Konflikt pomiędzy rządem, a prezydentem o nominacje nowych ambasadorów nie pozostanie bez wpływu na wizerunek Polski na świecie. Wątpliwości co do tego nie mają eksperci do spraw dyplomacji i wskazują, gdzie polskich przedstawicieli o niższej randze będzie postrzegać się jako mniej ważnych od ich kolegów z innych państw. Stracić możemy w niektórych wielkich i wpływowych państwach.
Awantura wokół ambasadorskich nominacji nabiera tempa, a prezydent Andrzej Duda nie pozostawił wątpliwości, że niektórych kandydatur, zaproponowanych przez ministra Radosława Sikorskiego po prostu nie zaakceptuje.
Wymiana ambasadorów. Czy kłótnia prezydenta z rządem zaszkodzi Polsce?
Już w marcu MSZ informowało, że planuje wymianę około 50 polskich ambasadorów, a gorąco na linii prezydent-rząd zrobiło się, gdy na jaw wyszły pierwsze konkrety rządowych planów. Największe emocje w otoczeniu prezydenta wzbudziły doniesienia o planach wysłania na placówkę do USA Bogdana Klicha, a do Rzymu Ryszarda Schnepfa.
- Ja nie podpiszę, bo nie będę kompromitował Polski – oświadczył w wywiadzie dla Telewizji Republika prezydent Andrzej Duda.
A to właśnie w rękach prezydenta leży wręczenie oficjalnego aktu mianowania ambasadorom, choć z drugiej strony, za politykę zagraniczną odpowiada rząd. Ten również nie zamierza ustąpić i pojawiają się sygnały, że jeśli Andrzej Duda nie ulegnie, wówczas do zmian i tak dojdzie, a nasi przedstawiciele nie będą po prostu mieli rangi ambasadorów, ale pojadą za granicę, jako charge d'affaires. A to, zdaniem specjalistów, nie będzie dla Polski najlepsze.
- Jest jedna formalnie bardzo ważna kwestia, czysto praktyczna, że ambasador jest akredytowany przy głowie państwa i zwyczajowo może żądać w każdej chwili widzenia z głową państwa. A w dodatku ambasador jest alter ego głowy państwa i te dwa fakty znacząco podnoszą pozycję takiego dyplomaty. Charge d'affaires zaś jest akredytowany tylko przy ministrze spraw zagranicznych i może najwyżej żądać wizyty u ministra spraw zagranicznych – wyjaśnia w rozmowie z Gazetą Prawną dr Janusz Sibora, historyk dyplomacji.
W Chinach mogą krzywo patrzeć na Polskę
Planowane przez MSZ zmiany dotknąć mają wkrótce nie tylko placówek w USA i Włoszech, ale również w Portugalii, skąd usunięta ma być Joanna Pilecka oraz Rzymu i Izraela. Zmianę już ogłoszono w stałym przedstawicielstwie Polski przy NATO, gdzie przebywał Tomasz Szatkowski. I gdy w MSZ uważają, że przestał on pełnić swą misję, otoczenie prezydenta uważa, iż nadal pozostaje ambasadorem.
Jak udało się nieoficjalnie ustalić, do zmian dojdzie niedługo również w Kijowie oraz w Paryżu, a nawet w Chinach, gdzie na placówce przebywa bliski współpracownik Andrzeja Dudy, Jakub Kumoch. To zaś w oczach specjalisty może sprawić Polsce pewne kłopoty. Wyjazd polskich przedstawicieli bez zgody prezydenta z pewnością negatywnie odbierze część ważnych i liczących się na świecie państw.
- W krajach unijnych i bardziej nam życzliwych w ogóle nie będą tego podkreślać, a być może nawet pokażą gesty, które będą dla nas sympatyczne. Natomiast kraje, które są nam mniej przychylne, to mogą na to zwracać większą uwagę. Z całą pewnością dyplomacja chińska jest bardzo wrażliwa na takie gesty protokolarne – mówi Janusz Siobora.
Zwraca on uwagę, że jeśli pozbędziemy się na jakiś czas ambasadorów i zastąpimy ich charge d'affaires, to dyplomaci ci mogą być na przykład na spotkaniach i przyjęciach znajdować się gdzieś w tylnych szeregach. Są jednak państwa, gdzie na takie formalne i znane od lat wymogi protokołu patrzy się nieco przez palce.
- Trzeba zaznaczyć, że współcześnie dyplomacja się bardzo zmienia. To nie jest dyplomacja Kongresu Wiedeńskiego, ale nastąpiła jej demokratyzacja. Względy praktyczne coraz częściej stoją ponad kośćcem dyplomatycznym – zaznacza specjalista.