Socjaldemokraci, liberałowie i Zieloni ogłosili wczoraj zakończenie negocjacji koalicyjnych. Olaf Scholz zostanie kanclerzem na początku grudnia.

Trzy partie, 22 grupy robocze i 34 dni negocjacji, ale wreszcie się udało. Wczoraj przedstawiciele tzw. koalicji sygnalizacji świetlnej (czerwoni socjaldemokraci, żółci liberałowie i Zieloni) ogłosili, że uzgodnili umowę koalicyjną. Dokument ma 177 stron i to właśnie zgodnie z nim nowy rząd chce rządzić Niemcami przez kolejne cztery lata.
Kanclerzem zostanie, zgodnie z oczekiwaniami, Olaf Scholz, lider socjaldemokratów, którzy oprócz urzędu kanclerskiego mają objąć w sumie sześć ministerstw, m.in. spraw wewnętrznych, obrony oraz nowo utworzony resort budownictwa. Zieloni będą dowodzić w pięciu ministerstwach. Choć oficjalnie tego jeszcze nie ogłoszono, to według przecieków ich liderka Annalena Baerbock ma zostać szefową dyplomacji. - W Niemczech od lat mówi się o połączeniu MSZ, gdzie jest wiedza ekspercka, z ministerstwem współpracy rozwojowej, które ma do dyspozycji duże środki. Jednak i tym razem do tego nie dojdzie, więc trudno się spodziewać, by MSZ stało się ministerstwem wagi ciężkiej. Choć może dojść do zaostrzenia polityki w stosunku do Rosji i Chin - mówi dr Anna Kwiatkowska z Ośrodka Studiów Wschodnich. Drugi z liderów Zielonych, Robert Habeck, ma stanąć na czele superministerstwa rozwoju i klimatu.
Liberałowie z FDP, którzy są trzecim koalicjantem i we wrześniowych wyborach uzyskali najsłabszy wynik, muszą się zadowolić czterema ministerstwami, ale ich lider Christian Lindner najpewniej będzie odgrywał bardzo istotną rolę ministra finansów. - Kołami zamachowymi polityki nowego rządu będą cyfryzacja i kwestie klimatyczne połączone z transformacją energetyczną, które mają na celu głęboką modernizację gospodarczo-społeczną państwa - tłumaczy Kwiatkowska. Nowa koalicja deklaruje szybką rozbudowę mocy odnawialnych źródeł energii, które w 2030 r. mają stanowić aż 80 proc. niemieckiego miksu energetycznego. Zgodnie z umową wynegocjowaną z koncernami, związkami zawodowymi i landami przez rząd Angeli Merkel elektrownie węglowe miały pracować nawet do 2038 r. z opcją przyspieszenia ich wygaszenia o trzy lata. Nowa koalicja ma dążyć do tego, by coalexit nastąpił już z końcem tej dekady.
Przyspieszenie może jednak napotkać opór regionów węglowych, więc proces ma być obudowany dużym pakietem socjalnym i rozwojowym dla terenów, które ucierpią w wyniku zamykania kopalń. Według wcześniejszych doniesień planowana rewizja polityki klimatycznej miała objąć nie tylko węgiel, lecz także gaz ziemny. Mowa była o wygaszeniu tego surowca w energetyce do 2040 r. Rząd miał w tym celu wprowadzić zakaz montowania nowych bojlerów gazowych i rozpocząć wymianę tych istniejących. W ogłoszonej w środę umowie takich zapisów nie ma. Stwierdzono natomiast, że gaz jest niezbędny w okresie przejściowym, ale infrastruktura musi być też dostosowana do obsługi wodoru. Po raz kolejny zaznaczono, że projekty gazowe na terenie Niemiec muszą spełniać warunki określone prawem UE, co jest odczytywane jako sygnał, że Berlin nie zgodzi się na obchodzenie przez Gazprom regulacji dotyczących Nord Stream 2.
Oprócz akcentu związanego z ochroną klimatu zapowiedziano też podniesienie płacy minimalnej do 12 euro za godzinę. Polska pojawia się w umowie w kontekście „głębokiej przyjaźni”, a na wczorajszej konferencji wspominano o kryzysie na granicy z Białorusią. Jednak pierwszym problemem, z którym będzie musiał się zmierzyć rząd, jest trudna sytuacja związana z COVID-19. Wczoraj w Niemczech odnotowano ponad 50 tys. zakażeń i coraz częściej można usłyszeć, że za Odrą może zostać wprowadzony obowiązek szczepień dla wybranych grup społecznych. - Tylko ten, kto jest zaszczepiony albo już przeszedł COVID-19, będzie mógł chodzić do restauracji - podkreślił wczoraj Scholz. Teraz wszystkie partie muszą zatwierdzić umowę koalicyjną, co według zapowiedzi przyszłego kanclerza ma nastąpić w ciągu najbliższych 10 dni. ©℗