Wtorkowy komunikat MON roi się od uspokajających fraz. „Odbywa się to planowo”, „jest częścią szerszej strategii mającej na celu optymalizację”, „liczba żołnierzy US (…) nie zmienia się”, a „współpraca Polski z USA i NATO pozostaje niezmienna”. „Wojska USA zostają w Polsce!” – postawił kropkę nad i szef resortu obrony. Nieszczęśliwym dla Kosiniaka-Kamysza zbiegiem okoliczności tego samego dnia NBC News podało, że w ramach „optymalizacji” Amerykanie rozważają wycofanie z Polski i Rumunii 10 tys. żołnierzy. Z Polski, którą Trump niepytany stawiał za przykład kraju wywiązującego się z sojuszniczych zobowiązań, a nie regularnie biczowanych retorycznie i znacznie przy tym bezpieczniejszych Niemiec.
Wychodzą z Polski? Jeszcze nie
Pytani wprost, Amerykanie tych wątpliwości nie rozwiewają. TVP uzyskała w Pentagonie komentarz głoszący, że „obecnie trwa przegląd struktury wojskowej, ale żadna decyzja nie została jeszcze podjęta”, „amerykańskie zaangażowanie w NATO jest silne, ale USA oczekują, że europejscy sojusznicy będą przewodzić konwencjonalnej obronie Europy”. Mnie te słowa nie uspokajają. Jeśli otrzepać nowość z kurzu interpretacji, wychodzi prosty fakt: Amerykanie porzucili najważniejszy dla zaopatrywania Ukrainy punkt na mapie i zastąpili własny parasol w postaci baterii Patriot parasolem europejskim. Czy wniosek, że pójdzie za tym zwinięcie pomocy dla Kijowa jest zbyt daleko idący? A wniosek, że to zachęta dla Rosjan, by sprawdzić determinację Europejczyków do obrony Jasionki przed jakąś formą dywersji?
Wycofując się z Rzeszowa kilkaset kilometrów na zachód do Powidza czy Żagania, Amerykanie wychodzą naprzeciw żądaniu Rosji z 2021 r. A konkretnie spełniają częściowo art. 4 przedstawionego przez Kreml projektu, który głosił, że „Federacja Rosyjska i wszystkie strony będące stanem na 27 maja 1997 r. państwami członkowskimi Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego nie rozmieszczają odpowiednio swoich sił zbrojnych ani broni na terytorium innych państw Europy poza siłami rozmieszczonymi na ich terytorium stanem na 27 maja 1997 r.”. Spełnią go w całości, jeśli się okaże, że źródła NBC News miały rację i w ramach optymalizacji Amerykanom wyjdzie, że najlepiej przeprowadzić ją, zawijając swoje wojska do baz w Niemczech albo we Włoszech. Czy to realne? „Decyzja nie została jeszcze podjęta”.
Rosyjskie ultimatum
Byłoby naiwnością sądzić, że Rosjanie w toku rokowań z Amerykanami tego żądania nie przypomnieli, skoro publicznie przypomina o nim na każdym kroku szef ich dyplomacji Siergiej Ławrow. Projekt ultimatum nazwanego dla niepoznaki „Porozumieniem o środkach zagwarantowania bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej i państw członkowskich Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego” powstał w tym właśnie resorcie. Co więcej, nie jest to jedyny punkt porozumienia, który Trump częściowo spełnił. Od inauguracji prezydent powtarza, że członkostwo Ukrainy w NATO nie wchodzi w grę. To oznacza wycofanie się z zobowiązania danego jeszcze na szczycie Sojuszu w Bukareszcie w 2008 r., gdy uznano, że Ukraina pewnego dnia stanie się członkiem NATO. Ten zapis i tak był porażką, bo walczono o więcej, ale Trump unieważnił nawet to.
Tymczasem art. 6 ultimatum przewiduje, że „uczestnicy będący państwami członkowskimi Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego podejmują się zobowiązania wykluczającego dalsze rozszerzenie NATO, w tym przyłączenie Ukrainy, a także innych państw”. Wykluczenie przez Trumpa możliwości rozmieszczenia nad Dnieprem amerykańskich sił pokojowych? Proszę bardzo, art. 7: „Uczestnicy będący państwami członkowskimi Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego odżegnują się od podejmowania jakiejkolwiek działalności wojskowej na terytorium Ukrainy, a także innych państw Europy Wschodniej, Zakaukazia i Azji Centralnej”. Rosji to zobowiązanie miałoby nie dotyczyć, co najdobitniej nakreśla jej optykę strefy wpływów. Jeśli w tym kontekście odczytywać informacje z Jasionki, trudno zachować stoicki spokój. ©℗