Ministerstwo Zdrowia kończy pracę nad przepisami wprowadzającymi zakaz sprzedaży alkoholu na stacjach benzynowych i ujawnia dane. Znana jest skala handlu, jaki wkrótce ma zniknąć. I gdy w rządzie przekonują, że do dobry pomysł, handlowcy mają inny plan. W Gazecie Prawnej wyjaśniają, dlaczego po alkohol powinno iść się tylko z dowodem osobistym.
Od politycznych zapowiedzi do czynów tym razem nie minęło wiele czasu i szybkimi krokami zbliża się wprowadzenie w życie kolejnego zakazu. Tym razem dotyczyć ma on sprzedaży alkoholu na stacjach benzynowych.
Zakaz alkoholu na stacjach benzynowych tuż, tuż
Pomysł wprowadzenia zakazu powrócił po wielu latach wiosną tego roku i okazało się, że tym razem w Ministerstwie Zdrowia prace potoczyły się bardzo szybko. Kilka dni temu szefowa resortu, Izabela Leszczyna podała przybliżony termin, kiedy przepisy te miałyby wejść w życie.
- Po wakacjach projekt trafi na stół(…). Ja bardzo bym chciała, żeby on wszedł w życie. Nie widzę powodu, żeby ludzie w nocy kupowali alkohol na stacjach benzynowych – zapowiedziała pani minister.
Podstawą do wprowadzenia zakazu ma być nie tylko chęć zadbania o zdrowie Polaków i o właściwą kulturę spożycia alkoholu, ale również analiza problemu, jaką przeprowadził resort. Jak ustaliła Gazeta Prawna, wynika z niej, z jak wielkim problemem mamy do czynienia.
„Alkohol najczęściej kupowany jest na stacjach benzynowych w godzinach 23:00-01:00. Paragony z zakupu alkoholu stanowią około 5% wszystkich transakcji, a jego sprzedaż generuje jedynie 1% przychodów stacji” – informuje resort zdrowia.
Prace nad ustawą jeszcze trwają i nie wiadomo, czy będzie to zakaz całkowity, czy też obejmie jedynie godziny nocne, gdyż jak wynika z analizy, to właśnie w okolicy północy na stacjach ma być największy alkoholowy ruch. I kiedy urzędnicy przekonują, że to właściwy ruch, handlowcy widzą, jakie może on wygenerować problemy.
Idziesz po wódkę – weź ze sobą dowód
W Polskiej Izbie Handlu nie mają wątpliwości, że nawet gdyby w życie wszedł całkowity zakaz sprzedaży alkoholu na stacjach benzynowych, to nie wpłynie on na kulturę i poziom spożycia.
- To jest tak, że dopóki mamy jakiś produkt, który jest produktem legalnym, a alkohol póki co jeszcze jest legalny, to ja nie jestem pewien, czy wprowadzanie jakichś ograniczeń jest sensowne. Spożycie od tego raczej nie spadnie, a z drugiej strony nieodpowiedzialne spożycie też raczej się nie zmniejszy, bo to nie jest tak, że przyjeżdża kierowca na stację benzynową, kupuje alkohol i go wypija od razu. To tak nie działa – mówi Gazecie Prawnej Maciej Ptaszyński prezes Polskiej Izby Handlu.
Nie oznacza to jednak, że handlowcy nie mają zamiaru walczyć z nadmiernym piciem alkoholu, ale proponują zupełnie inne środki, a nie jedynie zakazy. Jednym z nich jest pomysł, który wiele osób musiałby zniechęcić, aby dokupić sobie coś jeszcze, a młodym ludziom uniemożliwiłby dostęp do procentów.
-My na przykład, jako Polska Izba Handlu proponujemy inne rozwiązanie. Jeśli chce się ograniczyć nieodpowiedzialne spożycie alkoholu oraz dostęp młodzieży do alkoholu, to wystarczy jeden, prosty ruch. Legitymować zawsze i każdego, kto kupuje alkohol. Nie tylko kogoś, kto „młodo wygląda”, bo co to znaczy? Legitymujmy każdego. Jeżeli ktoś przyjdzie do sklepu i ledwo będzie się trzymał na nogach, to raczej nie będzie w stanie sięgnąć do portfela po dowód osobisty, jeżeli w ogóle go weźmie ze sobą – radzi prezes.
Zakaz i prohibicja wygenerują szarą strefę?
A sam zakaz? Nie można oprzeć się wrażeniu, że jeśli się pojawi, to Polacy szybko znajdą sposób na jego obejście, czego niejednokrotnie już byliśmy świadkami. Zresztą na podobny problem zwracają uwagę handlowcy, cofając się myślami o 100 lat i spoglądając na inny kontynent.
- Jak ktoś mówi o ograniczaniu sprzedaży alkoholu, to mi staje przed oczami Ameryka lat XX. Generalnie każde przycięcie legalnego kanału sprzedaży produktu zawsze prędzej, czy później generuje szarą strefę – ostrzega Maciej Ptaszyński.