Arabia Saudyjska i Izrael dążą do normalizacji relacji. W osiągnięciu celu pomagają im Amerykanie.

Oba państwa próbują wynegocjować porozumienie, które umożliwiłoby komercyjnym samolotom przelatywanie z Izraela nad terytorium saudyjskim. Obecnie nad Arabią Saudyjską mogą się odbywać wyłącznie loty między Tel Awiwem a Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi. Izrael nie uzyskał podobnej zgody dla lotów do Indii, Tajlandii i Chin. To wydłuża ich trasy. Rijadowi umowa ta utorowałaby drogę do przejęcia pełnej kontroli nad bezpieczeństwem dwóch wysp na Morzu Czerwonym – Tiran i Sanafir. Wyspy te, położone w strategicznym miejscu między Zatoką Akaba a Morzem Czerwonym, od dziesięcioleci są w centrum regionalnych sporów między Izraelem, Arabią Saudyjską i Egiptem. Obecnie stacjonują tam międzynarodowe siły zapewniające bezpieczeństwo. „Times of Israel” pisze, że według osób zaangażowanych w rozmowy trzy kraje rozważają propozycję przeniesienia swoich sił zbrojnych i umożliwienia Arabii Saudyjskiej sprawowania kontroli nad bezpieczeństwem obu wysp. W ostatnich miesiącach Saudyjczycy zdążyli także pozwolić niektórym Izraelczykom – którzy wcześniej nie mieli prawa wjazdu do Królestwa – odwiedzać swoją stolicę w ramach serii spotkań, dzięki którym miałoby dojść do pogłębienia więzi biznesowych.
Królestwo Saudyjskie nie uznaje państwa żydowskiego i nie utrzymuje z nim oficjalnych stosunków dyplomatycznych. Potajemne rozmowy toczą się jednak od dawna. Tempa nabrały za rządów byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa, który w 2020 r. doprowadził do normalizacji relacji Izraela m.in. ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi i Bahrajnem. To właśnie w tamtym okresie u księcia Muhammada ibn Salmana – de facto przywódcy Arabii Saudyjskiej – gościł ówczesny premier Izraela Binjamin Netanjahu. Do Rijadu wielokrotnie latał także były szef Mosadu Yossi Cohen. Choć do nawiązania stosunków jeszcze długa droga, taki obrót zdarzeń ma szansę zmienić kształt polityki bliskowschodniej, tworząc silny sojusz przeciwko Iranowi. Decyzja władz w Rijadzie o nawiązaniu stosunków z Tel Awiwem dałaby pozostałym państwom arabskim i muzułmańskim zielone światło do pójścia w ich ślady.
Pod koniec ubiegłego tygodnia minister spraw zagranicznych Izraela Ja’ir Lapid potwierdził, że jego rząd koordynuje proces normalizacji stosunków z Rijadem, ze Stanami Zjednoczonymi i państwami Zatoki Perskiej. – Wierzymy, że jest to możliwe – komentował w wywiadzie dla „Army Radio”. Książę Muhammad także popiera rozszerzenie współpracy z Izraelczykami. – Nie patrzymy na Izrael jak na wroga, patrzymy na niego jak na potencjalnego sojusznika, z którym łączy nas wiele interesów – mówił magazynowi „The Atlantic”, dodając, że zanim do tego dojdzie, należy rozwiązać pewne problemy. Kością niezgody pozostaje przede wszystkim izraelska okupacja Palestyny. Jak pisze „The Wall Street Journal”, władze obu państw twierdzą, że mimo to mogą podjąć kroki w kierunku stopniowej normalizacji, ponieważ poparcie dla Palestyńczyków nie znajduje już takiego oddźwięku wśród młodych ludzi na Bliskim Wschodzie jak kiedyś. Ponadto Saudyjczycy niechętnie odnoszą się do wspierania przez Iran palestyńskiego Hamasu, który kontroluje tamtejszą Strefę Gazy.
Do wzrostu współpracy między niegdyś skłóconymi narodami dochodzi dzięki pomocy administracji prezydenta USA Joego Bidena, która kontynuuje wysiłki jego poprzednika. – Arabia Saudyjska jest dla nas krytycznym partnerem w radzeniu sobie z ekstremizmem w regionie, wyzwaniami stawianymi przez Iran, a także kontynuowaniu procesu budowania relacji Izraela z sąsiadami poprzez rozszerzenie Porozumienia Abrahama – komentował sekretarz stanu Antony Blinken w rozmowie z „Foreign Affairs”. To zdecydowany zwrot w stosunku do kampanii wyborczej Bidena, podczas której przyrzekał, że uczyni Arabię Saudyjską „międzynarodowym pariasem” w związku z zabójstwem dziennikarza Dżamala Chaszukdżiego, które według amerykańskiego wywiadu zostało zlecone przez księcia Muhammada. ©℗