Londyn i Paryż wysłały wojsko w rejon położonej u francuskich wybrzeży brytyjskiej wyspy. Napięcie zostało rozładowane, ale przyczyny sporu pozostają aktualne.

Niełatwo będzie rozwiązać spór o łowiska, będący bezpośrednim skutkiem brexitu, chociaż po ubiegłotygodniowej eskalacji brytyjsko-francuskiego napięcia o zasady połowów wokół leżącej na kanale La Manche wyspy Jersey oba kraje wycofały skierowane wcześniej w rejon konfliktu kutry patrolowe.
Paradoksalnie rozwód Londynu z Unią Europejską nic nie zmienił, jeśli chodzi o status Jersey. Wyspa zamieszkana przez 100 tys. ludzi nigdy nie należała do Unii Europejskiej, nie jest też częścią Zjednoczonego Królestwa, lecz samorządną posiadłością Korony Brytyjskiej. Rybołówstwo na oblewających ją wodach było jednak regulowane przepisami unijnymi oraz dwustronną umową z 2000 r., która dopuszczała francuskie kutry do połowów w odległości 3–12 mil morskich od wybrzeża. Teoretycznie umowa rozwodowa miała te zasady (choć jedynie w strefie 6–12 mil) utrzymać aż do 2026 r. Rybacy z Francji, którzy mieli ochotę kontynuować pracę na kutrach większych niż 12-metrowe, musieli tylko wykazać, że łowili tam także przed brexitem. Władze największej z Wysp Normandzkich dały im na to czas do końca kwietnia.
I tu pojawił się problem. Właściciele 12 spośród 58 takich łodzi rybackich nie byli w stanie tego dowieść, bo ich jednostki nie były wyposażone w nowoczesne systemy lokalizacyjne, a reszcie nie podobało się, że podczas ubiegania się o licencje władze w Saint Helier wprowadziły kolejne ograniczenia dotyczące m.in. miejsc, w których połowy będą wciąż dozwolone. Władze w Paryżu, nie chcąc okazać słabości w obliczu politycznej konkurencji ze strony francuskiej prawicy, zagroziły, że jeśli sprawa nie zostanie rozwiązana, odetną prąd. 95 proc. energii elektrycznej zużywanej na wyspie jest dostarczane z Francji. Równolegle rybacy na 70 kutrach zablokowali port w Saint Helier. Władze brytyjskie, chcąc okazać zdecydowanie w przededniu czwartkowych wyborów (patrz ramka), odpowiedzieli wysłaniem na wody Jersey dwóch łodzi patrolowych. Francja zareagowała skierowaniem w stronę Wysp Normandzkich żandarmerii.
Rybacy po sześciogodzinnych negocjacjach z delegacją rządu z Saint Helier odblokowali port. Choć brytyjska prasa szydziła, że premier Boris Johnson ma szansę na własną wersję wojny o Falklandy (w 1982 r. Margaret Thatcher odbiła wyspy z rąk argentyńskich interwentów), żadna ze stron nie była zainteresowana dalszą eskalacją.
Po likwidacji blokady portu wojsko wróciło do baz, jednak konflikt nie został rozwiązany. – Pokaz siły się skończył. Teraz muszą wkroczyć politycy – mówił cytowany przez „Daily Telegraph” Dimitri Rogoff, szef jednego z francuskich rybackich związków zawodowych. Francuzi, wspierani przez Brukselę, uważają, że władze Jersey złamały umowę brexitową, wysuwając dodatkowe żądania wobec rybaków ubiegających się o licencje połowowe. – Władze Jersey mają prawo regulacji zasad rybołówstwa na swoich wodach, a my je w tym wspieramy – odpowiadał cytowany przez „The Guardian” rzecznik brytyjskiego rządu.
Zanim Wielka Brytania wstąpiła do UE, spory o łowiska z jej sąsiadami wybuchały regularnie. Szczególnie dramatycznie wyglądał konflikt o rozmiary wyłącznej strefy ekonomicznej z Islandią. Tak zwane wojny dorszowe trwały przez całe lata 60. i 70., a w ich wyniku padła nawet jedna ofiara śmiertelna, gdy po zderzeniu dwóch kutrów zginął islandzki inżynier Halldór Hallfreðsson. Rybacy wzajemnie cięli sobie sieci, brytyjska ambasada w Reykjavíku była atakowana przez protestujących, a Islandia znalazła się o krok od wyjścia z NATO i zerwania umowy obronnej ze Stanami Zjednoczonymi. Władze w Reykjavíku – wyspa nie dysponuje własną armią, jeśli nie liczyć lekko uzbrojonej straży przybrzeżnej – zwracały się nawet do USA z prośbą o zbombardowanie brytyjskich okrętów wysyłanych przez Londyn do ochrony łowisk. ©℗
Proniepodległościowa większość w Szkocji
Rządząca Szkocka Partia Narodowa (SNP) szefowej rządu Nicoli Sturgeon w czwartkowych wyborach poprawiła swój stan posiadania, ale do samodzielnej większości wymagającej 65 miejsc w parlamencie w Edynburgu zabrakło jej jednego mandatu. Sturgeon w forsowaniu kolejnego referendum niepodległościowego, o którym władze centralne na razie nie chcą słyszeć, będzie mogła liczyć na szkockich zielonych, którzy także polepszyli wynik sprzed pięciu lat, zdobywając osiem mandatów.
W Anglii największe powody do radości mają rządzący torysi. Gdy zamykaliśmy to wydanie DGP, nie było jeszcze pełnych wyników, ale konserwatystom udało się przejąć z rąk Partii Pracy kilka rad lokalnych. Symboliczne znaczenie mają sukcesy partii Borisa Johnsona na obszarach tzw. czerwonej ściany, tradycyjnie głosującej na lewicę części północnej Anglii. Konserwatyści, m.in. dzięki sukcesowi akcji szczepionkowej, odbili też jedno miejsce w parlamencie, przejmując z rąk laburzystów w wyborach uzupełniających okręg Hartlepool po raz pierwszy od jego powstania w 1974 r. Skonfliktowanej wewnętrznie Partii Pracy na otarcie łez pozostaje kolejne zwycięstwo w wyborach parlamentarnych w Walii, choć podobnie jak SNP do samodzielnej większości zabrakło jej jednego mandatu, oraz w Londynie, gdzie reelekcję uzyskał Sadiq Khan, pierwszy w historii tego miasta muzułmanin na stanowisku burmistrza.