Sprawna akcja szczepień sprawia, że prezydent jest tak popularny, jak na początku rządów Ronald Reagan.

Podczas kampanii demokrata obiecał, że najważniejszym zadaniem, jakie przed sobą stawia, jest dostarczenie w czasie pierwszych 100 dni rządów 100 mln dawek szczepionek przeciw COVID-19. Udało się to osiągnąć już 12 marca, czyli na półmetku wyznaczonego terminu. Biden więc podwoił stawkę i zapowiedział, że na koniec kwietnia będzie już 200 mln dawek.
Cel nie będzie trudny do osiągnięcia, biorąc pod uwagę, że już teraz dziennie podaje się w USA 2,5 mln dawek (dla porównania w całej UE jest to 1,3 mln), a w kwietniu tempo będzie jeszcze większe – do preparatów Pfizera, Moderny i Johnson & Johnson dołączy bowiem szczepionka AstryZeneki. Sytuacja jest na tyle dobra, że już w tej chwili sześć stanów – Alaska, Missisipi, Virginia Zachodnia, Utah, Georgia, Arizona – oferuje szczepienia dla wszystkich dorosłych. W kwietniu do tego grona dołączy prawdopodobnie kolejnych 28 stanów.
To przekłada się na notowania Bidena, które od momentu wyborów utrzymują się na tym samym poziomie. Portal Fivethirtyeight.com, który dla bardziej miarodajnego efektu agreguje wyniki różnych badań opinii społecznej, wskazuje, że demokrata cieszy się poparciem 54 proc. Amerykanów. Dla porównania u jego republikańskiego poprzednika wskaźnik ten w tym samym momencie wynosił 42 proc. To znaczy, że Biden na starcie ma podobne notowania co George W. Bush, Bill Clinton i Ronald Reagan. Wyższe poparcie miał m.in. Barack Obama, ale w jego przypadku dość szybko zaczęło ono spadać.
Jeśli tempo szczepień utrzyma się na dotychczasowym poziomie – a wiele wskazuje na to, że nawet wzrośnie – to jest szansa, że za pięć miesięcy preparat trafi do trzech czwartych Amerykanów (na razie przynajmniej jedną dawkę przyjęła jedna piąta populacji). Obecna administracja będzie to mogła sobie policzyć za sukces, nawet jeśli korzysta w większości z owoców pracy ekipy poprzednika (który uruchomił program finansowania badań nad szczepionkami i wdrożenia ich do produkcji), a samo szczepienie ludności leży w gestii poszczególnych stanów.
Niebawem więc pandemiczny bonus zacznie się wyczerpywać, a ludzie zaczną pytać, jaką Amerykę zastali po mrocznych czasach pandemii. Biden postanowił odkręcić kurki z pieniędzmi. Demokratom udało się już przyjąć pakiet antycovidowy o wartości 1,9 bln dol. (ok. 7,5 bln zł) – bezzwrotne czeki z gotówką już trafiają do Amerykanów.
Te pieniądze mają jednak za zadanie tylko pozwolić gospodarce przeczekać pandemię – do rozbujania po koronawirusie będzie służył kolejny, jeszcze bardziej ambitny pakiet o wartości 3 bln dol. (12 bln zł), który Biden ma ogłosić w środę w Pittsburghu – mieście, gdzie rozpoczął swoją kampanię wyborczą. Co uda się z niego wprowadzić, biorąc pod uwagę sytuację demokratów w Senacie (nie mają większości 60 głosów, która uniemożliwiłaby obstrukcję legislacyjną pod postacią tzw. fillibustera) – na razie nie wiadomo.
Największe szanse na ponadpartyjny konsensus ma plan doinwestowania infrastruktury. Obie strony sceny politycznej od dawna powtarzają, że drogi i koleje w USA domagają się deszczu pieniędzy. Republikanie mogą jednak odciąć się od pomysłów Białego Domu, uznając, że są za drogie w realizacji (mówi się o przeznaczeniu na ten cel 1 bln dol., czyli niecałych 4 bln zł – to mniej więcej ośmiokrotność wydatków polskiego budżetu na 2021 r.).
Losy rozmów o tym pakiecie, a także o innych pomysłach legislacyjnych – w tym dotyczących imigracji, procesu wyborczego, a być może także dostępu do broni – zadecydują o stosunku demokratów do procedur w Senacie, w tym wspomnianego już fillibustera. Pozwala on zablokować głosowanie nad ustawą w izbie wyższej przez wydłużenie w nieskończoność debaty nad nią. Przy czym nikt nie musi nawet fatygować się na mównicę – samo ryzyko takiego zagrania sprawia, że akty prawne nie trafiają pod obrady.
Lewe skrzydło partii coraz częściej mówi o tym, że fillibustera trzeba się pozbyć, bo uniemożliwia rządzenie. Bardziej konserwatywni demokraci, jak Joe Manchin z Virginii Zachodniej czy Kyrsten Sinema z Arizony, uważają, że byłoby to świętokradztwo. Manchin już teraz zapowiedział, że nie życzy sobie tworzenia wyjątków od fillibustera, żeby przepychać wybrane przez demokratów projekty (chodzi o przyjęty niedawno przez Izbę Reprezentantów pakiet wyborczy). Biden opowiada się za jakąś reformą przepisów w izbie wyższej, ale taktycznie nie precyzuje jaką.
Jeśli pandemia niespodziewanie się nie pogorszy, to charakter najbliższych miesięcy prezydentury Bidena zostanie określony przez to, co dzieje się w izbie wyższej amerykańskiego parlamentu. Do kontrofensywy w końcu przejdą też republikanie, których głos dotychczas był mało słyszalny, np. podczas debaty na temat pakietu antycovidowego (uważali, że jest zbyt drogi). Sytuacja nadarza się doskonała, bo na południowej granicy USA zwiększyła się liczba nielegalnych imigrantów. Biden nie chce sytuacji nazywać „kryzysem”, ale coś zrobić musi – w przeciwnym wypadku ryzykuje utratę senackich mandatów ze stanów położonych blisko granicy, w tym Arizony, a w efekcie – kontroli nad Senatem.