Joe Biden zapowiedział zupełnie inną politykę imigracyjną. Zwrotu o 180 stopni wobec poprzednika nie należy się jednak spodziewać

Na razie Biały Dom wziął na celownik najbardziej kontrowersyjne pomysły Trumpa. Nowy prezydent odciął więc finansowanie dla budowy muru na granicy z Meksykiem, odwołał zakaz wjazdu do USA dla obywateli niektórych państw muzułmańskich oraz nakazał odnalezienie rodzin dzieci, które zostały odebrane imigrantom w ramach tzw. polityki zerowej tolerancji. Zwłaszcza ta ostatnia wzbudziła w USA (i na świecie) poważne kontrowersje, skutkiem czego zakończył ją po paru miesiącach w 2018 r. Trump. Do dzisiaj nie odnaleziono rodzin 600 dzieci.
Wobec innych kontrowersyjnych pomysłów Biden przyjął jednak bardziej wstrzemięźliwą postawę, wysyłając w ten sposób silny sygnał: idzie nowe, ale nie będzie ono całkowitym zaprzeczeniem tego, co dotychczas.
Nowy lokator Białego Domu nie cofnął (nakazał jedynie ocenę prawną) np. regulacji, na mocy której osoby ubiegające się o azyl w USA, a które przekroczyły południową granicę, są za nią zawracane i tam oczekują na pomyślne załatwienie swojej sprawy. Szacuje się, że z powodu tzw. Migrant Protection Protocols (wprowadzono je na początku 2019 r.) pod granicą koczuje ok. 65 tys. osób.
Na razie Biden nie zakazał również szybkich deportacji pod pretekstem ochrony epidemiologicznej kraju, które rozpoczęły się w marcu ub.r. Działania prowadzone w ramach tzw. działu 42 (z ang. „Title 42” – odnosi się do części Kodeksu Stanów Zjednoczonych, czyli spisu prawa federalnego, na którą powołano się, wprowadzając rozwiązanie) poprzednia administracja opisała jako „niezwykle skuteczne”. I faktycznie: tylko w ostatnim kwartale ub.r. takich deportacji przeprowadzono ok. 190 tys.
Biden wie, że imigracja w Stanach to polityczna beczka prochu, nawet jeśli pozytywne nastawienie Amerykanów co do przybyszów z innych krajów znajduje się na historycznie wysokim poziomie (na co wskazują chociażby sondaże Gallupa na ten temat prowadzone od lat 70.). Strategia „krok po kroku” jest więc obliczona m.in. na to, żeby nie zniechęcić potencjalnych sojuszników w Kongresie (głównie po stronie republikanów) w walce o głębszą reformę systemu imigracyjnego – coś, co nie udało się żadnemu prezydentowi w ciągu ostatnich kilkunastu lat.
Echa tej kalkulacji pobrzmiewają także w najważniejszej części całego projektu polityki imigracyjnej nowego prezydenta, czyli stworzenia jasnej ścieżki do obywatelstwa kilku milionom nielegalnych imigrantów w USA. Kluczowa tutaj jest cezura czasowa: chodzi o osoby, które znajdowały się w Ameryce 1 stycznia br. Nie o tych, którzy do Stanów przyjadą w przyszłości.
O niuansach polityki Bidena niech świadczy nastawienie wobec Ameryki Środkowej, a konkretnie tzw. trójkąta – czyli Hondurasu, Salwadoru oraz Nikaragui. Mieszkańcy z tych krajów stali się w ciągu ostatnich lat główną grupą przekraczającą południową granicę USA. Kilka dni po inauguracji gwatemalska straż graniczna zatrzymała pochód ok. 7 tys. imigrantów z Hondurasu, którzy planowali przedostać się do USA.
Z jednej strony nowy lokator Białego Domu nie chce zamykać obywatelom tych krajów drogi do USA – w tym celu np. wypowiedział umowę, na mocy której obywatele trójkąta zatrzymani na granicy Stanów i chcący się ubiegać tam o azyl byli odsyłani do Gwatemali, aby tam spróbowali swojego szczęścia – z drugiej chciałby jednak napływ imigrantów z tego regionu ograniczyć. W tym celu planuje przeznaczyć większe środki na pomoc rozwojową dla regionu, który cierpi z powodu korupcji, braku perspektyw i klęsk żywiołowych (huragany).
Taka pomoc jednak nie zawsze jest skuteczna. Z przeglądu działań prowadzonych jeszcze za prezydentury Obamy przez think tank Wilson Center wynika, że przynosi najlepsze efekty wyłącznie wtedy, kiedy realizowane są za nią dobrze przemyślane projekty, cieszące się poparciem wielu instytucji (tzn. jest dużo podmiotów, którym zależy na sukcesie danego działania). W przeciwnym wypadku pieniądze idą w błoto albo do kieszeni skorumpowanych polityków.
Nie znaczy to jednak, że polityka migracyjna Bidena jest pozbawiona ambicji. W ustawie, którą pierwszego dnia urzędowania przesłał do Kongresu, znajdują się m.in. zapisy ułatwiające posiadaczom zielonych kart sprowadzenie do Stanów swoich rodzin, a także wprowadzające automatyczne pozwolenia na podjęcie pracy dla posiadaczy wiz H-1B, czyli głównie specjalistów z zagranicy zatrudnianych przez amerykański biznes. Akcent kładziony jest więc na legalną ścieżkę imigracyjną.
Nowy prezydent zapowiedział również chęć podniesienia limitu osób, które będą mogły ubiegać się rocznie o azyl w USA, do 120 tys. To znacząca różnica w stosunku do poprzedniej administracji, w przypadku której po czterech latach cięć wartość ta osiągnęła poziom niecałych 20 tys. (a zgodnie z zapowiedziami miała spaść do zera). W tym wypadku zmiana wymaga jednak konsultacji z Kongresem, co będzie stanowiło test dla szans nowego prezydenta na dogadanie się z republikanami w sprawie imigracji. ©℗