- Polaryzacja zmieniła nas w politycznych kibiców, a niektórych wręcz w partyjnych kiboli. Te emocje przyciągały ludzi do lokali wyborczych - mówi Przemysław Sadura, socjolog, profesor UW.

Anna Wittenberg: Jesteśmy zmęczeni wyborami?

Przemysław Sadura: Mamy do czynienia z wyborczym trójskokiem, więc faktycznie można odczuwać zmęczenie, zwłaszcza że pierwszy etap odbył się z ogromnym zaangażowaniem. Październikowe wybory były historyczne – towarzyszyło im poczucie powagi, chęć zmiany oraz irytacja rządem PiS, co szczególnie rezonowało wśród młodych wyborców. Wzrost frekwencji w tamtych wyborach wyśrubował oczekiwania, co sprawia, że obecna frekwencja może wydawać się rozczarowująca. Ale ja nie powiedziałbym, że taka jest.

W październiku poszło do wyborów 21 mln ludzi. W niedzielę – 11 mln.

To jest porównywanie rzeczy nieporównywalnych. Wybory parlamentarne to drugie po prezydenckich najważniejsze wybory w Polsce, podczas gdy eurowybory są drugo-, a nawet trzeciorzędne. Frekwencja w eurowyborach wynosiła kiedyś 20 proc., więc obecna sytuacja jest i tak znacznie lepsza. Chociaż oczywiście wynik niższy o 5 pkt proc. niż w poprzednich wyborach do PE może świadczyć o tym, że to koniec dłuższego trendu wzrastającej frekwencji. Frekwencja była wysoka w wyborach 1989 roku, a później spadała aż do momentu akcesji do UE. Od tej pory znów powoli rosła. Ale tak naprawdę to, czy spadek jest trwały, będzie można ocenić dopiero w czasie wyborów prezydenckich. Nie sądzę, by tak było.

Dlaczego chętniej chodziliśmy do urn?

Jedną z przyczyn była wzrastająca polaryzacja, pamiętajmy że podział na PiS i anty-PiS trwa już od 20 lat. Polaryzacja zmieniła nas w politycznych kibiców, a niektórych wręcz w partyjnych kiboli. Te emocje przyciągały ludzi do lokali wyborczych.

ikona lupy />
Przemysław Sadura socjolog, profesor UW / Materiały prasowe / fot. Materiały prasowe
A w październiku daliśmy ich wyraz i skoro nam ulżyło, nie musieliśmy już głosować w kolejnych?

Być może. Niesamowite i dotąd niespotykane było poruszenie młodego elektoratu. Premier Donald Tusk, choć świetny polityk, ale raczej słaby socjolog, ogłosił nawet powstanie „pokolenia 15 października”, twierdząc, że jest to trwała zmiana. W rzeczywistości nie ma czegoś takiego i te eurowybory to pokazały.

W październiku na ostatniej prostej zadziałały też kampanie profrekwencyjne. Były świetnie stargetowane, wychodziły poza grupę osób upolitycznionych. Jednakże był to jednorazowy fenomen. Nie jest on niemożliwy do powtórzenia, ale trzeba się naprawdę postarać, aby ponownie przyciągnąć młodych wyborców.

Co mogło ich zniechęcić tym razem?

Na pewno ubyło wyborców Trzeciej Drodze, możemy więc założyć, że dezaktywowała ich postawa formacji wobec kobiet. I szerzej – hamletyzowanie wobec działań nowej ekipy.

Elektorat Trzeciej Drogi to praktycznie sami wyborcy PSL.

Dokładnie, może wyborców Szymona Hołowni po prostu już nie ma? Proszę zwrócić uwagę – są wybory ważniejsze i mniej ważne. W wyborach ważnych więcej osób głosuje rozumem, pojawiają się ludzie, którzy dokonują wyboru taktycznie. Niesamowity wynik Trzeciej Drogi w październiku był właśnie głosowaniem taktycznym. Ludzie bali się, że zły wynik TD może pociągnąć w dół cały projekt odsunięcia PiS od władzy. W wyborach samorządowych już nie było takiej mobilizacji i okazało się, że TD istnieje prawie wyłącznie dzięki wyborcom PSL. To tylko potwierdziło się w eurowyborach. Te ostatnie dają premię partiom innym niż mainstreamowe.

Unia jest daleka od obywateli – tak problemy z frekwencją zdiagnozowała włoska premier Giorgia Meloni.

To oczywiście również jest prawda. Tuż przed wyborami w „Krytyce Politycznej” opublikowałem raport, z którego wynika, że czujemy się wyalienowani. Kiedy wybieramy posła lub prezydenta miasta, mamy poczucie, że wiemy, kto to jest i co będzie robił. Tymczasem europarlament znajduje się w dalekim Strasburgu, a jego kompetencje są nieznane wielu obywatelom, przez co tendencja do głosowania jest mniejsza. Zresztą sami europosłowie na to zapracowali – nie stają się rzecznikami europejskiej sprawy, nie siedzą w biurach, kontaktując się z wyborcami na co dzień, nie konsultują z nimi projektów.

Natomiast w krajach, gdzie frekwencja jest wyższa niż w Polsce, nie ma się z czego cieszyć, bo często daje to zwycięstwo populistom. Patrząc na wynik Frontu Narodowego we Francji czy AfD w Niemczech, możemy sobie pogratulować wyniku.

Konfederacja jest trzecia.

Trzecia bez szans nawiązania równej walki z PiS i PO. Osiągnęła dobry wynik, bo wyborcy głosujący sercem pozwalają sobie na takie partie głosować. Konfederacja jeszcze długo pozostanie partią niszową. ©℗

Rozmawiała Anna Wittenberg