Polscy politycy, co jest chyba ewenementem na skalę europejską, niezmiennie zniechęcają do płacenia danin publicznych.
O ile sensu podatków raczej się nie podważa, o tyle już składki na ubezpieczenia społeczne regularnie są uznawane za wysokie lub wręcz bezsensowne, a składka zdrowotna ma zabijać firmy. Chociaż wysyp tego typu wypowiedzi mamy w tej kadencji Sejmu, to nie są one niczym nowym. I nie mam tu nawet na myśli egzotycznych wypowiedzi Janusza Korwin-Mikkego, który znany jest ze stwierdzeń typu „ZUS jest już bankrutem”.
"Chimeryczne państwowe rozwiązania”
Dość przypomnieć słowa Waldemara Pawlaka, który w 2012 r. stwierdził, że „Ja nie za bardzo wierzę w państwowe emerytury”. Wyjaśnił, że stara się zabezpieczyć przyszłość przez oszczędzanie i dobre relacje z dziećmi, i liczy, że „będzie pewniejsze niż te chimeryczne państwowe rozwiązania”. Na czym ta „chimeryczność” miałaby polegać? Tego nie wyjaśnił. Może miał na myśli zmianę wieku emerytalnego, bo użył tego wyrażenia w odpowiedzi na pytanie dziennikarki dotyczące właśnie podniesienia wieku przejścia na emeryturę. Co ciekawe, Waldemar Pawlak był wicepremierem rządu, który ten wiek podniósł. Inny wicepremier, tym razem rządu Zjednoczonej Prawicy, Jarosław Gowin w 2016 r. stwierdził, że „uważam, że na dłuższą metę obecny system emerytalny jest dysfunkcjonalny. Ja mam trójkę dwudziestoparoletnich dzieci i żadne z nich nie wierzy w to, że kiedyś będzie dostawało emeryturę z ZUS”, krytykując przy okazji obniżenie wieku emerytalnego. Oczywiście nie wyjaśnił, dlaczego jego dzieci miałyby nie dostawać żadnej emerytury z ZUS, bo że dla tego pokolenia będzie niska, jest powszechnie wiadome.
ZUS "piramidą finansową"?
W podobnym tonie wypowiedziała się niedawno Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, minister funduszy i polityki regionalnej. Minister stwierdziła w rozmowie z „Faktem”, że „nasz system zusowski jest de facto piramidą finansową”. Po zmasowanej krytyce ze strony ekspertów i ekonomistów tłumaczyła, że użyła tego sformułowania celowo, żeby zwrócić uwagę na ogromne wyzwanie, przed którym Polska stoi. To wyzwanie to oczywiście konieczność podniesienia wieku emerytalnego, czego wprost żaden polityk nie przyzna. Minister Pełczyńska-Nałęcz ma rację, że stoimy przed wyzwaniem, ale żeby o nim rozmawiać, nie musimy używać wprowadzających w błąd określeń. Przeciętny człowiek nie odbiera słów o piramidzie jako zaproszenia do dyskusji, ale jako sygnał, że nie warto płacić składek, bo przecież piramida finansowa zawsze zostawia ostatnich wpłacających na lodzie. A skoro mówi to minister, a „tam na górze” lepiej wiedzą, to w takim razie upadek ZUS to kwestia czasu. Takie niuanse, że ZUS nie może upaść, a wypłata emerytur jest gwarantowana przez państwo i nie jest uzależniona od liczby pracujących, w wypowiedziach polityków już się nie pojawiają. A wręcz są podważane.
Tak można bowiem odebrać wypowiedź Andrzeja Szeptyckiego, wiceministra nauki i szkolnictwa wyższego. W internetowym Wieczornym Expressie „Super Expressu” stwierdził, że system emerytalny jest „nie do końca wiarygodny”. Ten brak wiarygodności ma polegać na tym, że składki płacą wszyscy, a potem część osób odzyskuje je „w niewielkim stopniu”. Tego, że system ubezpieczeniowy z założenia opiera się na zasadzie, że wszyscy zrzucają się do wspólnej puli, z której niektórzy wyjmą więcej, a niektórzy mniej – w zależności od tego, jak długo będą żyli, minister już nie wyjaśnił. Nie może być więc mowy o braku wiarygodności, skoro system działa tak, jak go zaprojektowano. Widzowie usłyszeli jednak od kolejnego polityka, że systemowi nie można ufać. Dodatkowo minister Szeptycki bronił wypowiedzi Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz, twierdząc, że jest to wypowiedź na prawach pewnej publicystyki, do czego politycy mają prawo.
Składka zdrowotna nie służy, by leczyć
Wszystkie powyższe wypowiedzi blakną jednak wobec stwierdzenia marszałka Sejmu Szymona Hołowni, który o składce zdrowotnej wypowiedział się w następujący sposób: „Ona nie leczy niczyjego zdrowia. Ona zabija polskie firmy, polskie małe firemki, przedsiębiorstwa, jednoosobowych przedsiębiorców”. Te słowa wywołały słuszne oburzenie. Druga osoba w państwie sugeruje nimi przecież, że to publiczny system nikogo nie leczy, a przedsiębiorcy płacą, nic nie dostając w zamian. To oczywista nieprawda, bo o ile młodsza część społeczeństwa rzeczywiście rzadziej korzysta ze świadczeń na NFZ, to wraz z wiekiem i pojawieniem się poważniejszych chorób, chcąc nie chcąc, zaczynają z nich korzystać. Prywatna opieka zdrowotna nie zaoferuje w przystępnej cenie np. leczenia nowotworów. Kolejny szkodliwy stereotyp, który marszałek Hołownia podtrzymał, to ten, że składki (tym razem zdrowotna) są przyczyną, dla której upadają firmy. Zazwyczaj za ten stan rzeczy według wielu polityków odpowiadają składki na ubezpieczenie społeczne, które mają zatrzymywać rozwój firm.
Wszystkie te wypowiedzi przyczyniają się również do podważania zaufania do państwa i jego instytucji. A z tym i tak przecież z powodów historycznych mamy jako Polacy problem. Nie zbudujemy tego zaufania, jeśli nawet osoby pełniące wysokie funkcje publiczne będą podawać w wątpliwość to, że państwo wypełnia swoje zobowiązania – wypłaca emerytury, zapewnia ochronę zdrowia. To odbija się czkawką, gdy rządy dla odmiany próbują przekonać społeczeństwo do jakiegoś rozwiązania. Najlepszy przykład z ostatnich lat – PPK, który jest bardzo korzystnym rozwiązaniem dla pracujących, ale wiele osób z niego zrezygnowało, bo przecież pieniądze tam zgromadzone „ukradną tak jak OFE”. To oczywiście pokłosie głoszonych wcześniej przez PiS haseł. Naturalnym więc wnioskiem dla wielu osób było to, że skoro PO „ukradła” pieniądze z OFE, to i PiS ukradnie pieniądze z PPK. Fakty, czyli to, że żadna z tych sytuacji się nie wydarzyła i nie wydarzy, nie mają już znaczenia, bo ludzie instytucjom państwowym nie ufają, a politycy robią wszystko, żeby ten stan trwał. Tracimy na tym wszyscy. ©℗