Od początku rosyjskiej inwazji Niemcy krytycznie patrzą na dziedzictwo Angeli Merkel i zrywają z jej „bezalternatywnością”.

Gdy Angela Merkel po 16 latach na czele rządu odchodziła w grudniu z niemieckiej polityki, żegnana była z wyjątkowymi honorami. Gratulacje słali najważniejsi światowi i niemieccy politycy, Bundeswehra uhonorowała ją nawet wielkim capstrzykiem, czyli odświętną ceremonią wojskową z orkiestrą i pochodniami.
Miesiąc po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na Ukrainę z kursu wyznaczonego przez „Mutti” zostało niewiele. Dominuje poczucie spalonej ziemi, a atak Putina dość powszechnie uznawany jest przez prasę i establishment za generacyjną porażkę niemieckiej polityki.
Rosyjska agresja spowodowała w Niemczech epokową zmianę. Przy szerokim poparciu i parlamentarnych owacjach socjaldemokratyczny kanclerz Olaf Scholz zdecydował o rozpoczęciu wysyłania broni na Ukrainę, ogłosił ogromny wzrost wydatków wojskowych i obiecał uniezależnienie kraju od rosyjskiego gazu. Berlin podjął decyzję o kupnie amerykańskich myśliwców F-35, a niemieccy urzędnicy szukają alternatywnych dostaw surowców energetycznych, m.in. z Kataru.
Politycy partii tworzących rządową koalicję (SPD, Zieloni i FDP) nie widzą powrotu do starej politycznej linii. – Wszyscy, a zwłaszcza chadecy, starają się znaleźć w polityce nowy początek – tłumaczy nam Tomasz Krawczyk, niemcoznawca, były doradca premiera Mateusza Morawieckiego ds. europejskich. Prasa pisze o „Zeitenwende”, świcie nowej ery.
Po miesiącu od rosyjskiej agresji wśród niemieckich obserwatorów nie brakuje frustracji, rozliczeń i bicia się w piersi. Polityka zagraniczna Berlina nie powinna być już więcej „mieszanką naiwności, myślenia życzeniowego, romantyzmu wobec Rosji i kompleksów winy” – wzywał niedawno „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Tabloid „Bild” apelował do Merkel o „publiczne wyjaśnienie zależności od Władimira Putina”. Matthew Karnitsching na łamach Politico w ostrej ocenie pisał natomiast, że Niemcom nie jest obce opowiadanie się po złej stronie historii, oraz o „niemieckich pożytecznych idiotach Putina”.
Krytyka w znacznej mierze skupia się na długoletnim utrzymywaniu zależności gazowej RFN od Moskwy. Niemiecki rząd długo próbował rozróżniać Rosję partnera gospodarczego od Rosji gracza geopolitycznego. Berlin tłumaczył, że dostawy błękitnego paliwa ze Wschodu są konieczne przy Energiewende, kontrowersyjnej transformacji w kierunku bardziej zielonej gospodarki bez energii atomowej, którą zapoczątkowała Merkel. Oprócz tego – w myśl zasady „zmiana przez handel” – zawieranie kontraktów z Rosją miało włączyć Moskwę w europejski ład. Kierunek ten wyznaczyli cechujący się „gospodarczym pragmatyzmem” socjaldemokraci kanclerza Gerharda Schroedera, ale kontynuowała go Merkel. W końcu to ona podczas uroczystej inauguracji Nord Stream 1 przekręciła symboliczny zawór. I to jej rząd wbrew apelom Ukrainy, Polski i krajów bałtyckich do końca zabiegał, by projekt Nord Stream 2 nie został objęty amerykańskimi sankcjami. Decyzję zmieniono dopiero po rosyjskiej inwazji na Ukrainę.
Jak ocenia dziennik „Die Tageszeitung”, w Niemczech całkowicie wyparował optymizm w stosunku do prowadzonej do tej pory wobec Rosji polityki, a dopóki Putin będzie na Kremlu, podejście „zmiana poprzez handel” będzie reliktem przeszłości. Na ten moment, mimo różnic w kwestii zakresu sankcji, na zachód od Odry panuje w tej sprawie polityczny konsensus. Na pokładzie co najmniej jedną nogą są nawet populistyczno-prawicowa AfD (Alternatywa dla Niemiec) oraz Die Linke (Lewica), które potępiły rosyjską agresję. W ich przypadku Krawczyk zaleca jednak ostrożność. – Podejście tych partii podyktowane jest sytuacją. Psychicznie są w innym miejscu niż reszta, mentalnie nie są w NATO. Ze zrozumieniem podchodzą do rosyjskich psychoz – stwierdza były doradca premiera.
Poza energetyką największa zmiana dotyczy podejścia do spraw wojskowych, co widać nie tylko w deklaracjach polityków, ale i badaniach opinii publicznej. Z marcowego sondażu dla ośrodka Allensbach wynika, że 46 proc. Niemców popiera zwiększenie wydatków zbrojeniowych. Jeszcze w styczniu – przed wojną – odsetek ten wynosił jedynie 21 proc. Z kolei odsetek Niemców, którzy opowiadają się za pomocą krajom bałtyckim w przypadku agresji na nie, wzrósł z 35 do 43 proc. Zgodnie z zapowiedziami rządu Bundeswehra ma być lepiej przygotowana do takiej ewentualnej operacji. W 2021 r. RFN na obronność wydał nieco ponad 1,5 proc. PKB, teraz do 2024 r. wydatki te mają wzrosnąć do 2 proc. PKB. Przy potędze niemieckiej gospodarki to niebagatelne kwoty, jeszcze w tym roku budżet wojskowy powiększy się o 100 mld dol. Minister finansów Christian Lindner tłumaczył, że chodzi o przekształcenie wojska RFN „w jedną z najzdolniejszych, najpotężniejszych i najlepiej wyposażonych armii na kontynencie”.
– Pewnie tak jak ocena Merkel była przez wiele lat nazbyt dobra, tak teraz jest nazbyt negatywna. Epoka dobrobytu i to, że Niemcy mają z czego wziąć środki na zbrojenia, to poniekąd zasługa Merkel – zauważa Krawczyk. Przyznaje przy tym, że podejście byłej kanclerz nie było u naszych zachodnich sąsiadów wyjątkiem. – Jeśli chodzi o Rosję, Ukrainę czy strefę euro, Angela Merkel często mówiła o bezalternatywności. Był cały chór polityków, którzy przyjmowali to jako jedyną możliwą drogę – tłumaczy.
W ocenie rozmówcy DGP problem Niemiec z Rosją nie datuje się od II wojny światowej i wzajemnego barbarzyństwa, które te narody sobie wyrządziły. Zaczyna się na przełomie XVIII i XIX w. i dotyka wielu narodowych kompleksów.
– Mieliśmy po drodze wojnę na Donbasie, wojnę w Gruzji. Myśleliśmy, że będziemy potrafili ucywilizować stosunek Niemiec do Europy Środkowo-Wschodniej i Rosji, ale nie udało nam się to. Wojna w Ukrainie nie zmieni tego, nie zapoczątkuje tych zmian – ocenia Krawczyk. ©℗