Ataki na cele militarne w Strefie Gazy – jednym z najgęściej zaludnionych miejsc na świecie, powodują, że często ofiarami stają się mieszkający w pobliżu cywile. Władze Izraela nie ustępują, bo najważniejsze jest dla nich zneutralizowanie kluczowych dowódców Hamasu. Wierzą, że dzięki temu ich zdolność do atakowania Izraela zostanie ograniczona.
Armia izraelska ogłosiła, że dokonała ataku na kilkunastu oficerów wojskowych Hamasu. Mieli być oni powiązani z dowódcą zbrojnego skrzydła ruchu Muhammadem al-Deifem, którego Izrael wielokrotnie próbował wyeliminować.
Wśród nich był Bassem Issa, dowódca garnizonu Gazy. Pełnił wysokie funkcje w systemie produkcji broni. Siły Obronne Izraela twierdzą, że zaangażowany był w przeprowadzenie licznych ataków terrorystycznych. – Jego śmierć znacząco wpłynie na funkcjonowanie brygady i całego skrzydła wojskowego Hamasu – czytamy na stronie IDF.
Zabici zostali także Dżamal Zahda i Dżamaa Tahla, członkowie Hamasu odpowiedzialni za rozwój broni i modernizację rakiet. W ataku, w którym zniszczony został główny ośrodek badawczo -rozwojowy organizacji, ofiarą miał zostać również Hassan Kaogi, szef wydziału bezpieczeństwa w ramach struktury wywiadu wojskowego, i jego zastępca Wail Issa, który odpowiadał za bezpieczeństwo najważniejszych przywódców Hamasu.
Arabsko-amerykański portal Al-Monitor pisze, że Palestyńczycy byli zszokowani zabójstwem tak wielu wojskowych, którzy w Strefie Gazy cieszyli się dużą popularnością. Ale Sara Nowacka z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych uważa, że ich śmierć nie wpłynie znacząco na funkcjonowanie organizacji. Tak było w przypadku poprzednich starć z Izraelem, które miały miejsce w 2008 czy 2014 r. – Zwykle Hamas ponosił duże straty związane z dowództwem, po czym dochodziło do deeskalacji i wyciszenia (napięć – red.) na kilka kolejnych lat. Teraz możemy spodziewać się czegoś podobnego – mówi.
Rozpoczynając ataki rakietowe, które były zrywem solidarnościowym po starciach w Jerozolimie, Hamas chciał utrwalić retorykę, wedle której to on jest główną organizacją oporu wobec Izraela. – Myślę, że jego członkowie liczyli się z tym, jakie straty mogą ponieść. To posunięcie bardziej niż na militarną przewagę wymierzone było w ugruntowanie swojej pozycji politycznej wśród Palestyńczyków – twierdzi Nowacka.
Jej zdaniem jest to związane z odwołaniem wyborów, które w tym tygodniu miały się odbyć w Palestynie. Zostały przez prezydenta Mahmuda Abbasa przesunięte pod pretekstem odebrania przez Izrael możliwości głosowania mieszkańcom Wschodniej Jerozolimy. W rzeczywistości Abbas podjął taką decyzję, ponieważ jego ruch – Fatah mógłby zostać pokonany przez rywali z Hamasu, na co wskazywał sondaż przeprowadzony przez „Palestinian Center for Policy and Survey Research”. – Hamas mógłby uzyskać przewagę nad Fatahem, szczególnie że we frakcji Abbasa wyodrębniło się kilku polityków, którzy ogłosili, że będą tworzyć swoje niezależne listy – wyjaśnia analityk. W takiej sytuacji Fatah mógłby liczyć na 30 proc. poparcia, czyli dokładnie tyle samo, co Hamas.
Nowacka twierdzi, że militarne konsekwencje nie są dla organizacji w tej chwili tak istotne jak te polityczno -wizerunkowe. Choć ataki Izraela nie zakłócą funkcjonowania organizacji ani nie wpłyną negatywnie na jej pozycję, to mogą udaremnić szanse na przeprowadzenie trzeciej intifady, do której u schyłku ramadanu nawoływali jego członkowie.
Analityk tłumaczy, że wybuch powstania jest mało prawdopodobny ze względu na trudne warunki, w jakich Hamas musi funkcjonować w związku ze zlikwidowaniem wspomnianych przywódców i strategicznych punktów związanych z jego działalnością czy produkcją uzbrojenia. – Na intifadę, która przypominałaby dwie poprzednie, raczej nie ma szans. Zresztą te, które miały już miejsce, wyrosły raczej na oddolnych ruchach lokalnych aktywistów, nie były powiązane z decyzjami czy działaniami konkretnego ugrupowania – mówi. Ale rzeczywistość, w jakiej są zmuszeni funkcjonować Palestyńczycy w kontekście ich szans na państwowość czy poczucie solidarności płynącej z innych państw regionu, zmienia się tylko na gorsze. Dlatego, zdaniem Nowackiej, nawet jeśli nie dojdzie do dalszej eskalacji, to zamieszek takich, jak te, które mają teraz miejsce, w niedalekiej przyszłości można się będzie spodziewać więcej.