Rezolucja niższej izby Kongresu USA ma znaczenie głównie symboliczne, gdyż Pence już wcześniej we wtorek odrzucił apele Demokratów dotyczące 25. poprawki. "Nie wierzę, że taki sposób działania jest w najlepszym interesie naszego kraju czy zgodny z konstytucją" - napisał wiceprezydent w liście do szefowej Izby Reprezentantów Nancy Pelosi.
"W zeszłym tygodniu nie poddałem się presji, by wyjść poza moje konstytucyjne uprawnienia w celu zadecydowania o wyniku wyborów, a teraz nie ulegnę działaniom Izby Reprezentantów, by prowadzić polityczne gierki w tak poważnym okresie życia naszego kraju"
- dodał.
Zdaniem wiceprezydenta zastosowanie 25. poprawki "stworzyłoby straszny precedens". Zapis ten - jak argumentował - powinien być stosowany tylko w przypadkach, gdy prezydent jest ubezwłasnowolniony lub fizycznie nie może sprawować urzędu.
Pence w liście wezwał parlamentarzystów, by "unikali działań, które jeszcze bardziej dzieliłyby i rozpalały pasje".
Zgodnie z relacjami mediów wiceprezydent był wściekły na Trumpa, gdy setki zwolenników prezydenta włamało się w środę do Kapitolu, zakłócając zatwierdzanie głosów w Kolegium Elektorów i powodując, że on sam i parlamentarzyści zostali ewakuowani.
Przywódca USA uważał, że jego zastępca, który przewodniczył posiedzeniu w głównie ceremonialnej roli, jest władny odrzucić część głosów elektorskich. Pence nie uległ presji gospodarza Białego Domu. W trakcie szturmu Trump krytykował swojego zastępcę za "brak odwagi", a część tłumu wznosiła hasła wzywające do powieszenia konserwatysty z Indiany. Mimo zagrożenia Pence zadecydował nie opuszczać Kongresu.
Demokraci po wydarzeniach na Kapitolu wezwali Pence'a do powołania się na 25. poprawkę do konstytucji, która pozwala wiceprezydentowi i większości gabinetu odwołać prezydenta ze stanowiska. W przypadku odrzucenia tej opcji przez zastępcę Trumpa zapowiadali głosowanie nad artykułem impeachmentu. Zgodnie z planami odbędzie się ono w środę.
Rezolucja została przyjęta stosunkiem głosów 223 do 205. Do Demokratów dołączył jeden Republikanin - Adam Kinzinger z Illinois. Niemal wszyscy kongresmeni GOP sprzeciwili się więc rezolucji. W dyskusji niektórzy z nich bronili działań Trumpa, uznając je za nieszkodliwe, inni potępiali zachowanie prezydenta, ale sprzeciwiali się usuwaniu go z urzędu tak blisko końca kadencji. Tom Cole z Oklahomy podkreślał, że decyzja o zastosowaniu 25. poprawki wykracza poza uprawnienia Kongresu.
W środę kontrolowana przez Demokratów Izba Reprezentantów głosować będzie nad artykułem impeachmentu Trumpa, w którym oskarża się go o "podżeganie do powstania". Jak się oczekuje, do głosujących za postawieniem w stan oskarżenia prezydenta Demokratów dołączy kilkunastu, a może nawet kilkudziesięciu Republikanów.
Jak donoszą amerykańskie media, szef Republikanów w Senacie Mitch McConnell powiedział swoim współpracownikom, że jego zdaniem prezydent Donald Trump zasługuje na impeachment i cieszy się, że Demokraci rozpoczynają tę procedurę.
McConnell, druga osoba u Republikanów po ustępującym prezydencie, ma według "New York Timesa" uważać, że procedura impeachmentu ułatwi pozbycie się Trumpa z partii. Nie ujawnił jednak jak sam ostatecznie zamierza głosować w ewentualnym procesie senackim.
Portal Fox News, powołując się na źródła, pisze że po ataku na Kapitol lider republikańskiej większości jest wściekły na Trumpa i mówi, że "to koniec". Tym bardziej - jak dodaje "NYT" - że prezydent po szturmie nie okazuje skruchy.
McConnell do tej pory nie wypowiedział się publicznie ws. przyszłości Trumpa. To - jak spekuluje "NYT" - jest celowe, w ten sposób ma zostawiać parlamentarzystom Republikanów możliwość poparcia dla artykułu impeachmentu. Milczenie najważniejszego senatora GOP to wyraźny kontrast z pierwszym impeachmentem prezydenta (w trakcie tzw. afery ukraińskiej), gdy wpływowy polityk z Kentucky wielokrotnie wypowiadał się przeciwko działaniom Demokratów.
Relacje między przywódcą większości w Senacie a prezydentem, dwoma najpotężniejszymi osobami w Partii Republikańskiej, całkowicie się załamały - informuje natomiast portal CNN. Politycy podobno nie są ze sobą w kontakcie od grudnia i głosowania Kolegium Elektorów. Relacjom nie pomogła porażka Republikanów w dwóch styczniowych senackich wyborach w Georgii, które spowodują że GOP straci kontrolę nad izbą wyższą amerykańskiego parlamentu.
Artykuł impeachmentu prezydenta, który zarzuca mu "podżeganie do powstania", ma zostać poddany pod głosowanie w kontrolowanej przez Demokratów Izbie Reprezentantów w środę. Ze względów proceduralnych proces w Senacie nie rozpocznie się przed zaprzysiężeniem Joe Bidena na prezydenta 20 stycznia.
Przywódcy Republikanów w Izbie Reprezentantów zdecydowali nie przekonywać kongresmenów Republikanów do głosowania przeciwko impeachmentowi. Nieoficjalnie oczekuje się, że do Demokratów w Izbie Reprezentantów może dołączyć nawet kilkudziesięciu kongresmenów GOP. Portal The Hill ocenia, że Republikanie stoją "na rozdrożu w obliczu przyszłości bez prezydenta Trumpa".
W centrum sprawy jest wystąpienie Trumpa przed szturmem jego zwolenników na Kapitol z 6 stycznia. Przywódca USA sprzed Białego Domu mówił m.in. do swoich sympatyków: "Jeśli nie będziecie walczyć jak diabli, nie będziecie już mieć kraju".
Po przemarszu przez centrum Waszyngtonu tłum wtargnął siłą do Kongresu, wybijając okna i łamiąc kordony funkcjonariuszy sił bezpieczeństwa. W ciągu trzech godzin chaosu parlamentarzyści zostali ewakuowani, niektóre biura splądrowano. Zginęło pięć osób, w tym policjant.
Trump, pytany we wtorek, czy uważa, że ponosi odpowiedzialność za zeszłotygodniowy szturm na Kapitol, odparł, że jego ówczesne słowa były "całkowicie właściwe".
Najwyżsi rangą amerykańscy dowódcy wojskowi potępili w oświadczeniu wtargnięcie na Kapitol i przypomnieli członkom służb bezpieczeństwa o ich obowiązku obrony konstytucji oraz walki z ekstremizmem. W dokumencie podkreślono bezprecedensowe wyzwania stojące przed krajem.
"Na Kapitolu byliśmy świadkami działań sprzecznych z rządami prawa. Prawo do wolności słowa i zgromadzeń nie daje nikomu prawa do uciekania się do przemocy, buntu i powstania" - głosi tekst podpisany przez generała Marka Milleya, przewodniczącego Kolegium Szefów Sztabów Sił Zbrojnych USA oraz reprezentantów wszystkich rodzajów amerykańskich wojsk.