Dawno, dawno temu w obrębie Kościoła polskiego funkcjonował nurt inteligenckiego stanowczego wahania. Najkrócej tłumacząc: w chwilach (ośmielę się doprecyzować: dogodnych dla siebie) mam wiarę, mocną jak skała, ale w chwilach innych (jakżeby inaczej: dogodnych dla siebie) rozkładam bezradnie ręce, kręcę głową, wzdycham...

Naprawdę aniołowie wspierają nas w codziennym życiu? Naprawdę relikwie świętych to coś innego niż głupi zabobon? I tak dalej. W czasach Gomułki, Moczara, Gierka czy Kiszczaka brak fundamentalizmu oznaczał zazwyczaj ciągotki do liberalizmu, tej cenionej odtrutki na ciężką łapę realnego socjalizmu. Za to trzymanie się przykazań wynikających z innej tradycji niż komunistyczna było odtrutką na zakłamanie PRL – w którym komunizmu ubywało z tygodnia na tydzień, ale serwilizmu i koniunkturalizmu nie.

Czy tak idący przez życie trafiali do nieba, nie wiemy, w tej sprawie mamy wieczny brak danych. W życiu doczesnym wahacz z zasadami mógł natomiast liczyć przynajmniej na sporą dawkę sympatii społecznej, by nie wspomnieć o nieco lepszym samopoczuciu. Ci, którzy dzisiaj podobnie stawiają kroki, wciąż nie mają żadnych gwarancji, że ich postawę niebo wynagrodzi – tutaj, na ziemi, denerwują za to, kogo się da. Wierzącego w kościół katolicko-Kaczyński, bo mendzą, zamiast walczyć z Berlinem, odwiecznym wrogiem Matki Boskiej. Wierzącego w sąd ostateczny nad PiS – bo poważnie biorą postulat Kościoła wolnego od polityki, a zatem także od rozliczania polityków. Niewierzącego – bo wciąż tkwią w świecie objawienia. O złości przebudzonych fundamentalistów jedynie słusznych, choć płynnych ideologii XXI w. nie wspominam nawet, bo jasne jest, że fundamentalizm nie znosi postawy: „To ja się jeszcze zastanowię”.

Wbrew współczesności, promującej postawę stadnego włączania emocji i rozumienia świata, doceniałbym niedowiarków. Być może swoją wiarą nie przeniosą żadnej góry, ale są żywym świadectwem, że inteligencja, jako warstwa społeczna, nie wszystka jeszcze umarła. Warstwa, której cechami rozpoznawczymi są: zaangażowanie społeczne, nieraz wymagające poświęceń i walki, ale także spora dawka wahań moralnych, sceptycyzmu, racjonalizmu i autoironii. Warstwa codziennie wbijana w glebę buciorami wielu polityków, wielu publicystów, wielu internetowych wampirów. Trzymajmy się! Czy cenne są także niedowiarki prawdziwie niekościelne, ateistyczne? Pewnie, że tak. Jednak to, co ich łączy z niedowiarkami chrześcijańskimi, to fakt, że jest ich podobnie mało w tej Polsce 2024 r. ©Ⓟ