Za Odrą komentarze o wszczęciu przez KE postępowania o naruszenie prawa są stonowane. Ale Niemcy mają twardy orzech do zgryzienia.

W zeszłym tygodniu Komisja Europejska uruchomiła procedurę o naruszenie prawa UE przeciwko Niemcom. Unijnym władzom nie spodobał się wyrok niemieckiego trybunału, który odrzucił orzeczenie TSUE i uznał, że skup obligacji przez Europejski Bank Centralny był niezgodny z prawem.
Wśród niemieckich polityków i komentatorów sprawa została przyjęta ze spokojem. „Postępowanie przeciwko państwu członkowskiemu, które jest reprezentowane przez rząd federalny, nie jest skierowane przeciwko niezależności sądów w Niemczech. Pokazuje jedynie granice, w jakich niemiecki Trybunał Konstytucyjny musi się poruszać” – pisze Bernd Riegert, brukselski korespondent serwisu Deutsche Welle. ‒ Prawo europejskie ma pierwszeństwo, nawet jeśli sędziowie z Karlsruhe wielokrotnie próbowali zrelatywizować orzecznictwo ETS (…). Jednak pod hasłem ultra vires Federalny Trybunał Konstytucyjny przekroczył granicę i dał rządowi federalnemu trudną do rozwiązania zagadkę.
W podobnym tonie, choć już nie przesądzając, jakie zapadną decyzje, sytuację komentuje wpływowa gazeta „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. „Postępowanie Komisji Europejskiej w sprawie uchybienia zobowiązaniom państwa członkowskiego w związku z orzeczeniem trybunału w Karlsruhe stawia rząd niemiecki przed trudną decyzją: kto ma pierwszeństwo? Federalny Trybunał Konstytucyjny czy Bruksela?”.
Widać też wyraźnie, że decyzja Brukseli jest postrzegana jako ważny sygnał dla innych krajów unijnych. Albrecht Meier z „Tagesspiegel” zastanawia się, czy to Węgry i Polska nie były dla szefowej Komisji Ursuli von der Leyen główną motywacją do podjęcia decyzji o wdrożeniu postępowania. Bo jeśli Berlin zdecydowanie powie, że to prawo unijne ma pierwszeństwo nad prawem krajowym, to wzmocni to Komisję we wciąż tlącym się konflikcie między Brukselą a Budapesztem i Warszawą.
By działać w tej kwestii, na szefową Komisji naciskali szczególnie niemieccy Zieloni, m.in. eurodeputowany Sven Giegold. – To jest dobry sposób, by tę kwestię sporną wreszcie wyjaśnić – oświadczyły posłanki do Bundestagu Franziska Brantner i Lisa Paus. Z kolei liberał Guy Verhofstadt stwierdził, że w tym postępowaniu chodzi o losy unii fiskalnej, której UE pilnie potrzebuje. Zupełnie inaczej patrzą na to prawicowi politycy z Alternatywy dla Niemiec. „Niemcy przed Trybunałem Sprawiedliwości UE? Główny płatnik UE jako pozwany? Komisja Europejska obnaża się, coraz bardziej oczywiste staje się, że UE nie chodzi o współpracę suwerennych państw, ale o pieniądze niemieckiego podatnika. Bo tylko z (jeszcze) potęgą gospodarczą Niemiec można zrealizować ideę UE, o której marzy Komisja” ‒ można przeczytać na oficjalnej stronie Alternatywy.
Politycy CDU sprawy specjalnie nie komentowali, ale trzeba pamiętać, że zanim von der Leyen została przewodniczącą Komisji, była ministrem w rządzie kanclerz Angeli Merkel. Teraz jej była szefowa będzie musiała jakoś odpowiedzieć.
Rząd w Berlinie ma na to dwa miesiące. Mało kto spodziewa się odpowiedzi jasno mówiącej, że to prawo niemieckie ma prymat nad europejskim. Ale też odpowiedź może się okazać niejednoznaczna. W języku niemieckim „ja” znaczy „tak”, „nein” znaczy „nie”, ale jest też zbitka łącząca te dwa słowa „jein”. Patrząc na wydarzenia z przeszłości i jej częste unikanie podejmowania decyzji – właśnie taką odpowiedź może zaproponować Merkel. Może też tak być, że kwestię przygotowania odpowiedzi urzędująca kanclerz zostawi swojemu następcy: wybory do parlamentu są we wrześniu, a polityk nie ubiega się o kolejną kadencję.