Marek Mikołajczyk: Jest pan posłem debiutantem. Jak pan się czuje w Sejmie?
ikona lupy />
Sławomir Mentzen poseł, prezes Nowej Nadziei, współprzewodniczący Konfederacji, doradca podatkowy, ekonomista / Dziennik Gazeta Prawna / fot. Wojtek Górski

Sławomir Mentzen: Nie jestem zadowolony z pracy posła. Mam wrażenie, że prace Sejmu ułożone są tak, aby zmarnować ludziom możliwie dużo czasu. Efektywność naszej pracy jest niska. Posłowie siedzący na sali plenarnej prawie nigdy nie są zainteresowani tym, co ktoś wygłasza z mównicy. Nie mamy też wpływu na wynik prawie żadnego głosowania. Specjalnie szczęśliwy w tej roli raczej się nie czuję.

Ambicje były spore. Chciał pan zostać ministrem finansów.

I myślę, że jeszcze kiedyś nim zostanę. Ale najwcześniej w kolejnej kadencji.

Na razie jest pan posłem. Zerkam więc w statystyki pana aktywności parlamentarnej. Od listopada zabrał pan głos na sali plenarnej sześć razy. Interpelacji nie złożył pan żadnej. Opuścił pan 30 proc. głosowań, co plasuje pana na 452. miejscu w rankingu. Krótko mówiąc, nie przepracowuje się pan. Z czego to wynika?

Jestem bardzo zapracowanym człowiekiem. Jestem prezesem partii, a także prezesem spółki, która zaraz wejdzie na giełdę. Poza tym nie jestem posłem zawodowym, nie mam obowiązku przebywania bez przerwy w Sejmie. Mam bardzo dużo zajęć poza parlamentem. Część z nich jest dużo ważniejsza od udziału w niektórych głosowaniach. Tusk opuścił jeszcze więcej głosowań ode mnie, bo też ma obowiązki poza Sejmem.

Usprawiedliwia pan swoje nieobecności?

Zdaje się, że moje biuro się tym zajmuje.

A nie myśli pan, że mandat poselski wyborcy panu dali właśnie po to, aby reprezentował ich pan we wszystkich głosowaniach?

Wyborcy wybrali mnie do Sejmu po to, abym realizował nasze postulaty. Bardzo często przybliżanie nas do ich realizacji wymaga obecności w innym miejscu niż Sejm. To nie jest tak, że leżę w łóżku i gapię się w sufit. Na ogół wtedy zajmuję się po prostu innymi rzeczami. Przez lata byłem oskarżany o pracoholizm, więc przyznam, że zarzuty o lenistwo trochę mnie bawią.

To nie jest zarzut o lenistwo, ale o niewypełnianie poselskich obowiązków.

Mam wiele obowiązków. Muszę je jakoś priorytetyzować.

A co z interpelacjami? Wyborcy nie zgłaszają się do pana z prośbą o złożenie pisma w danej sprawie?

Cały system składania interpelacji to jedna wielka lipa. I doskonale pan o tym wie, bo sam napisał pan świetny artykuł pokazujący, jak bardzo nie mają one żadnego sensu i jak posłowie nabijają sobie nimi statystyki. Ja w tym wyścigu nie zamierzam brać udziału.

Czym innym jest nabijanie statystyk, a czym innym interweniowanie w sprawach ważnych dla obywateli. Powtórzę pytanie: żaden wyborca nie zgłosił się do pana z prośbą o zajęcie się jego sprawą?

Pojedyncze przypadki się zdarzyły.

I co pan zrobił?

Na ogół odsyłam ich do innych posłów.

Dlaczego?

Tak jak mówię, nie zależy mi na braniu udziału w tym wyścigu dla idiotów pt. „kto złoży więcej lipnych interpelacji”.

Po co panu ta polityka? Pana spółka wejdzie wkrótce na giełdę. Tylko w pierwszym kwartale tego roku grupa Mentzen wygenerowała przychody na poziomie prawie 6 mln zł. Rezygnacja z polityki nie ułatwiłaby panu spełniania finansowych ambicji?

Oczywiście, że by mi ułatwiła. Dokładam ogromne pieniądze do polityki. Wyceniając czas, który poświęcam na politykę, a który mógłbym poświęcać na rozwój biznesu, to są naprawdę olbrzymie koszty. Ale nie jestem w polityce dla pieniędzy. Będąc właścicielem dużej spółki zajmującej się doradztwem podatkowym i prawnym, mogę pomóc w płaceniu niższych podatków tylko moim klientom. A ja bym chciał, aby niskie i proste podatki mogli płacić wszyscy Polacy.

Piękny cel. Jak do niego dojść?

Trzeba zostać ministrem finansów w rządzie, który dysponuje większością sejmową, a następnie przeprowadzić gruntowną reformę prawa podatkowego.

Skoro to takie proste, to dlaczego nikt do tej pory na to nie wpadł?

Do tego pory żaden minister finansów od czasów Leszka Balcerowicza nie miał samodzielnej pozycji politycznej i żaden nie znał się na podatkach. W związku z tym mamy taki system podatkowy, jaki mamy. Uważam, że będę pierwszym ministrem finansów, który zna się na podatkach i ma samodzielną pozycję polityczną.

Najpierw musi pan wygrać wybory.

Nasze poparcie cały czas rośnie, więc myślę, że jesteśmy tego coraz bliżej. Tłumaczymy Polakom, że obecny rząd nie realizuje swoich obietnic. Pomimo tego, że politycy rządzącej większości w trakcie kampanii wyborczej obiecywali niskie i proste podatki, to nic w tym kierunku nie robią.

Średnia sondażowa z ostatnich trzech miesięcy plasuje Konfederację na poziomie 9–10 proc. poparcia. Do wygranej jest daleko.

Utrzymaliśmy się w Sejmie drugą kadencję, w każdych kolejnych wyborach mamy coraz lepsze wyniki. Od prawie 20 lat nikt inny tego nie dokonał. Jesteśmy na dobrej drodze do tego, aby być stałym i istotnym elementem polskiej sceny politycznej.

Przejdźmy do kwestii eurowyborów, które odbędą się w Polsce za miesiąc. Jaki jest plan minimum dla Konfederacji?

Chcemy wprowadzić co najmniej czterech posłów do europarlamentu. I jestem przekonany, że mamy na to spore szanse – mandaty mogą przypaść nam na Śląsku, w Małopolsce, w Warszawie, a także w Wielkopolsce lub na Dolnym Śląsku.

Nowa Nadzieja podzieli się jednak zyskiem z koalicjantami.

To nie jest powiedziane. W niektórych okręgach jest bardzo duża szansa na przeskoczenie jedynki. Taka sytuacja może mieć miejsce w Warszawie, w której z dwójki kandyduje Ewa Zajączkowska. W poprzednich wyborach parlamentarnych w Radomiu uzyskała prawie 8 tys. głosów, a jedynka niewiele ponad 10 tys. A proszę pamiętać, że wtedy kampania wyborcza była prowadzona ze znacznie mniejszym rozmachem niż obecnie w Warszawie.

Na co położycie nacisk w kampanii?

Chcemy pokazać Polakom, jakie konsekwencje dla ich życia będzie miał Zielony Ład, który spowoduje wzrost cen energii, ucieczkę przemysłu z Europy, zniszczenie rolnictwa, pozbawienie Polaków samochodów spalinowych. Zielony Ład zacznie niedługo dotykać zwyczajnych ludzi. To szaleństwo można jeszcze zatrzymać. Chcemy też pokazać całkowity brak wiarygodności oraz hipokryzję Prawa i Sprawiedliwości, które kradnie postulaty Konfederacji i zaczyna mówić naszym językiem. A przecież to rząd PiS przez ostatnie lata dawał przyzwolenie na wprowadzanie tego programu. Unijny komisarz ds. rolnictwa Janusz Wojciechowski mówił nawet, że Zielony Ład to program rolny PiS.

Na początku maja pisał pan w mediach społecznościowych: „Jak zatrzymać Zielony Ład? Trzeba głosować na ludzi, którzy nie będą go popierali, takich jak Ewa Zajączkowska, Anna Bryłka czy Konrad Berkowicz”. Jak ich obecność miałaby wpłynąć na całkowite odwrócenie kursu obranego przez KE?

Wiadomym jest, że trzech lub czterech europosłów nie jest w stanie tego zrobić. Liczę natomiast, że w poszczególnych państwach europejskich partie eurosceptyczne będą miały do powiedzenia dużo więcej niż obecnie. Nasi posłowie na stanowisko komisarzy czy szefa Komisji Europejskiej nie będą popierali tego rodzaju zielonych wariatów, jak Ursula von der Leyen. Zresztą przypomnę, że Unia Europejska bardzo spieszyła się z przyjęciem paktu migracyjnego jeszcze w tej kadencji. W następnej prawdopodobnie nie znalazłaby się do tego większość.

Europejski Zielony Ład to nie jest kwestia jednego dokumentu, tylko wielu dyrektyw, które były wprowadzane jeszcze w 2021 r. Pana zdaniem całkowite wycofanie się z tego programu jest w ogóle możliwe?

Rzeczywiście, może być trudno zniwelować wszystkie szkodliwe konsekwencje Zielonego Ładu. Ale Unia Europejska od 20 lat zmienia się w skansen. Jeszcze w latach 90. dochód per capita w UE był wyższy niż w Stanach Zjednoczonych. Od wielu lat jest już niższy. Francja jest biedniejsza niż w 2008 r., Grecja jest biedniejsza o 38 proc., Hiszpania o 7 proc., Włosi o 9 proc. Unia Europejska się więc zwija, a w najlepszym wypadku stoi w miejscu. Spośród 1300 start-upów o wycenie powyżej 1 mld dol. w USA zlokalizowanych jest 600, w Chinach ponad 300, w Europie jedynie 60. To mniej niż w Indiach. Nawet w zielonych technologiach nam nie idzie, a miały być kołem zamachowym europejskiej gospodarki. Parę lat temu Europa była jeszcze liderem w zakresie produkcji samochodów elektrycznych. Dziś Chińczycy produkują ich trzy razy więcej. Z 10 największych firm produkujących fotowoltaikę 9 jest chińskich, ostatnia jest amerykańska. Teraz niektórzy mówią, że Zielony Ład musi się wydarzyć, że nie ma alternatywy. Ja w to nie wierzę. Europejczyków po prostu nie będzie na to stać, więc ten system zbankrutuje.

Nie odpowiedział pan do końca na moje pytanie. Wycofanie się z Europejskiego Zielonego Ładu jest możliwe?

Mówi się nam, że Zielony Ład jest bezalternatywny. Ale ludziom żyjącym w bloku państw sowieckich w latach 80. mówiono, że nie ma alternatywy dla socjalizmu i Związku Radzieckiego. Po czym to wszystko zbankrutowało i się rozpadło. To samo czeka Unię Europejską.

Porównuje pan Unię Europejską ze Związkiem Radzieckim? Pana zdaniem takie zestawienie jest uzasadnione?

Niestety coraz bardziej. I bardzo żałuję, że tak się dzieje. Byłem entuzjastą wejścia do UE, do tej krainy dobrobytu, gdzie jest wolny rynek, gdzie jest wolny handel, swoboda przemieszczania się, swoboda inwestowania. Niestety, obecnie Unia Europejska zupełnie przestaje przypominać Unię sprzed dwudziestu kilku lat.

Gdzie umiejscowiłby się pan dzisiaj na linii euroentuzjasta–eurorealista–eurosceptyk– –antyunijność?

Uważam się za eurorealistę.

Czyli nie jest pan eurosceptykiem.

Zależy, jak pan to zdefiniuje. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem obecnego kierunku rozwoju Unii Europejskiej.

Wicemarszałek Krzysztof Bosak podczas rozmowy w Kanale Zero stwierdził, że w hipotetycznym referendum nad wyjściem Polski z UE zagłosowałby „za odzyskaniem suwerenności”, czyli za polexitem. Pan postąpiłby podobnie?

Uważam to pytanie za czysto hipotetyczne, bo nic nie wiadomo mi o żadnym referendum. Nie wiem, gdzie UE będzie za 5–10 lat. Podczas wyborów europejskich w 2019 r. nikt nie mówił nam, że przez kolejne pięć lat będzie się zajmowała wyrzucaniem stąd przemysłu czy zakazywaniem samochodów spalinowych.

Załóżmy, że głosowanie jest w tym momencie. Do pana należy decyzja, czy Polska zostaje w UE, czy z niej wychodzi.

Dziś, czyli w połowie maja 2024 r., uważam, że Polska powinna być w Unii Europejskiej.

Czyli inaczej niż wicemarszałek Bosak.

To mało istotna różnica, bo mówimy o abstrakcyjnym głosowaniu. Są między nami dużo realniejsze różnice. My w Nowej Nadziei kładziemy nieco większy nacisk na wolny rynek, Ruch Narodowy ma poglądy nieco bliższe etatyzmowi. Różnimy się w zakresie wolności osobistych, my jesteśmy za co najmniej depenalizacją marihuany, nasi koledzy narodowcy niekoniecznie. Niemniej to pojedyncze różnice, dogadujemy się w koalicji bez większych problemów.

Z Grzegorzem Braunem również? Krążą plotki, że kandyduje do europarlamentu, aby na krajowym poletku było wam nieco spokojniej.

Nie wiem, czy zobaczymy Grzegorza Brauna w Brukseli. Wydaje mi się, że Konrad Berkowicz dostanie więcej głosów, a nie wiem, czy dwa mandaty uda się z Małopolski wywalczyć.

Kwestia prokuratorskich zarzutów, które Grzegorz Braun usłyszał w kwietniu, nie jest dla Konfederacji zbyt dużym obciążeniem? Trochę ich było, m.in. znieważenie grupy osób na tle religijnym czy naruszenie nietykalności cielesnej byłego ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego.

Wielokrotnie mówiłem, że nie podobają mi się metody uprawiania polityki przez Grzegorza Brauna. Natomiast gdy głosowaliśmy w Sejmie nad uchyleniem mu immunitetu i czytałem, co zarzuca mu prokuratura, to miałem wrażenie, że rozmiar awantury jest zupełnie nieproporcjonalny do zarzutów. Uszkodzenie mienia w postaci choinki i mikrofonu, spowodowanie lekkiego rozstroju zdrowia. Mieliśmy polityków oskarżanych o znacznie poważniejsze przestępstwa, np. Karpińskiego i Gawłowskiego, i nie kończyło się to takim medialnym skandalem.

A tu turneé po Polsce z akcją podpisywania gaśnic się panu podoba?

Nigdy nie byłem entuzjastą tej gaśnicy. ©℗

Rozmawiał Marek Mikołajczyk