Ale też dawno nie było tak manichejskiej sytuacji w naszym regionie, by odkrywanie Ameryki było szczególnie potrzebne.

Minister spraw zagranicznych zna się na produkcji tzw. setek, celnych wypowiedzi, które da się wyciąć i wmontować w krótki materiał filmowy. Być może nauczył się tego jako korespondent brytyjskiej prasy. Jego polemika z rosyjskim przedstawicielem przy ONZ Wasilijem Niebienzią, w której punktował kłamstwa Kremla, rozeszła się po sieci niczym wiral, bo też i na to zasługiwała. Także w exposé nie brakowało potencjalnych setek, które mają szansę przetrwać dłużej niż do wieczornych serwisów informacyjnych. – Rosja kłamie na temat rzekomych polskich planów anektowania fragmentów Ukrainy. Donbas to Ukraina, Krym to Ukraina, Lwów, Wołyń, dawna Galicja Wschodnia to również Ukraina. Dlatego powtarzam tak, aby usłyszano również na Kremlu: „Lwiw ce Ukrajina” – to jeden z nich.

Ktoś złośliwy mógłby przypomnieć, jak autor powyższych słów, odpowiadając na pytanie o twitterowe bajki o szykowaniu się do skoku na Ukrainę, na antenie Radia Zet sam przyznawał się do myśli, że rząd Mateusza Morawieckiego „miał moment zawahania w pierwszych dniach wojny”, co zostało podchwycone przez rosyjską propagandę do – cytując znów czwartkowe exposé – „próby skłócenia nas z Ukraińcami”. Ale trudno też nie zauważyć, że minister Sikorski zachowuje się jednak inaczej niż europoseł Sikorski. W jakimś stopniu co wolno w codziennej nawalance opozycyjnemu deputowanemu, to niekoniecznie wolno szefowi resortu (co nie zmienia faktu, że słowa sprzed roku do najbardziej odpowiedzialnych wystąpień bynajmniej nie należały). Można by też zapytać, jak do zamiaru nieskłócania nas z Ukraińcami ma się nieumiejętność rozmontowania blokady granicy, ale akurat MSZ nie ma co obarczać winą za ten konkretny imposybilizm.

Sikorski mówił o rzeczach oczywistych, choć to jest akurat ten przypadek, w którym trudno, by było inaczej. Stąd zdanie, że „w celu poprawy bezpieczeństwa Polski i zapewnienia możliwości jej dalszego rozwoju konieczna jest rozbudowa potencjału wojskowego Sojuszu Północnoatlantyckiego”, więc „zabiegamy o mocne decyzje dotyczące zbiorowej obrony podczas zaplanowanego na lipiec szczytu NATO”. Stąd godne zauważenia podkreślenie znaczenia nieco zaniedbywanej w poprzedniej kadencji Sikorskiego na tym stanowisku polityki regionalnej, odzwierciedlone we frazie, że „kraje nordyckie i bałtyckie oraz Rumunia i Czechy to nasi najbliżsi sojusznicy i przyjaciele; to są kraje, z którymi rozumiemy się bez słów”. Stąd wreszcie słuszna zapowiedź, że „wzmacnianie wspólnoty transatlantyckiej będzie jednym z priorytetów prezydencji Polski w Radzie Unii Europejskiej w I poł. przyszłego roku” i że „potrzebujemy efektywnej koordynacji w trzech obszarach: pomocy Ukrainie, poprawy bezpieczeństwa oraz sankcji nakładanych na Rosję i Białoruś”.

Minister zostawił sobie furtkę do punktowych układów z Białorusią, które z naszej perspektywy powinny w pierwszej kolejności dotyczyć uwolnienia lidera naszej mniejszości i dziennikarza „Gazety Wyborczej” Andrzeja Poczobuta. – Jeżeli Alaksandr Łukaszenka chce odzyskać przestrzeń do prowadzenia polityki pomiędzy Rosją a Zachodem, musi najpierw pokazać, że ma jakąkolwiek autonomię – mówił, stwierdzając ciut wcześniej, że nadziei na taki pokaz nie ma. Smutna to konstatacja i smutne zderzenie z rzeczywistością, biorąc pod uwagę, jak ostro redaktorzy „Wyborczej” krytykowali PiS za nieumiejętność wyciągnięcia Poczobuta z łagru. Cieszy umiejętność uznania pozytywnych aspektów z dorobku poprzedników, również odróżniająca ministra od europosła Sikorskiego, zawarta w stwierdzeniu, że „ważna jest współpraca regionalna, tak w formacie Bukareszteńskiej Dziewiątki, jak i Inicjatywy Trójmorza”, choć warto zaznaczyć, że Bukareszt to jeszcze inicjatywa Bronisława Komorowskiego.

– W tak trudnych warunkach potrzebna jest współpraca nie tylko w ramach koalicji rządzącej, ale także z tymi przedstawicielami opozycji, którzy do współpracy są gotowi. Premier Donald Tusk przed wspólną z prezydentem wizytą w Stanach Zjednoczonych napisał: „Z prezydentem Andrzejem Dudą różnię się politycznie niemal we wszystkim, ale w sprawie bezpieczeństwa naszej ojczyzny musimy i będziemy działać razem” – mówił Sikorski. I byłaby to wypowiedź spójna, gdyby nie to, że po niej nastąpiło bite kilkadziesiąt minut rozliczania PiS za „serię chybionych założeń ideowych, złych pomysłów, błędnych decyzji i zaniechań”. Krytyka była w wielu aspektach słuszna, ale jeśli jej celem była zachęta opozycji do współpracy, to odegrała rolę pręta jeżdżącego po klatce. Do polemiki poczuł się wezwany osobiście Andrzej Duda, choć jeśli już, powinien delegować któregoś z ministrów. Choćby Marcina Mastalerka, którego ostatnio wszędzie pełno, ale akurat w czwartek był w drodze na szczyt altprawicy w Budapeszcie. ©℗