Niczym w piosence Krystyny Prońko z 1983 r. szczepionka na COVID-19 ma być „lekiem na całe zło i nadzieją na przyszły rok”. Znaleźli się nawet tacy ekonomiści, którzy wyliczyli, jaka jest jej faktyczna wartość dla światowej gospodarki – tak im się przynajmniej wydaje.

Od 5 do 15 proc. światowego majątku – na tyle wartość medykamentu, który uwolni świat od koronawirusa – i oczywiście od strachu przed nim – szacują Viral Acharya, Steven Zheng (Uniwersytet Nowojorski), Timothy Johnson (Uniwersytet Illinois) i Suresh Sundaresan (Uniwersytet Columbia). Bądźmy jednak precyzyjni. Nie mówimy tu o faktycznej cenie, jaką płaci się firmom farmaceutycznym za dostarczanie dawek szczepionki. Wartość, na którą powołują się wspomniani ekonomiści, jest dużo większa i pretenduje do bycia „obiektywną ceną” – taką, którą społeczeństwa faktycznie przypisują szczepionce.
Aby zrozumieć, skąd wzięła się wspomniana suma, należy sięgnąć do prac dwóch tuzów ekonomii neoklasycznej: Roberta Lucasa i Roberta Barro. Ten pierwszy (noblista z 1995 r.) rozpoczął, a ten drugi kontynuował badania nad ważnym zagadnieniem: jaką część swojego majątku byłoby w stanie poświęcić społeczeństwo, aby zabezpieczyć się przed zagrożeniem spowodowanym przez nagłe i dotkliwe katastrofy. Pisząc o „katastrofach”, Lucas i Barro mieli na myśli głównie zdarzenia takie jak wojny i kryzysy finansowo-gospodarcze. Bo to głównie one wydawały się do niedawna ‒ cytując Nassima Nicholasa Taleba ‒ „czarnym łabędziem”. Aby odpowiedzieć na pytanie o cenę zapobiegania tym niebezpiecznym w skutkach zdarzeniom, Lucas i Barro oparli się na wycenach akcji. Wierząc – jak na przedstawicieli szkoły neoklasycznej przystało – że to giełdy najlepiej oddają prawdziwe preferencje uczestników rynku.
Wspomniani ekonomiści (Acharya et consortes) poszli podobną drogą, próbując oszacować faktyczną wartość szczepionki na koronawirusa. Zbadali mianowicie reakcje najważniejszych światowych giełd na informacje o tym, kiedy można się spodziewać skutecznego preparatu kładącego kres pandemii. Te kalkulacje – jak pamiętamy – mocno ewoluowały. Na samym początku (do przełomu marca i kwietnia) oficjalna wersja brzmiała, że na szczepionkę przyjdzie poczekać nawet kilka lat (mowa była wówczas nawet o trzech, czterech latach). Potem perspektywa ulegała szybkiemu skróceniu. Między kwietniem a majem z kilku lat zrobił się rok. Ale dopiero od lata zaczęto oficjalnie mówić, że gotowa szczepionka to kwestia kolejnych sześciu miesięcy. Jednocześnie – dowodzą Acharya i reszta – to między kwietniem a czerwcem giełdy zaczęły odrabiać poważne straty, jakie zaliczono w pierwszych miesiącach koronawirusa.
Ten dość szybki powrót optymizmu inwestorów doprowadził ekonomistów do kluczowego wniosku. Skoro giełdy odbiły się szybciej, niż faktycznie udało się zażegnać niebezpieczeństwo, to znaczy, że są one gotowe poczekać na powrót do normalności nawet kilka miesięcy. Te kilka miesięcy względnego spokoju to właśnie owa cena, którą rynki są dziś gotowe zapłacić za czekanie na preparat eliminujący covidowe zagrożenie. I stąd bierze się owe 5‒15 proc. wartości zakumulowanego majątku. Co ciekawe, wartość ta jest niższa niż przewidywania Roberta Barro formułowane kilkanaście lat temu. Barro pisał wówczas, że współczesne bogate społeczeństwa mogłyby zapłacić nawet ok. 20 proc. tego, co posiadają, byle tylko kupić sobie spokój od jakiejś dolegliwej katastrofy. Ale czy mowa o 10 proc., czy o 20 proc., nie ma to już aż tak wielkiego znaczenia. Liczy się to, że bogaty świat wie, iż ma środki do mierzenia się ze skutkami wielkich katastrof. Tak przynajmniej wynika z przedstawionych przez ekonomistów wyliczeń.
Skoro giełdy odbiły się szybciej, niż faktycznie udało się zażegnać niebezpieczeństwo, to znaczy, że są one gotowe poczekać na powrót do normalności nawet kilka miesięcy. Te kilka miesięcy względnego spokoju to właśnie owa cena, którą rynki są dziś gotowe zapłacić za czekanie na preparat eliminujący covidowe zagrożenie