Po wyborach w Niemczech rozpoczną się trwające co najmniej kilka tygodni rozmowy koalicyjne i tworzenie szczegółowej umowy.

Angela Merkel swój urząd może pełnić do końca roku. Wszystko zależy od tego, jak szybko zostanie zawarta koalicja po planowanych na 26 września wyborach parlamentarnych. W tym czasie nie należy się jednak spodziewać żadnych kontrowersyjnych decyzji. A tym bardziej takich, które miałyby długofalowe skutki.
Każdy z potencjalnych następców stawia na kontynuację kursu Merkel. W Niemczech w przedwyborczych sondażach od kilku tygodni prowadzą socjaldemokraci z SPD, którzy mają 25–26 proc. poparcia. Kilka punktów procentowych mniej (od dwóch do nawet sześciu) mają chadecy z koalicji CDU/CSU. Tak więc najbardziej prawdopodobne dzisiaj jest to, że kanclerzem zostanie szef SPD Olaf Scholz, ale szans przewodniczącego CDU Armina Lascheta zdecydowanie nie należy jeszcze skreślać. I to mimo że według opinii oglądających w niedzielnej debacie przedwyborczej kandydatów na kanclerza wypadł najsłabiej. Za to z wyścigu o fotel kanclerski odpadła szefowa Zielonych – Annalena Baerbock. Ta partia w sondażach ma obecnie 15–17 proc. poparcia, aż 10 pkt mniej niż socjaldemokraci.
Tak dużej niepewności przedwyborczej za Odrą nie było od dawna – liczba możliwych koalicji powyborczych może przyprawić o zawrót głowy. Jedyne, co wiadomo, to to, że na pewno nie będą jej tworzyć prawicowi populiści z Alternatywy dla Niemiec (AfD). Z pozostałych pięciu partii parlamentarnych najmniejsze szanse na rządzenie ma postkomunistyczna Die Linke, która m.in. mocno krytykuje Sojusz Północnoatlantycki i mogłaby się znaleźć w koalicji jedynie z Zielonymi i SPD. Ale już czwarta pod względem popularności liberalna FDP (obecnie ok. 13 proc. poparcia) może być w koalicji zarówno z socjaldemokracją, jak i chadecją. To drugie rozwiązanie byłoby dla jej wyborców znacznie łatwiejsze do akceptacji. Największą zdolność koalicyjną wydają się mieć Zieloni, którzy prawie na pewno znajdą się w przyszłym niemieckim rządzie.
Jak będą przebiegały rozmowy koalicyjne? – Pierwszy ruch wykonuje zwycięzca. To do niego należy przeprowadzenie rozmów sondujących, czy potencjalne partie koalicyjne współpracą są w ogóle zainteresowane – wyjaśnia Lidia Gibadło z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. – Później rozpoczynają się właściwe rozmowy, ustalanie wspólnego programu i podział ministerstw między koalicjantów. Oczywiście urząd kanclerski przejmuje zwycięzca, ale bardzo istotne są też finanse, gospodarka i sprawy zagraniczne, a ostatnio także ministerstwo środowiska – dodaje ekspertka z Programu Trójkąta Weimarskiego. Ministerstwo finansów zapewne przypadnie jednemu z mniejszych koalicjantów.
Formalnym aktem zawarcia koalicji jest podpisanie umowy koalicyjnej, która zupełnie inaczej niż w Polsce jest dokumentem jawnym i szczegółowym. I tak np. w zawartej na początku 2018 r. umowie tzw. dużej koalicji, czyli dwóch największych partii w Niemczech SPD i CDU, zapisano, że do końca roku strony ustalą finalną datę odejścia gospodarki od węgla, że liczba uchodźców w Niemczech nie przekroczy 220 tys. rocznie i że zawieszone pozostanie tzw. łączenie rodzin. Wtedy uzgodniono również brak podwyżki podatków. W sumie szczegółowo negocjowano 18 obszarów tematycznych.
Ale choć w tej kadencji, podobnie jak w poprzedniej, mieliśmy rządy chadeków i socjaldemokratów, to tuż po wyborach rozmowy koalicyjne CDU prowadziła z Zielonymi i liberałami. Te zakończyły się w spektakularny sposób – nocnym zerwaniem negocjacji przez szefa liberałów Christiana Lindnera. Być może bogatsi o kolejne lata bycia w opozycji i „wygłodniali władzy”, tym razem liberałowie będą bardziej ugodowi. Wtedy po zerwaniu rozmów tzw. koalicji świateł drogowych (zielonych, liberałów – żółtych, i chadeków – czarnych) do stołu siedli chadecy oraz socjaldemokraci. To oznaczało kolejne cztery lata rządów Angeli Merkel i w sumie osiem lat dużej koalicji. Teraz jednak „wieczna kanclerz” w wyborach nie startuje, a zmęczenie społeczeństwa i samych polityków koalicją dwóch największych partii jest tak duże, że zawarcie kolejnej to scenariusz, któremu niewielu daje jakiekolwiek szanse.
Po wyborach we wrześniu 2017 r. porozumienie koalicyjne zawarto dopiero w lutym 2018 r. Był to najdłuższy czas od wyborów do powołania rządów w powojennej historii Republiki Federalnej. Jak długo tym razem potrwają targi koalicyjne? – Te rozmowy nie będą łatwe choćby z tego powodu, że przy stole negocjacyjnym najprawdopodobniej będzie trzech, a nie dwóch koalicjantów, tak więc trudniej będzie znaleźć płaszczyznę porozumienia. Niewykluczone jednak, że rozmowy koalicyjne uda się zakończyć jeszcze przed końcem tego roku – prognozuje Lidia Gibadło z PISM. Warto zaznaczyć, że choć umowę negocjuje dosyć wąskie grono liderów partyjnych, to później wymaga ona szerszej akceptacji. Cztery lata temu w CSU, bawarskiej siostrze CDU, zatwierdził ją zarząd. W samej CDU zaakceptowano ją w głosowaniu prawie tysiąca delegatów partyjnych. Wśród socjaldemokratów głosować mogli wszyscy członkowie partii, czyli ponad 460 tys. ludzi. Gdyby wyniki dwutygodniowego głosowania okazały się niepomyślne dla umowy, to nie zostałaby zawarta.
Oczywiście nawet zawarcie umowy koalicyjnej nie gwarantuje realizacji postulatów. Dużej koalicji udało się m.in. podwyższenie zasiłków rodzicielskich, które miały ze 194 euro w 2018 r. wzrosnąć o 25 euro. I faktycznie ten zasiłek to obecnie 219 euro na pierwsze dziecko. Udało się także zaplanować wychodzenie niemieckiej gospodarki z węgla, ale już zapisany w umowie koalicyjnej rozwój szerokopasmowego internetu wciąż nie jest na oczekiwanym poziomie i jest jasne, że tej obietnicy do 2025 r. nie uda się spełnić. W każdym razie kolejne rozmowy koalicyjne nie będą już zmartwieniem kanclerz Angeli Merkel.
Zmiana barw nie oznacza zmiany celów polityki RFN