Robert Malley został specjalnym wysłannikiem USA ds. Iranu. Nominacja wskazuje, jaką strategię przyjmie nowy prezydent.

Polityka bliskowschodnia zdominowała pierwsze dni Antony’ego Blinkena na stanowisku sekretarza stanu. – Naszym priorytetem powinno być rozwiązanie eskalującego kryzysu nuklearnego, ponieważ Iran jest w posiadaniu coraz większej ilości materiału niezbędnego do budowy broni – mówił w piątek Jake Sullivan, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego w Białym Domu.
Choć Blinken potwierdził gotowość do powrotu Stanów Zjednoczonych do umowy, obie strony czekają długie negocjacje. USA stawiają bowiem jeden warunek: Iran jako pierwszy musi wrócić do przestrzegania zapisów porozumienia. Blinken zaznaczył, że jeśli Teheran zdecyduje się na taki ruch, Waszyngton będzie dążył do wzmocnienia umowy, która miałaby zostać rozszerzona o wcześniej nieuregulowane, problematyczne kwestie, jak rozwój irańskich pocisków balistycznych czy zaangażowanie w konflikty w regionie. Deklaracja sekretarza stanu nie spotkała się z aprobatą ajatollahów. Minister spraw zagranicznych Mohammad Zarif opublikował na Twitterze wpis, w którym podkreślił, że w pierwszej kolejności oczekuje zniesienia sankcji nałożonych przez administrację Donalda Trumpa. Władze pozostają również przeciwne wprowadzaniu zmian do porozumienia i włączeniu Arabii Saudyjskiej do debaty.
Ze słów Blinkena niezadowolony jest także Izrael. – Przywrócenie umowy nuklearnej to błąd strategiczny i operacyjny – stwierdził szef sztabu generalnego gen. Awiw Kochawi. Poinformował, że wojsko rewiduje już plany operacyjne wobec Iranu. Taki komentarz to jasny sygnał, że zaangażowanie USA w umowę nie powstrzyma Izraelczyków przed ewentualnym podjęciem samodzielnych kroków. W rozwiązaniu problemu ma pomóc Robert Malley, główny negocjator porozumienia z 2015 r. Mężczyzna dotychczas pełnił funkcję prezesa think tanku International Crisis Group, a wcześniej był związany z administracją prezydentów Billa Clintona i Baracka Obamy, gdzie zajmował się przede wszystkim światem arabskim.
Zawodowa przeszłość Malleya nie spodobała się działaczom Partii Republikańskiej. Nominacja nie wymagała co prawda zatwierdzenia przez Senat, ale politycy GOP nie szczędzili mu słów krytyki. „Malley słynie z sympatii dla irańskiego reżimu i niechęci do Izraela” – napisał na Twitterze republikański senator Tom Cotton. – Ale oskarżenia wobec Malleya mogą stanowić jedynie element szerszej kampanii, mającej na celu osłabienie pozycji Bidena. W ten sposób amerykańscy politycy sympatyzujący z prawicowym Likudem mogą chcieć uderzyć w całą strategię demokratów wobec Teheranu – mówi Joseph Cirincione z think tanku Quincy Institute for Responsible Statecraft. Malley, który podczas kampanii Bidena pracował jako jego nieformalny doradca, wielokrotnie sprzeciwiał się polityce Izraela wobec Palestyny.
W kwietniu opublikował artykuł w „Foreign Policy”, w którym wezwał ówczesnego kandydata na prezydenta do krytyki planów aneksji części Zachodniego Brzegu i wykorzystania amerykańskiej pomocy finansowej jako metody nacisku na rząd izraelski. Mężczyzna wypowiadał się również krytycznie na temat umowy o normalizacji stosunków Izraela ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi. Spór o nominację Malleya wiąże się z szerszą debatą na temat sposobu, w jaki Stany Zjednoczone powinny się angażować na Bliskim Wschodzie: poprzez dyplomację czy zwiększanie presji. – Zatrudniając ludzi takich jak Malley, Biden pokazuje, że chce prowadzić wobec Iranu politykę dyplomatyczną ukierunkowaną na osiągniecie porozumienia – mówi Sina Toosi z National Iranian American Council.