- Gdyby zbudowano mechanizmy pozwalające mieć zaufanie do służb, to łatwiej byłoby mi zaakceptować konieczność przyznania ABW uprawnienia do wydawania decyzji o usunięciu treści - mówi Wojciech Klicki, prawnik, Fundacja Panoptykon.
Niedawno weszły w życie przepisy (nowelizacja ustawy o działaniach antyterrorystycznych i ustawy o Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz Agencji Wywiadu), które pozwalają szefowi ABW nakazywać usuwanie treści z internetu i to bez zgody sądu. Czy według pana stanowią zagrożenie dla wolności słowa?

Odbiór tej ustawy zależy od tego, na ile ufamy, że w ABW istnieją mechanizmy, które zapobiegają nadużyciom. Ja tego zaufania nie mam. Zmiana władzy go nie zwiększyła, ponieważ doszło tylko do zmian kadrowych, ale nie prawnych. Mamy więc służby, o których wiemy, że możliwe tam były nadużycia, i jednocześnie te służby dostają nowe uprawnienia. To musi niepokoić.

Gdyby zbudowano mechanizmy pozwalające mieć zaufanie do służb, to łatwiej byłoby mi zrozumieć i zaakceptować konieczność przyznania ABW uprawnienia do wydawania decyzji o usunięciu treści o charakterze terrorystycznym. Chociaż nawet w takiej sytuacji kwestia ocenności tego pojęcia pozostałaby niepokojąca. Można się przecież spierać, czy określony materiał jest treścią terrorystyczną, czy jednak podlega ochronie ze względu na wolność słowa.

W motywie 12. unijnego rozporządzenia, które realizuje ta ustawa, stwierdzono, że za treści o charakterze terrorystycznym nie powinno być uznawane m.in. wyrażanie w ramach debaty publicznej radykalnych, polemicznych lub kontrowersyjnych poglądów.

Oczywiście, tylko na razie ta ocena będzie się dokonywać w głowie szefa ABW.

Od jego decyzji będzie się można odwołać do sądu administracyjnego.

Postępowanie pierwszej instancji w warszawskim sądzie administracyjnym w 2024 r. trwa średnio niemal pół roku. A decyzja szefa agencji jest wykonalna. Oznacza to, że owszem jest sąd, ale przynajmniej przez pół roku nie będzie w internecie spornych treści. Kontrola sądowa ex post i z tak dużym opóźnieniem nie gwarantuje moim zdaniem prawa do skutecznego środka odwoławczego.

Był w Sejmie wniosek mniejszości o wprowadzenie trzydziestodniowego terminu instrukcyjnego dla sądu na rozpatrzenie odwołania. I była poprawka skreślająca uprawnienie szefa ABW do usuwania treści bez wcześniejszej zgody sądu. Sejmowa większość je odrzuciła.

Nie chcę podważać samej konieczności tworzenia narzędzi, jakie przynosi ta ustawa. Ale ponieważ mają one duży potencjał, to musimy też rozsądnie dbać o to, żeby ich nie nadużywać. Celem poprawek było wyjście naprzeciw problemowi braku możliwości efektywnego – bo rozpatrywanego w rozsądnym czasie – środka odwoławczego. Na pewno terminy instrukcyjne nie są idealnym rozwiązaniem, bo nawet jeśli sąd pierwszej instancji ich przestrzega, to później sprawa może trafić do Naczelnego Sądu Administracyjnego i czekać na wyrok np. przez dwa lata.

Polska musiała w końcu zapewnić warunki do stosowania unijnego rozporządzenia w sprawie zapobiegania rozpowszechnianiu w internecie treści o charakterze terrorystycznym (2021/784). Pytanie, jak można było zrobić to lepiej?

Chociażby rozwiązując problem terminu rozpatrzenia skargi na decyzję szefa ABW. Można było też przyjąć model wcześniejszej autoryzacji ze strony sądu. Ale i to nie jest idealne rozwiązanie: w tym modelu sądy zarządzają tzw. kontrolę operacyjną (czyli tzw. podsłuchy) i rok po roku obserwujemy, jak sądy bezrefleksyjnie akceptują wnioski służb.

Na ten temat, o którym rozmawiamy, nie można patrzeć w oderwaniu od systemu kontroli nad służbami i wymiaru sprawiedliwości.

A jak można systemowo ograniczyć ryzyko nadużywania tych środków?

Jednym z gwarantów jest informacja dla osoby, której prawa narusza działanie służb, w tym wypadku – autora usuniętych treści. Takie uprawnienie przewiduje unijne rozporządzenie. W naszym wypadku szef ABW może wstrzymać dostarczenie tej informacji, ale w końcu musi ją przekazać. Na poziomie rozporządzenia zagwarantowano też transparentność: żebyśmy jako opinia publiczna poznali skalę wykorzystywania nowych uprawnień ABW.

Jako Panoptykon wystąpiliśmy na gruncie ustawy o dostępie do informacji publicznej o ujawnienie informacji, jak często agencja korzystała z wcześniejszego mechanizmu blokowania treści na podstawie ustawy antyterrorystycznej i tej informacji nie uzyskaliśmy. Najpierw ABW, a potem sąd uznały, że jej ujawnienie zagraża bezpieczeństwu państwa. Teraz będzie to bardziej transparentne.

Zaczął pan od braku zaufania do ABW. Czy w obecnej kadencji służby dały powody, żeby im nie ufać?

Zaufanie nie bierze się z tego, kto stoi na czele służb. Obecny system jest tak podatny na nadużycia, że to aż prowokuje. I mimo zmiany władzy ten system się nie zmienił. O tym, kto stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego, nadal decydują szefowie służb. I dysponują coraz większymi możliwościami technicznymi.

Rozpoczęliśmy jednak – Panoptykon i inne organizacje – dialog z ministrem spraw wewnętrznych i ministrem sprawiedliwości o tym, jak wprowadzić kontrolę nad służbami. Jest na wstępnym etapie, ale budzi nadzieję. ©℗

Rozmawiała Elżbieta Rutkowska