Wybory parlamentarne zaplanowane na 23 marca prawdopodobnie nie ustabilizują sceny politycznej.

Trzy poprzednie głosowania, do których doszło na przestrzeni ostatnich dwóch lat, nie wyłoniły zwycięzcy zdolnego do samodzielnego utworzenia rządu. Teraz, kiedy upadek trwającej zaledwie siedem miesięcy koalicji Likudu z centrową partią Niebiesko-Biali wymusił organizację kolejnych wyborów, Netanjahu ponownie walczy o polityczne przetrwanie.
Z badań przeprowadzonych na początku marca na zlecenie izraelskiej stacji telewizyjnej 12 wynika jednak, że i tym razem szanse na poprawę sytuacji są znikome. Likud, który obecnie w Knesecie reprezentuje 37 parlamentarzystów, może liczyć na zaledwie 29 miejsc. Los Netanjahu będzie więc zależał od mniejszych partii, z którymi obecny szef rządu musiałby utworzyć koalicję. Gwarancji utrzymania władzy jednak nie ma. Ten sam sondaż daje bowiem blokowi składającemu się z kilku konserwatywnych ugrupowań niecałe 50 mandatów, podczas gdy do utworzenia rządu Netanjahu potrzebowałby ich 61.
Taki wynik może według dziennika „Jisra’el ha-Jom” osiągnąć blok centrolewicowy pod przewodnictwem Ja’ira Lapida z centrowego Jesz Atid. Gazeta wylicza, że taka koalicja mogłaby liczyć nawet na 64 mandaty.
W ostatnich tygodniach kampanii Netanjahu wszelkie nadzieje na reelekcję pokłada więc w sukcesie strategii szczepionkowej. Licząc, że spragnieni powrotu do normalności Izraelczycy docenią częściowe otwarcie gospodarki i zniesienie obostrzeń dla zaszczepionych obywateli, chce do wyborów utrzymać nie tylko wizerunek polityka świetnie zarządzającego pandemią, lecz także wybawcy, dzięki któremu mieszkańcy mogą skorzystać z siłowni czy wyjść na obiad do restauracji.
Dlatego mimo ostrzeżeń prof. Nachmana Asza, głównego doradcy izraelskiego rządu ds. epidemii, że wzrost wskaźników zakażeń może doprowadzić do przywrócenia części obostrzeń przed 23 marca, minister zdrowia Juli Edelstein zapowiedział w niedzielę, że przed wyborami realizacja takiego scenariusza na pewno nie będzie miała miejsca.
Binjamin Netanjahu liczy też, że do sukcesu doprowadzi go polityka zagraniczna i pozycja światowego lidera w walce z koronawirusem. W czwartek wspólnie z premierem Danii Mette Frederiksen i kanclerzem Austrii Sebastianem Kurzem ogłosił powstanie sojuszu na rzecz rozwoju badań nad wirusem. ‒ Powołamy fundusz badawczo-rozwojowy i podejmiemy wspólne wysiłki na rzecz produkcji przyszłych szczepionek, aby ochronić społeczeństwo przed kolejnymi falami i mutacjami ‒ mówił podczas konferencji prasowej Netanjahu. Premier zapowiedział, że do sojuszu dołączyć będą mogły kolejne państwa.
Uprawiając „dyplomację szczepionkową”, Netanjahu liczy na przedwyborcze wsparcie zagranicznych polityków dla jego polityki wobec Palestyny. W ubiegłym miesiącu zdecydował o przekazaniu niewykorzystanych dawek szczepionki Moderny krajom, które przeniosły lub zamierzają przenieść placówki dyplomatyczne z Tel Awiwu do Jerozolimy. Czechy, Węgry czy Honduras otrzymały po 5 tys. dawek.
Wyniknęły z tego zresztą kłopoty. Decyzję podjął bez konsultacji z odpowiednimi ministerstwami. Jednostronne posunięcie miało naruszyć izraelskie prawo, a także kontrakt z Moderną. ‒ Taki ruch wymaga szerszej akceptacji ‒ powiedział Beni Ganc, minister obrony.
Według krytyków Netanjahu jego partnerzy koalicyjni nie zostali o planach przekazania szczepionek poinformowani wyłącznie ze względu na zbliżające się wybory. Chce, aby sukces kampanii szczepionkowej ‒ zarówno w polityce wewnętrznej, jak i zagranicznej ‒ był przypisywany wyłącznie jemu, nie zaś całemu rządowi. „Fakt, że Netanjahu rozdaje szczepionki należące do obywateli Izraela, za które zapłacono z ich podatków, udowadnia, że uważa, że rządzi monarchią, a nie państwem” ‒ napisał na Twitterze minister Ganc.