Działaczka z Rostowa nad Donem została skazana za udział w debatach przedwyborczych w imieniu organizacji uznanej przez władze za niepożądaną.

Pierwszy rosyjski proces za działanie w niepożądanej organizacji zakończył się wyrokiem skazującym, choć w zawieszeniu. Sprawa Anastasii Szewczenko, działaczki Otwartej Rosji (OR) z Rostowa nad Donem, to dowód nasilających się represji. W tym roku w obliczu styczniowych protestów w obronie Aleksieja Nawalnego i zbliżających się wrześniowych wyborów parlamentarnych można się spodziewać kontynuacji tego trendu.
Pozostaję zakładniczką
41-letnia Szewczenko w latach 2017–2018 była koordynatorką rostowskich struktur OR, organizacji stworzonej przez byłego oligarchę i więźnia politycznego Michaiła Chodorkowskiego, a w 2018 r. kierowała pracami sztabu wyborczego opozycyjnej publicystki Ksienii Sobczak. W kwietniu 2017 r. prokuratura generalna wpisała brytyjską organizację OR na listę organizacji niepożądanych. Na tej podstawie zablokowano stronę internetową OpenRussia.org oraz grupę OR na portalu Odnokłassniki, choć rosyjska struktura o tej nazwie nie została zabroniona. Władzom nie spodobało się, że działacze OR podważali wyniki wyborów, czym „inspirowali wystąpienia protestacyjne i destabilizację sytuacji wewnątrzpolitycznej”.
Uderzenie w działaczy Chodorkowskiego nastąpiło na początku 2019 r. W styczniu przeszukano biura OR w Kazaniu, Pskowie, Rostowie nad Donem i Uljanowsku. Policja przyszła też do domu Szewczenko. Kobieta została zatrzymana, po czym sąd umieścił ją w areszcie domowym. W mieszkaniu, także w sypialni, umieszczono kamery. Niedługo potem w szpitalu zmarła jej 17-letnia, ciężko chora córka Alina; prokuratura pozwoliła Anastasii odwiedzić ją w szpitalu dopiero tuż przed śmiercią. Szewczenko usłyszała zarzut z obowiązującego od 2015 r. art. 284.1 kodeksu karnego, mówiącego o „działalności w imieniu zagranicznej lub międzynarodowej organizacji pozarządowej, wobec której podjęto decyzję o uznaniu jej działalności za niepożądaną na terytorium Federacji Rosyjskiej”.
Akt oskarżenia opierał się na trzech filarach. Prokuratura dowodziła, że Szewczenko jako przedstawicielka brytyjskiej organizacji OR wzywała do udziału w legalnym wiecu opozycji, wzięła udział w seminarium dla obserwatorów wyborów oraz w debacie wyborczej z przedstawicielem kremlowskiej Jednej Rosji. Obrona dowodziła, że kobieta reprezentowała rosyjską OR, której członkami są wyłącznie obywatele tego kraju i która nie została uznana za organizację niepożądaną. – Sprawa wywołała w mieście pewien rezonans. W 2019 r. było sporo różnych wieców poparcia. W 2020 r. trochę to przycichło ze względu na pandemię, ale w czwartek do budynku sądu przyszło około setki ludzi. Nieźle jak na rostowskie standardy – mówi nam lokalny dziennikarz Gleb Gołod, który relacjonował sprawę Szewczenko.
OR, by chronić działaczy, już w 2019 r. zareagowała rozwiązaniem struktur na terenie Rosji. Sprawa Szewczenko ciągnęła się dwa lata. Prokurator żądał pięciu lat kolonii karnej przy maksymalnie sześciu, które przewiduje kodeks karny. – Samotną matkę dwójki dzieci, która nie popełniła żadnego ciężkiego przestępstwa, mogą posadzić na pięć lat. Takie wyroki zwykle dostają sprawcy ciężkiego uszkodzenia ciała. A tu człowiek po prostu brał udział w debatach przed wyborami i życiu obywatelskim miasta – mówiła lokalnemu wydaniu „Jug. MBCh-Miedia” Nadieżda Sidorowa, matka innego więźnia politycznego. W czwartek sąd wydał łagodniejszy wyrok czterech lat w zawieszeniu na cztery lata.
– Nie podzielam waszej radości, bo pozostaję zakładniczką, i to na długo – komentowała Szewczenko w rozmowie z widownią sądu, która przyszła ją wesprzeć. O tym, że wyrok w zawieszeniu nie musi być dobrą wiadomością, świadczy choćby przykład Aleksieja Nawalnego, wobec którego takie orzeczenie zostało niedawno odwieszone za to, że polityk, lecząc się w Niemczech, miał nie wykonywać warunków zawieszenia kary. Gdy proces działaczki jeszcze trwał, politycy pracowali nad nowymi przepisami, które można będzie zastosować wobec opozycji i środowisk niezależnych.
10 lat za blokadę ruchu
30 grudnia 2020 r. prezydent Władimir Putin podpisał pakiet ustaw, które rozszerzają na osoby fizyczne termin „agent zagraniczny”, dotychczas stosowany wobec korzystających z zagranicznych grantów organizacji pozarządowych i mediów. Od tej pory każdy obywatel, który otrzyma jakąkolwiek pomoc finansową lub stypendium z zagranicy, a zarazem bierze aktywny udział w życiu społecznych albo medialnym, będzie musiał to zgłosić w resorcie sprawiedliwości. Kto tego nie zrobi, może zostać skazany nawet na dwa lata więzienia. Jednocześnie parlament zaostrzył kodeks karny. Będzie można skazać na dwa lata więzienia nawet osoby, które dopuściły się zniesławienia „osób nieokreślonych indywidualnie”. Dotychczas za takie przestępstwo groziła grzywna lub prace publiczne.
Państwo może zablokować lub spowolnić działanie platform internetowych, które dyskryminują treści pochodzące z rosyjskich mediów. To pogróżka pod adresem Facebooka, Twittera i YouTube’a, którym zdarza się ograniczać swobodę rozpowszechniania treści uznanych za dezinformujące, czego ofiarą padł m.in. czołowy propagandysta państwowych mediów Władimir Sołowjow.
Na dokładkę utrudniono organizację jednoosobowych pikiet, jedynej formy protestu, która nie wymaga rejestracji. Za nielegalny wiec będzie można uznać ludzi stojących w kolejce do zastąpienia osoby, która akurat bierze udział w takiej pikiecie. A jeśli podczas jakiegoś protestu zostanie zablokowany ruch uliczny, demonstranta będzie można skazać na 10 lat więzienia.