Przyjęcie zakazu importu rosyjskiej ropy powinno cieszyć wszystkich, którzy chcą osłabienia Rosji i jej wpływów w Europie. Unia posunęła się do przodu w kwestii kluczowej dla strategicznej rozgrywki z Moskwą.

Rozpoczęta jeszcze w zeszłym roku gra dostawami gazu, związany z tym kryzys energetyczny oraz bolesne sankcje przyjęte przez kraje Zachodu w pierwszych trzech miesiącach agresji jeszcze bardziej zwiększyły znaczenie surowców energetycznych w rosyjskiej gospodarce. Dość powiedzieć, że udział ropy i gazu w przychodach rosyjskiego budżetu przekroczył w kwietniu 60 proc. Dlatego też Ukraina i jej najbliżsi sojusznicy słusznie upatrują w sankcjach na ten sektor jednego z kluczy – obok wsparcia militarnego – do pokonania najeźdźcy i poskromienia imperialnych ambicji Kremla.
Zadowolenie wyrażane przez unijnych urzędników czy usilnie lobbującego za embargiem premiera Mateusza Morawieckiego jest więc zrozumiałe. Tym bardziej, że nadzieje na sukces zdawały się przygasać. Gdy udało się wreszcie przełamać opór Niemiec, pałeczkę głównego hamulcowego sankcji przejął Budapeszt, a pod jego parasolem swoje postulaty zgłaszać zaczęły inne kraje południowego sąsiedztwa Polski, od Słowacji i Czech, po Bułgarię i Chorwację. Równolegle przemijać zdawało się polityczne momentum towarzyszące wprowadzaniu pierwszych pięciu pakietów restrykcji wobec Rosji. Sprzyjające Kijowowi nastroje Europejczyków i związana z tym presja na klasę polityczną, rozbudzone jeszcze po ujawnieniu zbrodni w Buczy, ustępowały coraz silniejszym obawom przed kosztami gospodarczymi sankcji. W tle kolejnych tygodni negocjacyjnego impasu w sprawie szóstego pakietu mnożyły się wątpliwości co do perspektyw utrzymania europejskiej, antywojennej jedności. A ostatecznym dowodem jej rozbicia miała być rozgrywka wokół gazu i zgoda większości europejskich klientów Gazpromu na narzuconą przez Kreml procedurę rozliczeń w rublach.
Porozumienie, gwarantujące odcięcie realizowanych drogą morską rosyjskich dostaw do Europy, które ma być dopełnione przez embarga krajowe zapowiadane przez Warszawę i Berlin, przywraca nadzieję, że jedność pozostaje osiągalna. Ale też samo w sobie jej nie przywraca. Cena za kompromis w postaci zgody na wyjątki dla Węgier i innych krajów – choć z pewnością warto było ją zapłacić, aby objąć ok. 90 proc. unijnych zakupów – oznacza tu raczej kolejne wyzwania. Tańsze o ponad 30 dol. baryłki ze Wschodu przetwarzane przez rafinerie w regionie będą sporym wyzwaniem dla unijnego rynku i oznaczają konieczność dalszych rozmów o mechanizmach kompensowania tej przewagi konkurencyjnej. A dla koncernów polskich czy niemieckich rodzić mogą pokusę, by lobbować za zmiękczaniem planowanych regulacji w tych krajach, tak by i one mogły korzystać z ropy z rurociągu „Przyjaźń”. Tym bardziej że jak dotąd Węgrzy, zwiększając zakupy naftowe, dążyli do maksymalizowania biznesowych korzyści z dostępu do rosyjskiej ropy.
Trudno liczyć też na odważne działania w kwestii dostaw gazu. Ostatnie sygnały – przedstawione dwa tygodnie temu elementy planu REPowerEU – w których zabrakło konkretów dotyczących odchodzenia od dostaw z Rosji oraz zachowanie KE w kwestii opłat za błękitne paliwo, wskazują raczej na rosnącą ostrożność Brukseli. Paradoksalnie największy uszczerbek finansowy dla Rosji mogą spowodować jej własne decyzje o zatrzymaniu dostaw dla niepokornych odbiorców (do Polski, Bułgarii i Finlandii dołączają właśnie firmy z Danii i Holandii).
Ale największą słabością rozwiązań, na które zgodzili się unijni przywódcy, jest niestety to, co powinno być ich najważniejszym celem: uderzenie w Kreml tu i teraz, podważenie jego zdolności do finansowania dalszej agresji. Embargo, nawet odłożone w czasie o ponad pół roku, oznacza przełom z punktu widzenia UE. To kolejny z rozpoczętej odwrotem Niemiec od Nord Stream 2 serii aktów wybijania się Europy na energetyczną i strategiczną niepodległość od Moskwy, które trudno będzie odwrócić. Jeśli dostatecznie daleko idące będą sankcje wtórne, dotyczące m.in. udziału europejskich firm w transporcie rosyjskich paliw czy jego ubezpieczaniu, może być to także długofalowo duży cios dla rosyjskiego sektora naftowego.
Nie jest to jednak gamechanger z punktu widzenia najbliższych tygodni i miesięcy trwającego w Ukrainie konfliktu. Tymczasem tankowce z rosyjską ropą nadal będą zawijać do unijnych portów, a ewentualne straty z tytułu mniejszych dostaw mogą rekompensować Moskwie szybujące ceny surowca. Potrzebne jest szybkie uderzenie Rosji po portfelu. Mowa o obłożeniu rosyjskich surowców wysokimi taryfami bądź wprowadzeniu dla nich limitów cenowych. Potencjał tych instrumentów jest tym większy, że dają szanse na ominięcie wymogu unijnej jednomyślności.