Jutro odbędzie się ceremonia otwarcia XXXII letnich igrzysk olimpijskich w Tokio, chociaż niektóre zawody odbywają się już od wczoraj. Ta olimpiada przejdzie jednak do historii jako jedna z dziwniejszych, jeśli nie najdziwniejsza. Przyczyn jest kilka.

Najważniejsza to pandemia – z powodu wirusa igrzyska najpierw przesunięto o rok, a teraz odbywają się w zaostrzonym reżimie sanitarnym. Zmaganiom nie będzie przyglądać się publiczność; wioska olimpijska została odizolowana od reszty miasta; sportowcy muszą nosić maseczki i poddawać się testom na obecność wirusa. Medale będą odbierać z tacy, żeby zminimalizować liczbę kontaktów z innymi ludźmi.
Ale nawet te środki ostrożności nie wystarczają – wśród uczestników, jak i personelu technicznego już wykryto ponad 70 przypadków COVID-19. Dla sportowców pozytywny wynik jest jak wyrok – muszą poddać się kwarantannie i nie mogą brać udziału w zawodach. Taki los spotkał m.in. dwóch Czechów: siatkarza plażowego Ondřeja Perušiča oraz tenisistę stołowego Pavla Širučka.
Jeszcze we wtorek odpowiedzialny za organizację igrzysk Toshiro Muto nie wykluczył, że w zależności od sytuacji epidemicznej zawody mogą być w ostatniej chwili odwołane. W Japonii wzbiera trzecia fala zakażeń i chociaż niejeden europejski kraj pozazdrościłby statystyk (2 tys. przypadków dziennie), to przed igrzyskami władze ogłosiły w stolicy stan wyjątkowy.
Do tego dochodzą obawy o to, że sportowcy będą rywalizować ze sobą w upale. Lipiec w Tokio jest gorący, a temperatury przekraczają często 30 stopni – z tego powodu, kiedy ostatnim razem miasto organizowało letnie igrzyska w 1964 r., zawody odbyły się w październiku. We wtorek państwowa służba meteorologiczna wydała ostrzeżenia przed udarami cieplnymi.
Z obawy przed skwarem organizatorzy część konkurencji przenieśli kilkaset kilometrów na północ, do Sapporo. Na obiektach olimpijskich zainstalowano m.in. mgiełki wodne, które mają nieść ukojenie w upale. Technicy otrzymają kamizelki chłodzące. Władze zdecydowały się nawet uruchomić dodatkowy reaktor atomowy, aby sprostać zapotrzebowaniu na energię elektryczną potrzebną m.in. do zasilania klimatyzacji. To rzecz niesłychana w kraju, który po tragedii w Fukuszimie stara się odejść od atomu.
Olimpiada w Tokio startuje w cieniu pandemii, upałów i społecznego niezadowolenia
Najdziwniejszy jednak jest stosunek do igrzysk japońskiego społeczeństwa. Sondaże od miesięcy pokazują, że mniej niż połowa Japończyków uważa, że impreza powinna się odbyć. Wywiadowani przez zagraniczne media wskazują, że obawiają się nasilenia pandemii oraz że impreza została narzucona przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl).
W złagodzeniu tych obaw z pewnością nie pomogły wypowiedzi samych przedstawicieli Komitetu. W maju szerokim echem odbił się komentarz jednego z nich – Dicka Pounda – który stwierdził, że „nawet armagedon” nie zatrzyma olimpiady. W czerwcu opinię publiczną wzburzyła deklaracja, że na obiektach olimpijskich będzie sprzedawany alkohol – w mieście, gdzie dla ograniczenia wirusa jest to zakazane (ostatecznie plan nie wszedł w życie). Thomas Bach, szef MKOl, po przyjeździe do kraju był śledzony przez grupkę przeciwników igrzysk.
Jakby tego było mało, w pandemicznych warunkach olimpiada nie zapewni japońskiej gospodarce oczekiwanego pozytywnego impulsu. Owszem, ekonomiści są zdania, że w III kw. sytuacja się poprawi, ale raczej ze względu na oczekiwany kolejny pakiet stymulacyjny niż efekt igrzysk. Koszt prac związanych z organizacją imprezy szacuje się na 15,4 mld dol. (ok. 60 mld zł).
Wczoraj MKOl poinformował, że letnie igrzyska w 2032 r. odbędą się w australijskim mieście Brisbane. W 2024 r. gospodarzem imprezy będzie Paryż, a w 2028 r. – Los Angeles.