Osoby podejrzane coraz częściej są przetrzymywane w tajnych ośrodkach przypominających obozy koncentracyjne

Odkąd w 2013 r. prezydentem Chin został Xi Jinping, w kraju funkcjonuje nadzór mieszkaniowy w wyznaczonej lokalizacji. Z aresztem domowym nie ma to jednak nic wspólnego. To system uprawniający policję do zatrzymywania obywateli, a następnie ich przetrzymywania i torturowania w tajnych lokalizacjach. Ci, którzy do nich trafiają, przepadają na wiele miesięcy.
Choć takie praktyki zdarzały się już wcześniej, raport opublikowany przez Fundację Safeguard Defenders wskazuje, że pod rządami Xi policja coraz częściej ucieka się do takich metod. Nawet w mniej poważnych sprawach. Według oficjalnych danych, w ubiegłym roku prawie 6000 spraw w sądach dotyczyło podejrzanych, którzy przetrzymywani byli w obozach. To zdecydowanie więcej niż w pierwszym roku rządów Xi. Wtedy w grę wchodziło maksymalnie kilkaset procesów. Autorzy badania szacują, że rzeczywista liczba podejrzanych poddanych nadzorowi może wynosić nawet 10–15 tys. rocznie.
W sumie nadzorem od 2013 r. mogło zostać objętych nawet 60 tys. osób. Autorzy przeanalizowali oficjalną bazę danych sądów i zebrali zeznania ofiar procederu. To najbardziej szczegółowy wgląd w warunki panujące w obiektach. Dotychczas zidentyfikowano sześć takich placówek. Mieszczą się w różnych częściach kraju: co najmniej dwie są w samym Pekinie, inne np. w prowincji Guangdong na południu ChRL. W większości przypadków dokładnej lokalizacji nie da się jednak rozpoznać, bo ofiary przewozi się na miejsce z zasłoniętymi oczami. Tak, by nie mogły nic zobaczyć i zapamiętać.
Zwykle przy zatrzymaniu niestawiane są im żadne zarzuty. Niektórych zwalnia się po sześciu miesiącach, ale dla wielu zatrzymanych nadzór jedynie poprzedza proces sądowy, który może ciągnąć się przez lata. Te najczęściej kończą się wyrokiem skazującym. Do czerwca 2021 r. baza danych sądowych wykazała 22,8 tys. przypadków, w których wyroki zawierały informację o wcześniejszym umieszczeniu w obozie. To liczba, która zdaniem autorów publikacji stanowi „absolutne minimum” wszystkich przypadków tego typu. Do bazy danych nie trafiają sprawy dotyczące korupcji czy bezpieczeństwa narodowego.
Policja może w placówce zamknąć każdego, odmawiając jednocześnie osobie zatrzymanej kontaktów ze światem zewnętrznym, w tym prawnikami czy rodziną. Krewni nie wiedzą nawet, dokąd ofiara została przewieziona. Funkcjonariusze nie potrzebują zgody prokuratora ani sądu i pracują praktycznie bez nadzoru. Więźnia po przetransportowaniu do ośrodka czekają codzienne, wielogodzinne przesłuchania. Każdy jego ruch jest śledzony. Do każdego osadzonego przydziela się dwóch strażników, którzy obserwują go 24 godziny na dobę. Dodatkowo w każdym pomieszczeniu zamontowane są kamery.
Przetrzymywanym nie wolno nic robić. Jedyną czynnością, jaką mogą wykonywać, jest siedzenie. Wszystko dzieje się bez dostępu do światła dziennego, bo okna pozostają szczelnie zasłonięte. – Żadnych rozmów ani ruchu bez pozwolenia. Podnieś rękę, jeśli chcesz coś powiedzieć – tak brzmiały niektóre z poleceń wymienionych w raporcie przez Tang Zhishuna, działacza na rzecz praw człowieka z Pekinu, który został zatrzymany pod koniec 2015 r. Jeszcze więcej jest nakazów: należy m.in. spać z ramionami nad kocem i przyjmować wszystkie podawane lekarstwa. Często przepisuje się je na choroby, które nie zostały nigdy zdiagnozowane.
Zdaniem autorów publikacji najgorsze są pierwsze trzy miesiące. Później osadzonym pozwala się na poruszanie po pokoju, czasami także ćwiczenia. Również przesłuchań jest wtedy mniej. A te są zwykle bardzo surowe. Aby wymusić składanie zeznań, funkcjonariusze poddają zatrzymanych wielogodzinnym torturom. – Zostałem zmuszony do spisania kilkuset stron zeznań. Zmuszano mnie do fabrykowania faktów. Gdy tego nie zrobiłem, nie wolno mi było jeść nic prócz ryżu, pozbawiono mnie snu, wieszano i bito. Między 10 grudnia 2019 r. a 20 stycznia 2020 r. spałem w sumie niecałe 30 godzin – mówił Niu Tengyu.
Raport Safeguard Defenders opublikowano zaledwie tydzień po tym, jak przywódcy grupy G7 na czele z prezydentem USA Joem Bidenem potępili działania chińskiego rządu w zakresie praw człowieka. Chodziło o roboty przymusowe, traktowanie Ujgurów i sytuację w Hongkongu. Władze w Pekinie zaprzeczają wszystkim oskarżeniom. Rzecznik chińskiego ministerstwa spraw zagranicznych stwierdził, że zarzuty dotyczące złego traktowania zatrzymanych są bezpodstawne, a „nadzór mieszkaniowy” jest uregulowany prawnie. Choć metoda ta faktycznie jest w ChRL legalna, działa poza formalnym systemem sądowym. W podobny sposób funkcjonują także obozy internowania, do których przewozi się Ujgurów oraz reprezentantów innych mniejszości.