważa ISD.
Na przykład na Facebooku w czołówce treści o Ukrainie po hiszpańsku znalazło się konto „Rosyjskie Ministerstwo Obrony po hiszpańsku” (Ministerio de Defensa ruso en español) publikujące informacje z oficjalnej strony rosyjskiego resortu obrony. Z kolei w USA na podium trafił materiał z chińskich mediów kontrolowanych przez państwo.
Lepszą sytuację na YouTubie analitycy tłumaczą skutecznym promowaniem treści z mediów i zweryfikowanych przez platformę kont.
Wody na młyn Kremla nie brakuje też wśród polskojęzycznych treści rozpowszechnianych w internecie. Analizujący je pracownicy Naukowej i Akademickiej Sieci Komputerowej (NASK–PIB) podają, że ostatnio głównym celem dezinformacji „jest zmiana pozytywnego nastawienia do przebywających w Polsce Ukraińców oraz wzbudzenie nieufności wobec Ukrainy broniącej się przed rosyjską agresją”.
Stąd wpisy, jakoby uchodźcy byli nad Wisłą traktowani lepiej niż Polacy – np. przy korzystaniu ze świadczeń zdrowotnych (Ministerstwo Zdrowia zaprzecza takim praktykom) – są kontynuacją narracji o „ukrainizacji Polski” odbywającej się kosztem Polaków. Na początku sierpnia koncentrowała się ona na fake newsach, że polski rząd zamierza finansować emerytury weteranów OUN i UPA, a wcześniej na rzekomo zarezerwowanych dla Ukraińców miejscach na polskich uczelniach. Nadal pojawiają się też – kolportowane od początku wojny – twierdzenia, że walk nie ma lub toczą się na niewielkim obszarze Ukrainy, więc uchodźcy mogą wracać do siebie.