Projekt w sprawie związków partnerskich będzie rządowy, ale ustawa, jeśli nawet zostanie uchwalona i podpisana przez prezydenta, nie rozwiąże wszystkich problemów osób, które na nią czekają. Nie dostrzeże choćby dzieci, które wychowują tęczowe rodziny.
Batalię o usankcjonowanie związków partnerskich organizacje równościowe wraz z partiami lewicowymi i liberalnymi prowadzą od ponad 20 lat. Żaden z projektów nie przeszedł etapu pierwszego czytania w Sejmie.
Tym razem może być inaczej. Projekt w tej sprawie ma szansę na pieczątkę rządową, to jedno. Po drugie istnieją teoretycznie szanse na jej uchwalenie. Wciąż nie jest bowiem pewne, jak ostatecznie zachowałaby się część PSL, ale też pojedynczy konserwatyści z PO (jak Roman Giertych, który odmawia odpowiedzi na pytanie o związki partnerskie) czy Polski 2050. Nie wiadomo też, czy ostatecznie propozycji rządowej nie zdecydowaliby się poprzeć jacyś posłowie Konfederacji czy nawet PiS. Na takie głosy po cichu liczą zwolennicy ustawy.
Projekt, który powstał pod okiem ministry ds. równości Katarzyny Kotuli, jest gotowy od kilku miesięcy, ale dopiero teraz, po tygodniach negocjacji z ludowcami, dostał zielone światło od premiera. Przewiduje możliwość zawarcia związku partnerskiego w urzędzie stanu cywilnego, a partnerom m.in. prawo do dziedziczenia czy wstąpienia w umowę najmu po zmarłym partnerze, otrzymania renty rodzinnej, pochówku, wspólnego rozliczenia podatkowego oraz odmowy zeznań w postępowaniach cywilnych, karnych, administracyjnych czy podatkowych.
Po etapie konsultacji międzyresortowych propozycja trafi na posiedzenie rządu i do Sejmu najwcześniej we wrześniu. Będzie to jednak wersja mocno okrojona w stosunku do tego, co pierwotnie zaproponował resort Kotuli. Pod naciskiem PSL z projektu wypadnie wiele przepisów związanych przede wszystkim z przysposobieniem dzieci, które już wychowują pary (homo i hetero) pozostające w związkach nieformalnych. To właśnie te regulacje, na których najbardziej zależy tęczowym rodzinom. – Nie mamy żalu do ministry Kotuli, robiła, co mogła. To, że politycy PSL nie chcą dostrzec naszych dzieci, jest skandalem – mówi nam jedna z mam, która wychowuje dziecko wraz ze swą partnerką. Obawia się o los pociechy, w razie gdyby jej zabrakło. – Prawo nie będzie po stronie mojej partnerki – podkreśla.
Czy ludowcy nie dostrzegają tej części społeczeństwa, która może liczyć grubo ponad 100 tys. (według Europejskiego Sondażu Społecznego, którym posiłkuje się resort Kotuli, osób w związkach tej samej płci, mieszkających ze sobą, jest ponad 160 tys.)? Dostrzegają, ale jak przyznają, obawiają się gniewu ze strony swego konserwatywnego elektoratu. – Nie chcę mieć powtórki z 2019 r., kiedy będąc wraz z PO w Koalicji Europejskiej, musieliśmy się tłumaczyć z karty LGBT, którą Rafał Trzaskowski podpisał w Warszawie – mówi jeden z PSL-owskich konserwatystów. – Nie było dnia, żeby nie atakował nas PiS i jego media – dodaje. – Ludzie może i popierają związki albo i śluby osób tej samej płci, ale w stolicy, u nas, na wsi, nie – przekonuje poseł Stronnictwa.
Według ministry Kotuli kwestia przysposobienia dotyczy zresztą głównie par hetero, nawet w 95 proc. przypadków. Szef PSL Władysław Kosiniak-Kamysz, odpowiada, że dzieci takie „mają ojców”. Nie zawsze, bo zdarza się, że ojciec nie jest znany albo zmarł. Co jeśli i matka umrze? Czy dla dziecka lepszą opcją będzie wychowanie u dalszych krewnych albo w zupełnie obcej rodzinie zastępczej niż przez osobę, która je dotychczas wychowywała? Na to już ludowcy nie mają dobrej odpowiedzi.
Pary jednopłciowe, bo to one są w najtrudniejszej sytuacji, nie mając możliwości zawarcia małżeństwa, nie składają broni. – Będziemy dalej walczyć o nasze prawa. Może poprosimy o spotkanie z Kosiniakiem-Kamyszem – zapowiada cytowana już wcześniej mama z Fundacji Tęczowe Rodziny. Nie kryje przy tym, że najlepszym rozwiązaniem dla niej i innych działaczek i działaczy na rzecz praw osób LGBT byłoby wprowadzenie równości małżeńskiej. Projekt w tej sprawie w zeszłym tygodniu w rozmowie z DGP zapowiedziała posłanka Anna Maria Żukowska, przewodnicząca klubu Lewicy. Miałby trafić do Sejmu w przyszłym roku, przed wyborami prezydenckimi. Jego uchwalenie, nawet jeśli latem 2025 r. do Pałacu Prezydenckiego wprowadzi się Rafał Trzaskowski albo inny liberalny prezydent, wydaje się jednak nierealne. ©℗