Duże kraje azjatyckie traktują wojnę jak okazję do realizowania swoich interesów

Kraje Zachodu w większym lub mniejszym stopniu są zaangażowane we wsparcie Ukrainy i dyplomatyczne izolowanie Rosji. Takiego podejścia nie podziela większość mocarstw poza Europą i USA. Mimo że Moskwie trudno o żarliwych sojuszników, to wiele stolic uznaje wojnę za okazję, by przeforsować swój partykularny interes. Najczęściej dotyczy on spraw energetycznych czy militarnych, ale nie brakuje też motywacji ściśle politycznych.
W pierwszych dniach wojny za państwo, które może skutecznie wpłynąć na Kreml i przymusić do zatrzymania konfliktu, uznawano Chiny, zaniepokojone negatywnym wpływem wojny na handel oraz tzw. sankcjami wtórnymi. W niedawnej rozmowie z DGP sceptycznie do takiego optymistycznego poglądu odniósł się Grzegorz Stec, analityk think tanku Merics. W jego ocenie sprawa Ukrainy nie jest dla Pekinu priorytetem. - Chiny nie są skłonne podjąć zdecydowanych działań, skupiają się na przeciwdziałaniu konsolidacji przez Waszyngton nieprzychylnego im obozu - tłumaczył ekspert. Jego zdaniem zarazem „zwartość potencjalnego bloku chińsko-rosyjskiego jest ograniczona przez fakt, że Pekin jest przekonany o wysokim koszcie potencjalnego szerszego poparcia dla Moskwy i chce go uniknąć”.
Mimo tego, gdy Rosja próbuje przełamać sankcyjny uścisk, to właśnie Chiny wraz z Indiami stały się głównymi kontrahentami Moskwy, kupując znaczne ilości rosyjskiej ropy naftowej i współfinansując w ten sposób wojenną machinę Władimira Putina. Tylko w maju oba te państwa ściągały z Rosji 2,4 mln baryłek ropy dziennie. To prawie połowa rosyjskiego eksportu surowca. „New York Times” wylicza, że cena płacona przez Indie i Chiny była niższa średnio o 30 proc. od rynkowej.
W przypadku Delhi przejście na rosyjską ropę dokonało się w imponującym tempie. Przed wojną w Ukrainie Rosja odpowiadała za niewielką częśćzapotrzebowania Indii, a w czerwcu - według danych firmy Kpler - stała się głównym dostawcą tego surowca, wyprzedzając Irak. Szef MSZ Indii Subrahmanyam Jaishankar broni takiej polityki, tłumacząc, że przy rosnących cenach, sankcjach nałożonych na Iran i międzynarodowym izolowaniu Wenezueli jego kraj nie ma innego wyjścia. A premier Narendra Modi w kilka miesięcy po wybuchu wojny ciągle próbuje lawirować - uczestniczył w szczycie zdominowanej przez Zachód grupy G7, a jego rząd potępił zbrodnie w Buczy, ale też wziął udział w spotkaniu grupy BRICS z udziałem Rosji.
Zupełnie inną politykę stosują Japonia i Korea Południowa, azjatyckie kraje podobnie jak Indie zaniepokojone wzrostem znaczenia Chin. Tokio oraz Seul nie tylko od początku stosują się do nałożonych na Rosję amerykańskich i unijnych sankcji, lecz także wysyłają do Ukrainy wojskowe wsparcie. Wojna za wschodnią polską granicą zmobilizowała Japończyków do podjęcia decyzji o zwiększeniu wydatków na obronność docelowo do 2 proc. PKB. W dokumencie ministerstwa obrony z Tokio z zeszłego tygodnia wyrażono obawę, że Rosja może „dalej wzmacniać i pogłębiać relacje z Chinami”, a w kontekście Tajwanu z zaniepokojeniem stwierdzono, że wojna w Ukrainie pokazuje, „że możliwa jest próba jednostronnej zmiany status quo siłą”. Dlatego też Japonia opowiada się za zwiększeniem współpracy wojskowej w ramach QUAD (Australia, Indie, Japonia, USA) i NATO. Nieprzypadkowo czołowi politycy z Korei Południowej i Japonii, podobnie jak Australii oraz Nowej Zelandii, wzięli udział w czerwcowym szczycie Sojuszu Północnoatlantyckiego w Madrycie.
Wśród jego uczestników było jedno państwo Sojuszu, które w trakcie wojny próbuje balansować między blokami - Turcja. Ankara wysyła broń do Ukrainy, ale nie dołącza do sankcji na Rosję, a prezydent Recep Tayyip Erdoğan 5 sierpnia ma zaplanowane w Soczi spotkanie z Władimirem Putinem. Z informacji DGP wynika, że na co najmniej część rozmów z Kremlem Turcja ma zielone światło od NATO. Sojusz jest zaniepokojony daleko idącym zamrożeniem kanałów komunikacji z Moskwą, zarówno na poziomie członków NATO, jak i państw członkowskich. Ankara pozostaje de facto jedynym potencjalnym pośrednikiem, czego dowiodła przy wynegocjowaniu porozumienia o eksporcie ukraińskiego zboża z Odessy.
Spotkanie w Soczi nie będzie pierwszym między Erdoğanem a Putinem od wybuchu szerokiej wojny. Politycy mieli już okazję do rozmowy na trójstronnym lipcowym szczycie w Teheranie, którym Iran próbował kontrować wizytę Joego Bidena w Arabii Saudyjskiej. Na pierwszy plan wysunęła się potencjalna współpraca wojskowa między Moskwą a Teheranem dotycząca zakupu irańskich dronów Shahed-191 i Shahed-129, zdolnych do rażenia celów na polu bitwy. Zgodnie z doniesieniami strony irańskiej sprawdzają się one w boju w Iraku, Syrii oraz Jemenie i mogą stanowić tanią konkurencję dla tureckiego Bayraktara TB2. Taka transakcja oznaczałaby zastrzyk gotówki dla przygniecionego sankcjami Iranu, a dla Rosji dostęp do zaawansowanego wojskowego sprzętu, którego na froncie ma niedostatek. Przy tym nie jest wykluczony transfer technologii. W połowie maja - jak donosił Forbes - Iran otworzył już w Tadżykistanie fabrykę do budowy dronów Ababil-2.