O tym, kto będzie nowym prezydentem, zdecydować mogą głosy mężczyzn, którzy sprzeciwiają się feminizmowi.

Rosnące ceny wynajmu mieszkań, nierówności ekonomiczne i korupcja to kluczowe problemy mieszkańców Korei Południowej, którzy 9 marca wybiorą nowego prezydenta. W zainaugurowanej w tym tygodniu kampanii kwestie te zostały jednak przyćmione przez skandale z udziałem dwóch liderów – Yoon Suk-yeol z Partii Władzy Ludowej i Lee Jae-myung z Partii Demokratycznej. Według badania przeprowadzonego w połowie lutego przez Hangil Research na zlecenie „Kuki News”, ten pierwszy może liczyć na 42,4 proc. głosów, natomiast Lee popiera 41,9 proc. wyborców. Pozostali kandydaci – a jest ich 12 – cieszą się maksymalnie kilkuprocentowym poparciem.
Korei Południowej nieobce są afery polityczne. W 2017 r. w procesie impeachmentu odsunięta od władzy została konserwatywna prezydent Park Geun-hye, która dopuściła się korupcji i licznych nadużyć. Zarzucano jej także angażowanie w krajową politykę… szamanów. Tegoroczni kandydaci też wywołują kontrowersje. Do mediów wyciekł niedawno zapis rozmów telefonicznych żony Yoona – Kim Keon-hee – i jednego z dziennikarzy „Voice of Seoul”. Kobieta miała zakwestionować słuszność ruchu #MeToo ujawniającego przypadki molestowania seksualnego ze strony osób publicznych i stwierdzić, że ofiary molestowania są oportunistami.
Po publikacji tych wypowiedzi jej mąż odnotował jednak nie spadek, ale skok w górę w sondażach. Wszystko dlatego, że konserwatywna Partia Władzy Ludowej przyciąga młodych mężczyzn, którzy uważają, że ich sytuacji ekonomicznej zaszkodziły dążenia odchodzącego prezydenta Mun Jae-ina (głowa państwa nie ma tam możliwości reelekcji) do równouprawnienia płci. Jeszcze do niedawna młodsze pokolenia Koreańczyków skłaniały się ku liberałom, a starsze głosowały na konserwatystów. Schemat ten zaczął się zmieniać, kiedy w kraju na początku 2018 r. głośno zrobiło się o ruchu #MeToo. Od tego czasu młodzi mężczyźni głosują na prawicę.
Yoon dotychczas pracował na stanowisku prokuratora generalnego. Był zaangażowany w proces przeciwko byłej przywódczyni, dzięki czemu zbudował wizerunek agresywnie walczącego z korupcją prawnika. Teraz kluczowe okazuje się jego podejście do kobiet. W styczniu zobowiązał się m.in. do likwidacji ministerstwa równości płci i rodziny. Urząd zajmuje się głównie edukacją i opieką społeczną nad dziećmi, ale kandydat przekonuje, że „traktuje mężczyzn jak potencjalnych przestępców”.
Jego rywal Lee Jae-myung deklaruje chęć zniwelowania różnic w wynagrodzeniach kobiet i mężczyzn oraz zwalczanie dyskryminacji przy zatrudnianiu. Raport Światowego Forum Ekonomicznego na temat nierówności płci plasuje Koreę Południową na 127. miejscu spośród 153 państw pod względem udziału kobiet na rynku pracy. Choć częściej niż mężczyźni podejmują studia i początkowo otrzymują wsparcie na rynku pracy, większość z nich szybko rezygnuje z aktywności zawodowej, by zająć się wychowywaniem dzieci. Popularność Lee wynika także z jego podejścia do pandemii koronawirusa. Był pierwszym gubernatorem, który wprowadził pomoc finansową w tym zakresie. Lee znany jest z prowadzenia lewicowej polityki gospodarczej. Opowiada się za wprowadzeniem powszechnego dochodu podstawowego.
Polityk, który stwierdził, że aspiruje do bycia „udaną wersją Berniego Sandersa” (przywódca lewicowego skrzydła amerykańskiej Partii Demokratycznej), jest zamieszany jednak w aferę dotyczącą zagospodarowania przestrzennego w prowincji Gyeonggi, której był gubernatorem. Niewielka grupa prywatnych inwestorów miała skorzystać na projekcie finansowanym ze środków publicznych, których wydawanie nadzorował. Dwóch urzędników, przeciwko którym toczyło się w tej sprawie śledztwo, popełniło niedawno samobójstwo.
Narastające kontrowersje doprowadziły do wzrostu nieprzychylnych opinii na temat wiodących kandydatów. Z sondażu przeprowadzonego przez koreańską gazetę „Hankyoreh” wynika, że odpowiednio 58 proc. i 54,7 proc. respondentów twierdzi, że nie lubi Lee i Yoona. ©℗