Zwolennicy poluzowania dyscypliny finansowej w UE są niepocieszeni informacjami, że resort finansów w RFN może objąć lider liberałów.

Olaf Scholz szykuje się do objęcia stanowiska kanclerza na początku grudnia, a umowa koalicyjna powinna zostać wynegocjowana za Odrą do połowy listopada, by potem mogły zaakceptować ją partyjne gremia. Jeśli chodzi o podział resortów między tzw. koalicję świateł drogowych, największe poruszenie, także poza granicami Niemiec, wywołała informacja, że Wolna Partia Demokratyczna (FDP) może otrzymać resort finansów, który obejmie jej przywódca Christian Lindner.
To by oznaczało, że Niemcy pod wodzą nowego rządu nie zmienią podejścia do dyscypliny finansowej w UE, a raczej powrócą do przedpandemicznego zaciskania pasa. Jaskółką zmian w Berlinie była zgoda ustępującej kanclerz Angeli Merkel na Fundusz Odbudowy (co najmniej 36 mld euro dla Polski pozostaje na razie zamrożone z powodu problemów z praworządnością). Łącznie 750 mld euro zostanie sfinansowane z pożyczek, które później cała UE wspólnie będzie spłacać. Potem Niemcy nie powiedziały twardo „nie”, kiedy kraje Południa zaczęły postulować, by UE nie wracała do zawieszonych na czas pandemii reguł Paktu Stabilności i Wzrostu (oznaczają one, że deficyt budżetowy nie może być wyższy niż 3 proc. PKB). Nominacja Lindnera na ministra finansów może oznaczać powrót do twardej polityki z czasów kryzysu finansowego. Ten w wywiadzie opublikowanym w czwartek w „Frankfurter Allgemeine Zeitung” zapowiedział, że Fundusz Odbudowy powinien pozostać jednorazowy i że powołanie podobnego funduszu dla sfinansowania zielonej transformacji w UE nie jest dobrym pomysłem.
Także wewnątrz Niemiec wypowiedzi Lindnera wywołały burzę wśród potencjalnych koalicjantów. Zarówno zwycięska Socjaldemokratyczna Partia Niemiec (SPD), jak i Zieloni chcą większej elastyczności w finansach publicznych, bo obiecali wyborcom inwestycje w infrastrukturę i zieloną transformację. A resort finansów, jedno z kluczowych ministerstw, ma przypaść partii, która otrzymała najmniej spośród potencjalnych koalicjantów, bo 11,5 proc. głosów. Jak jednak podkreśla Lidia Gibadło z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, trudno sobie wyobrazić, by FDP miała odpuścić, skoro kwestie finansowe to DNA tego ugrupowania. Roszady wokół finansów nie pozostają bez wpływu na Polskę, która będzie jednym z największych beneficjentów unijnych funduszy.
Ekspertka spodziewa się bezpośredniego odniesienia do Polski w negocjowanej umowie koalicyjnej, ale podkreśla, że istotne dla nas będzie też to, co zostanie zapisane, jeśli chodzi o Unię Europejską oraz relacje ze Stanami Zjednoczonymi, Rosją i Chinami. Najwięcej wniosą do polityki zagranicznej Zieloni i FDP. – Obie partie paradoksalnie wiele łączy, jeśli chodzi o politykę zagraniczną. Różni je na pewno podejście do nuclear sharing (sojuszniczy program broni jądrowej – red.), ale wizja UE jest już podobna – mówi. Zieloni i FDP chcą coraz ściślejszej współpracy we Wspólnocie. – Z perspektywy Zielonych i FDP, ale także SPD, warunkiem pogłębienia współpracy jest przestrzeganie wspólnych wartości i fundamentalnych zasad UE – mówi Gibadło. Presja na praworządność wzrośnie. – To nie znaczy, że nowy rząd będzie szedł na zwarcie i unikał kompromisu dla zasady, ale pokłady cierpliwości będą mniejsze niż te, które miał gabinet pod przywództwem Merkel – podkreśla. ©℗