Węgierskie władze od tygodni prowadzą niespotykaną dotychczas kampanię propagandową. Rząd ma chronić Węgrów przed zagrożeniem, którego sprawcą są… brukselskie sankcje, a nie Rosja, która wojnę wywołała.

Koalicja rządowa odniosła w kwietniowych wyborach parlamentarnych spektakularne zwycięstwo – uzyskała 135 na 199 mandatów, gwarantując sobie po raz czwarty większość konstytucyjną. Za taką skalę sukcesu odpowiada w dużej mierze wojna w Ukrainie i podgrzewana w jej wstępnej fazie obawa przed rozlaniem się konfliktu. Na początku, owszem, potępiono Rosję za atak na Ukrainę, ale za słowami nie poszły działania. Część opinii międzynarodowej głęboko wierzyła, że po wyborach parlamentarnych ukraińskosceptyczna polityka Budapesztu zelżeje, ale tak się nie stało. Co więcej, w ciągu kilkunastu tygodni niechęć ujawniana przez respondentów w sondażach węgierskiej opinii publicznej wobec prezydenta Ukrainy zwiększyła się o kilkanaście punktów procentowych – do 65 proc. Ten skokowy wzrost był zdecydowanie wyższy aniżeli notowany w przypadku prezydenta Federacji Rosyjskiej. Przewodniczący węgierskiego Zgromadzenia Krajowego w wywiadzie stwierdził, iż prezydent Ukrainy ma problemy psychiczne, a to bulwersujące stanowisko poparł szef węgierskiego MSZ Péter Szijjártó, który dorzucił, że ukraińscy politycy, zamiast być wdzięczni za pomoc, „prowokują” i kłamią. Alexandra Szentkirály, rzeczniczka rządu, napisała w mediach społecznościowych (które stały się głównym kanałem komunikacyjnym), iż ludzie (w domyśle Węgrzy) nie mogą płacić za wojnę i błędną politykę brukselskich sankcji. A Viktor Orbán broni swoich obywateli.

Alternatywna rzeczywistość

Węgierskie społeczeństwo żyje poniekąd w informacyjnej bańce, w której stworzono mu alternatywną rzeczywistość. I nie tylko informacyjnej. Choćby w przypadku cen paliw. Jeszcze w maju rząd wprowadził rozróżnienie między posiadaczami węgierskich tablic rejestracyjnych a resztą świata. Mechanizm jest prosty. Na dystrybutorze wpisano cenę za litr – obecnie równowartość ponad 9 zł za benzynę i blisko 10 zł za paliwo diesla. Trzeba zatankować, a do kasy podejść z dowodem rejestracyjnym. Jeśli został wystawiony w kraju, naliczony będzie rabat i zapłacimy 5,66 zł za litr (obu paliw). W ostatnich dniach wydłużono obowiązywanie urzędowych cen paliw do października.
O coraz cięższą sytuację gospodarczą – w tym rosnącą inflację, która pomimo wszystkich hamulców wzrosła w maju do 10,7 proc. wobec 9,5 proc. w kwietniu – oskarżany jest Zachód albo – pośrednio – sami Ukraińcy. Prorządowi eksperci już w marcu byli zdania, że dozbrajanie Ukrainy odwleka tylko proces pokojowy.
„Drogie wakacje?” – pyta reporterka państwowej telewizji i spieszy z wytłumaczeniem, że to dlatego, że wolne są tylko hotele cztero- i pięciogwiazdkowe. W tańszych mieszkają ukraińscy uchodźcy. Na początku lat 80. XX w. komunistyczna propaganda przekazywała społeczeństwu, że Węgrzy muszą pracować więcej dlatego, że Polacy są leniwi i strajkują. Mechanizm podobny, tyle że dzisiaj wprawia go w ruch nie towarzysz Kádár, lecz premier Orbán.
Węgierskie władze starają się pokazywać swoją wersję rzeczywistości także w mediach w innych państwach. Udało im się choćby zbudować przyczółek w Polsce. 15 maja mogliśmy np. przeczytać na łamach „Do Rzeczy” tekst publicysty tej redakcji, a jednocześnie korespondenta węgierskich portali Oliviera Baulta „Po pierwsze Węgry. Dlaczego Węgrzy inaczej niż Polacy podchodzą do pomocy Ukraińcom”. Innym razem portal Wpolityce.pl oddał głos ambasadorowi Węgier w Polsce (autor wywiadu się nie podpisał) i opublikował bez komentarza list przewodniczącego Komisji Spraw Zagranicznych Zgromadzenia Krajowego Węgier Zsolta Németha, jednego z najbliższych współpracowników Viktora Orbána. Wywiad z Némethem na łamach „Sieci” opublikowano 13 czerwca. Węgierskie stanowisko tłumaczy także na swoich łamach Instytut Wacława Felczaka, który ma sprzyjać zacieśnianiu relacji polsko-węgierskich.
Nie ma jednak w tej sprawie wzajemności. Media, w których polskie stanowisko wobec wojny w Ukrainie jest bardzo przychylnie oceniane, a sama Warszawa pokazywana jako wzór państwa, które mogło zmniejszyć uzależnienie energetyczne od Rosji, nie sympatyzują z rządem (np. portale HVG, Telex, dziennik „Népszava”). Przeciętny Węgier nie ma punktu odniesienia, słyszy tylko od swojego ministra spraw zagranicznych (który 21 czerwca rozmawiał z szefem Gazpromu o realizacji przez Rosjan umowy gazowej z Węgrami), że „filozoficznymi oświadczeniami” nie ogrzeje się domów.
Różnica w postrzeganiu rzeczywistości została jeszcze zabetonowana przy okazji wizyty węgierskiej prezydent w Warszawie, do której doszło miesiąc temu. Katalin Novák w swoim oświadczeniu zreferowała stanowisko Fideszu, a na zakończenie zacytowała modlitwę Jana Pawła II. W czasie całodniowej wizyty dziennikarze nie mogli zadać jakiegokolwiek pytania. Novák nie drgnęła nawet powieka, gdy mówiła o zbrodniach w Ukrainie, nie wspominając, kto jest ich sprawcą. W ostatni wtorek, po powrocie ze Szczytu Trójmorza w Rydze, prezydent Katalin Novák napisała, iż jako jedyna mówiła „głosem pokoju”, który to pokój jest najlepszym rozwiązaniem problemu szalejących cen. Stwierdziła, że Węgry wspierają sprawiedliwość i wstawiają się za ofiarami. Jakimi? Znów nie dodała. Ten relatywizm komunikacyjny Budapesztu, nieistniejąca w przestrzeni publicznej obawa o to, co zrobi jeszcze Rosja, przynosi konkretne skutki. Węgrów, którzy winią za wybuch wojny Władimira Putina, jest mniej niż połowa (dokładnie: 48 proc.) – wynika z sondażu, jaki na zlecenie Globsec przeprowadził instytut Focus. 19 proc. uważa, że winny jest Zachód (dla porównania w Słowacji odsetek ten sięga 28 proc.), a 17 proc. uważa, że sama Ukraina, która uciskała rosyjskojęzyczną mniejszość. 16 proc. respondentów nie potrafiło bądź nie chciało udzielić odpowiedzi na to pytanie.

Wprowadzamy stan zagrożenia

We wtorek, 24 maja 2022 r., w trybie ekspresowym przez Zgromadzenie Krajowe przeszła 10. nowelizacja konstytucji. Chodziło o to, by przedłużyć kończący się stan wyjątkowy spowodowany pandemią koronawirusa, ale w jakiejś innej formie. Daje to bowiem nadzwyczajne uprawnienia premierowi, który z pominięciem parlamentu może rządzić przy pomocy rozporządzeń. Trudno było bowiem, nawet dysponując większością konstytucyjną, a także znosząc wszelkie obostrzenia związane z koronawirusem, przedłużać stan wyjątkowy związany z tą chorobą. W sukurs przyszła minister sprawiedliwości Judit Varga, która takie rozwiązanie dostarczyła. Nowela umożliwiła wprowadzenie konstytucyjnego stanu zagrożenia w związku z trwającą w sąsiednim państwie wojną. Parlament ustawę uchwalił, nowa prezydent natychmiast ją podpisała, a premier już po południu stan zagrożenia ogłosił. Uczynił to w minorowym nastroju, jakby coś go do tego zmuszało. Mówił wiele o narodowej powinności ochrony ojczyzny ze względu na trwający na terytorium Ukrainy konflikt zbrojny i katastrofę humanitarną. Winnych owej katastrofy nie wskazał.
Wybrano prosty plan – wojna będzie odpowiedzialna za wszystkie konsekwencje kryzysu gospodarczego, jak i blokowanie przez Komisję Europejską miliardów euro w ramach krajowego programu odbudowy. Stała się uzasadnieniem wszystkich problemów, wyzwaniem, które skupia w sobie wszelkie decyzje polityczne, także w obszarze polityki gospodarczej. Pieniądze z Funduszu Odbudowy mają się Węgrom należeć, bo przecież pomagają oni uchodźcom, których według władz dotarło nad Balaton ponad 900 tys. Budapeszt podkreśla, iż liczba uchodźców, którym udzielono pomocy, w przeliczeniu na liczbę mieszkańców jest najwyższa w UE. Nie ma jednak danych, ile osób pozostało w kraju. Od początku marca władze podkreślają za to, że większość z nich to Węgrzy z obszaru obwodu zakarpackiego. Według danych ONZ z 9 czerwca 2022 r. o ochronę międzynarodową wystąpiło na Węgrzech nieco ponad 24 tys. osób. Dla porównania: w Polsce ponad 1,1 mln.

Społeczeństwo chwali polityków

Po wyborach Fidesz całkowicie zawładnął sceną polityczną. To z jednej strony premia zwycięzcy, z drugiej zaś następstwo konfliktu, który eskalował po stronie opozycyjnej jako efekt rozliczania winnych porażki wyborczej. Poparcie dla Fideszu przekroczyło w niektórych badaniach 50 proc. Poparcie dla prorosyjskiej polityki rządu przed wyborami wzrosło jeszcze z 46 proc. notowanych w marcu do 56 proc. Jednocześnie sześciu na 10 ankietowanych w badaniu Publicus zgodziło się z twierdzeniem, że Węgry tradycyjnie przynależą do Zachodu, w związku z czym powinny się do niego zbliżać. Wydaje się, że to wysoki odsetek, ale w lutym wynosił 82 proc., co oznacza spadek o 20 pkt proc.
Najbardziej prorządowo lokuje się rzecz jasna elektorat Fidesz-KDNP, ale i przeciwnicy koalicji mogą zaskakiwać. O ile orientacja całego sojuszu partii opozycyjnych, który szedł do wyborów wspólnie, jest jasno prozachodnia, o tyle elektorat żartobliwej Partii Psa o Dwóch Ogonach (nie weszła do parlamentu) jest dużo bardziej zachowawczy w krytyce prorosyjskiej orientacji rządu. Według 66 proc. ankietowanych rząd prowadzi politykę wobec wojny właściwie. W czasie kryzysu migracyjnego z 2015 r. odsetek poparcia dla działań władzy sięgał trzech czwartych. Osamotnienia w stosunkach międzynarodowych Węgrzy także nie odczuwają, bo się im tak tego nie przedstawia.
Po powrocie ze Szczytu Trójmorza w Rydze prezydent Katalin Novák napisała, iż jako jedyna mówiła „głosem pokoju”, który to pokój jest najlepszym rozwiązaniem problemu szalejących cen. Stwierdziła też, że Węgry wspierają sprawiedliwość i wstawiają się za ofiarami.