Gdy Rosja walczy z Ukrainą, władze w Baku coraz bardziej stanowczo poczynają sobie w relacjach z Erywaniem. Sprzyja różnica potencjału i zachęty ze strony Turcji

Azerbejdżan przejmuje kontrolę nad kolejnym fragmentem terytorium utraconego w latach 90. Chodzi o korytarz laçıński, wąski pas ziemi łączący Armenię z Górskim Karabachem, samozwańczym parapaństwem otoczonym przez ziemie kontrolowane przez Azerbejdżan. Mieszkańcy miejscowości położonych w korytarzu do soboty mieli opuścić domy i przenieść się do Armenii. W czwartek z korytarza wyjdą rosyjscy żołnierze, wprowadzeni tam na mocy zawieszenia broni po wojnie z 2020 r., w wyniku którego Azerbejdżan nie tylko utrzymał podbite w trakcie starć terytoria, lecz także odzyskał resztę ziem, które w czasach radzieckich nie wchodziły w skład Górskiego Karabachu. Poza korytarzem laçıńskim.
Chodzi o kilka tysięcy mieszkańców pięciu miejscowości, z których najważniejsze są Laçın/Berdzor (przed wojną zamieszkały przez 1900 Ormian) i Zabux/Achawno (200 mieszkańców). Większość już raz musiała opuścić domy. Armenia przed wojną w 2020 r. chętnie osiedlała tu Ormian z Libanu i Syrii, uciekających przed wojną i ubóstwem. Na tydzień przed wyznaczonym terminem ewakuacji odcięto im prąd. Władze w Erywaniu obiecywały pomoc finansową na zakup nowych domów, ale potencjalni beneficjenci skarżą się, że dotacje nie pokryją kosztów nabycia mieszkań o podobnym standardzie, zwłaszcza że ze względu na rosnącą po rozpoczęciu inwazji na Ukrainę emigrację z Rosji ceny nieruchomości w Armenii znacznie wzrosły. Dotacje miały być przyznawane, pod warunkiem że Ormianie nie będą palić opuszczanych gospodarstw. W 2020 r. takie przypadki były częste; Ormianie woleli je zniszczyć, byle nie dostały się w ręce Azerów, których z kolei wypędzono stąd w latach 90.
Baku powołuje się na zapisy porozumienia z 2020 r., w myśl którego korytarz laçıński miał trafić w ręce Azerbejdżanu, a jego mieszkańcy - wysiedleni, gdy powstanie alternatywna, omijająca wszystkie wsie droga łącząca Armenię z Górskim Karabachem. Azerowie taką drogę właśnie zbudowali, ale prowadzi ona tylko do granicy z Armenią. Ormianie ociągali się z realizacją inwestycji, w efekcie kilka kilometrów łączących granicę z pierwszą ormiańską miejscowością Kornidzor wciąż nie powstało. Ale napięcie azersko-ormiańskie wzrosło ostatnio nie tylko ze względu na Laçın/Berdzor. Od początku sierpnia w rejonie miasteczka regularnie dochodziło do wymiany ognia, o której prowokowanie obie strony nawzajem się oskarżają. Baku żąda też wycofania z Górskiego Karabachu oddziałów armii Armenii, przy czym nie ma zgody co do interpretacji, co za takie oddziały należy uznać. Są trzy rodzaje oddziałów: siły zbrojne Górskiego Karabachu (który ogłosił niedawno mobilizację), oddziały Armenii złożone z jego mieszkańców oraz jednostki Armenii złożone z Ormian z uznanych międzynarodowo granic tego kraju. Erywań godzi się na wycofanie tylko tych ostatnich.
Azerbejdżan tymczasem zachowuje się coraz bardziej zdecydowanie, korzystając z utraty zainteresowania ze strony Rosji, zajętej agresją na Ukrainę, rosnącej różnicy potencjału z pogrążoną w kryzysie Armenią oraz zachętami ze strony sprzymierzonej Turcji. Ormianie, widząc, że nie mogą liczyć na wsparcie sojusznika z Moskwy, starają się szybko poprawić relacje ze znienawidzoną Turcją oraz Gruzją, która sama jest sparaliżowana strachem przed rosnącą agresywnością Rosji. Azerbejdżan kontruje te starania, budując nowe formaty współpracy regionalnej z Turcją i Uzbekistanem, najludniejszym państwem Azji Centralnej.
Obie strony łączy jedno: niechęć do rosyjskich oddziałów pokojowych. Miały one pilnować spokoju na linii rozgraniczenia. Zamiast tego zajmują się one umacnianiem wpływów Kremla, wprowadzaniem własnych praw na kontrolowanym obszarze, odgradzaniem Górskiego Karabachu, tradycyjnie otwartego na zagraniczne media, od dziennikarzy z zewnątrz. Nie wykazują też zainteresowania losem ludności cywilnej, którą miały chronić. ©℗
Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe