To, co dziś się dzieje w Afganistanie, jest konsekwencją wieloletniej wiary w fikcję. Najgorsze jest jednak to, że Amerykanie zerwali z nią w najgłupszy z możliwych sposobów.

Giro to zaludniony w 100 proc. przez Pasztunów z plemienia Tarakai dystrykt afgańskiej prowincji Ghazni. Gdy była ona „polską prowincją”, mieścił się tu jeden z najciekawszych fortów obsadzonych przez naszych żołnierzy. Najciekawszych, bo w sile zaledwie kompanii i niewielkiego pododdziału afgańskiej policji, której nikt nie ufał.
Z jednej strony fort osłonięty był wzgórzem. Z drugiej widok rozciągał się na szeroką równinę. Z bramy widać było oddaloną o mniej więcej trzy kilometry szkołę. Zbudowano ją za zagraniczne pieniądze. Przez cały pobyt w Giro nie widziałem jednak, by ktoś do niej uczęszczał. Budynek stał pusty. Jak mi powiedziano, pusty, bo rebelianci talibscy zdekapitowali najpierw jednego nauczyciela, który zdecydował się robić tu karierę, a następnie drugiego, który nie wyciągnął wniosków z przykrego losu poprzednika. Talibom nie podobało się, że wbrew regułom szariatu do placówki uczęszczały dziewczynki, co jest „haram” – zakazane.
Ta historia mówi w zasadzie wszystko o sytuacji w Giro lub szerzej w Afganistanie w okresie operacji Enduring Freedom (paradoksalnie – Trwała Wolność) i ISAF. Mimo bliskości fortu siły zachodnie nie były w stanie ochronić szkoły. Utrzymywano fikcję. W dzień „realizowano zadania” polegające najczęściej na rozdawaniu dzieciom cukierków lub wysłuchiwaniu wyzwisk. Przy czym główną zasadą była tak naprawdę reguła niewp…nia się w nie swoje sprawy i zero ofiar wśród naszych (słuszna zresztą).
W nocy porządki zaprowadzali talibowie. Przez cały okres pobytu w Giro było jasne, że równolegle do natowskich patroli funkcjonuje tu alternatywna rzeczywistość. Rebelianci pobierali podatki, organizowali sądownictwo, wymierzali kary, mieli swoich duchownych i strzegli szlaków komunikacyjnych łączących oddalone o 50 km miasto Ghazni i Pakistan. Jeśli ktoś tam nie posiadał legitymizacji, były to siły NATO, a nie talibowie. Oni rządzili, ciesząc się poparciem znacznej części lokalnej ludności. Rząd w Kabulu nie był w stanie dostarczyć tu prądu, wody i sprawiedliwości, więc Pasztuni jak zawsze wybrali silniejszych i skuteczniejszych.
To, co dziś się dzieje w Afganistanie, jest konsekwencją wieloletniej wiary w fikcję. Najgorsze jest jednak to, że Amerykanie zerwali z nią w najgłupszy z możliwych sposobów. Naiwnie zaufali rebeliantom, że będą negocjowali „rząd przejściowy”. I nie zostawili nawet odpowiednich sił do tego, by spokojnie ewakuować swój personel dyplomatyczny.
Sowieci w 1988 r. również wynegocjowali – czy też wywalczyli – na chwilę pokój separatystyczny z mudżahedinami Dżalaluddina Hakkaniego na południowym wschodzie Afganistanu. Nie pierwszy i nie ostatni raz w historii rebelianci nie dotrzymali jednak słowa. Kontrolę nad Chostem utrzymano zaledwie przez dwa tygodnie.
Sowieci mieli jednak więcej szczęścia niż Amerykanie – ich namiestnik w Kabulu, już po wycofaniu wojsk ZSRR z Afganistanu w 1989 r., był w stanie rządzić jeszcze do marca 1992. Nadżibullah, zanim zawisł we wrześniu 1996 r. (do tego czasu ukrywał się w przedstawicielstwie ONZ w Kabulu), zdążył jeszcze zrobić coś pożytecznego – przetłumaczył na paszto „Wielką grę” Hopkirka – klasyczne dzieło poświęcone XIX-wiecznej rywalizacji mocarstw o Azję Centralną. Amerykański namiestnik – intelektualista Aszraf Ghani – nie zawisł co prawda, ale nie przetrwał nawet trzech miesięcy bez wsparcia obcych wojsk.
To jednak tylko didaskalia. Najważniejsze jest to, że Afganistan jest kolejnym z serii złych sygnałów dla wszystkich sojuszników Ameryki na świecie. Nie tylko z państw upadłych, ale również ze wschodniej flanki NATO (Polski i Rumunii) czy Azji Południowo-Wschodniej (Tajwanu i Filipin). W okresie rządów Donalda Trumpa Amerykanie bez konsultacji z sojusznikami wycofali większą część pomocy dla walczących w Syrii Kurdów. Irak pozostawili na łasce szyickich milicji, które w imię walki z Państwem Islamskim dokonywały zbrodni wojennych na ludności sunnickiej i kolaborowały z Iranem. USA Jemen oddały w ręce wspieranych przez Teheran szyickich rebeliantów z plemion zajdyckich – Huti. Podobnie jest z Libią, którą przekazano pod kuratelę Rosjanom i Turcji. W naszym regionie Amerykanie za darmo oddali spór o Nord Stream 2. Za tydzień do Kijowa na 30-lecie niepodległości Ukrainy nie poleci nikt znaczący z USA. Aby nie drażnić Rosji. Désintéressement obowiązuje również w odniesieniu do Białorusi i tektonicznej zmiany układu politycznego w Mołdawii. Proces wycofywania się Ameryki zapoczątkował Donald Trump. Joe Biden ogłosił, że: „America is back”. Na razie to raczej doktryna „back off” a nie wejście do gry.