Skoro marszałek podtrzymał wniosek, a jego postanowienie zostało opublikowane w Monitorze Polskim, zagłosuję za wskazaniem kandydatów, którzy mogą objąć mandat po Kamińskim - mówi sędzia Sylwester Marciniak, przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej.

Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik są nadal posłami czy Państwowa Komisja Wyborcza powinna wskazać kolejnych posłów do objęcia mandatów po nich?
ikona lupy />
Sędzia Sylwester Marciniak, przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej / Dziennik Gazeta Prawna / fot. Wojtek Górski

Konstytucja mówi, że do parlamentu nie może być wybrana osoba prawomocnie skazana na karę pozbawienia wolności za przestępstwo umyślne ścigane z oskarżenia publicznego. Kodeks wyborczy precyzuje, co się dzieje, jeśli do utraty prawa wybieralności dojdzie w trakcie kadencji. Wówczas wygaśnięcie mandatu stwierdza marszałek Sejmu w drodze postanowienia w Monitorze Polskim z zastrzeżeniem, że najpierw musi dobiec końca ewentualna procedura odwoławcza do Sądu Najwyższego. Wynika to bezpośrednio z wykładni funkcjonalnej art. 251 kodeksu wyborczego. PKW może zawiadomić marszałka o kolejnych osobach z listy do objęcia mandatu, jeśli nie wpłynęło odwołanie od postanowienia marszałka lub jeśli odwołanie nie zostało uwzględnione przez SN. Tymczasem marszałek 21 grudnia 2023 r. wystąpił do nas z wnioskiem o wskazanie kolejnych kandydatów do przejęcia mandatów po Wąsiku i Kamińskim przedwcześnie, jeszcze zanim zaczął biec termin do złożenia odwołania.

Wielu prawników oraz politycy obozu rządzącego uważają, że do wygaśnięcia mandatu doszło w momencie wydania prawomocnego wyroku przez sąd okręgowy.

PKW nie jest od stwierdzania wygaśnięcia, gdyż to nie są jej kompetencje. Rola PKW ogranicza się do przekazania informacji, kto jest kolejną osobą z listy. Kodeks wyborczy nie odnosi się do orzeczenia sądu karnego, zawiera za to procedurę odwoławczą dotyczącą wygaszenia, która powinna zostać zamknięta. Marszałek Sejmu inaczej odnosi się do orzeczeń izb, które są różne. Izba Pracy oddaliła odwołanie, a Izba Kontroli uchyliła postanowienie. Nawet w ostatnim piśmie do nas napisał, że podtrzymuje wniosek o podanie kolejnych kandydatów z listy PiS do objęcia mandatu w przypadku Kamińskiego. Natomiast w przypadku Wąsika wyraźnie pisze: „w związku z brakiem publikacji marszałka Sejmu nie wnoszę o podanie przez PKW informacji o kolejnych kandydatach”.

Czyli w tym pierwszym przypadku piłeczka jest po stronie PKW?

Zwróciliśmy wcześniej pisemnie marszałkowi uwagę, że w sprawie Kamińskiego mamy dwa sprzeczne orzeczenia Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych oraz Izby Pracy SN. Natomiast PKW nie jest uprawniona do badania postanowień marszałka Sejmu, które się ukazały w Monitorze Polskim, i w tej sprawie PKW podejmuje decyzje większością głosów.

Jak pan się zachowa w tej sprawie?

Skoro marszałek podtrzymał wniosek, a jego postanowienie zostało opublikowane w Monitorze Polskim, to zagłosuję za wskazaniem mu kolejnych kandydatów z listy, którzy mogą objąć mandat po Kamińskim.

Co z mandatem Wąsika? Zaraz możemy mieć sytuację, w której zacznie się procedura wyłaniania następców Kamińskiego, a w drugim przypadku będzie pat?

Tak może być, ale to już jest poza kompetencjami PKW.

Co jeśli wszyscy potencjalni następcy Kamińskiego odmówią?

Kodeks wyborczy jest tu jednoznaczny. Jeśli kolejni kandydaci do objęcia mandatu odmówią, marszałek Sejmu postanowieniem stwierdza, że do końca kadencji mandat pozostaje nieobsadzony. Zgodnie z konstytucją Sejm liczy 460 posłów, ale może być sytuacja, że mandat nie będzie obsadzony, co przewiduje kodeks wyborczy. W Senacie w takiej sytuacji od razu mamy wybory uzupełniające.

Czyli nie ma mowy o wadliwie obsadzonym Sejmie i kontestowaniu każdej podjętej tam decyzji czy wynikach głosowania?

Nie. Choć papier jest cierpliwy, różne zarzuty mogą paść, a co wobec nich zdecyduje np. Trybunał Konstytucyjny, trudno przewidzieć. Przy całym dualizmie orzeczniczym, jaki mamy w Polsce, jeśli organy państwowe mają wątpliwości, która izba SN powinna oceniać ważność wyborów czy wygaśnięcia mandatów, co obywatel ma sobie myśleć? Wydaje się, że prezydent, marszałkowie Sejmu i Senatu oraz premier powinni się spotkać i w końcu uzgodnić, co zrobić z wymiarem sprawiedliwości i z wyrokami wydawanymi przez 3 tys. sędziów wskazanych przez obecną Krajową Radę Sądownictwa.

Zdaniem wielu finał sprawy obu polityków PiS zależy od układu sił w PKW. Obecna PKW nie była dotąd w tej sprawie decyzyjna, dlatego niektórzy liczą, że nowy skład, który prezydent powinien powołać najpóźniej w połowie marca, będzie bardziej skłonny do podjęcia decyzji.

Prezydent powołuje, a wbrew pojawiającym się informacjom nie odbiera ślubowania od siedmiu członków PKW wskazanych przez Sejm. Kodeks wyborczy mówi, że ich kadencja trwa tyle, ile kadencja Sejmu. Tyle że członkostwo dotychczasowych członków wygasa z mocy prawa 150 dni od dnia wyborów. Nie „najpóźniej w ciągu 150 dni”, tylko dokładnie po 150 dniach, czyli 13 marca. Zatem siedem osób wskazanych przez Sejm może zostać powołanych dopiero z dniem 14 marca. Liczba kandydatów wskazanych przez kluby sejmowe, zgodnie z art. 157 par. 4a kodeksu wyborczego, musi odzwierciedlać proporcjonalnie reprezentację w Sejmie klubów parlamentarnych lub poselskich, z zastrzeżeniem, że klub nie może wskazać więcej niż trzech. W poprzednim Sejmie PiS mógł wskazać trzech, KO – dwóch, Lewica – jednego, i PSL–Kukiz’15 – też jednego. I wtedy, i dziś Konfederacja zwracała uwagę, że zabrakło miejsca dla jej przedstawiciela. Zaprzeczam braku decyzyjności obecnej PKW. Wystarczy wskazać, że jednogłośnie zostało przyjęte ostatnie pismo do marszałka. Opinie o jakimś układzie sił są nieprawdziwe i krzywdzące.

Podziela pan wątpliwości, o których mówi Pałac Prezydencki?

Wyłącznie matematyka winna dać rozwiązania w tym zakresie, bo kodeks wyborczy wskazuje na proporcjonalność składu.

Tylko jak inaczej należało podzielić siedem miejsc w PKW? Liczba klubów sejmowych jest zmienna, a miejsc do obsadzenia w PKW jest tyle samo.

Zasada proporcjonalności sugeruje, że klub liczący 190 osób powinien móc wskazać raczej trzech niż dwóch kandydatów. Możliwe jest takie rozwiązanie, że małe kluby winny porozumieć się i wystawić wspólnego kandydata. Podobnie, jak to miało miejsce w przypadku kandydatów do Trybunału Stanu, gdy trzy kluby popierały jednego z kandydatów. Wtedy zasada proporcjonalności zostałaby zachowana.

Co pan sądzi o opiniach, że prezydent nie powołuje nowych członków PKW, bo z punktu widzenia panów Wąsika i Kamińskiego bardziej opłaca mu się utrzymywać status quo w PKW?

Do 13 marca, czyli w okresie 150 dni po wyborach, i tak musi działać stary skład, nawet gdyby prezydent powołał nowych członków. Nie można więc twierdzić, że prezydent jest hamulcowym tego procesu.

Wymiana składu miałaby nastąpić niecały miesiąc przed wyborami samorządowymi. To nie kłopot?

Ale dwóch sędziów pozostaje, a trzech kandydatów wskazanych przez obecny Sejm było również w dotychczasowym składzie komisji, zatem pewna ciągłość jest zachowana i nie przewiduję tu problemów.

A jeśli chodzi o organizację najbliższych wyborów?

Całe szczęście w 2023 r. udało się zlikwidować podwójne komisje w wyborach samorządowych. To tylko wydłużało procedurę ustalania wyników wyborów. Mamy wreszcie Centralny Rejestr Wyborców – tyle było wobec niego krytyki. Aktualnie czekamy na ogłoszenie terminu wyborów. Choć pierwsze uchwały PKW w tych sprawach były normalnie podejmowane, mieliśmy też przygotowane wszelkie informacje, np. dla komitetów, to nie możemy ich ogłosić, dopóki premier formalnie nie zarządzi wyborów. Formalnie mógł zrobić to 30 grudnia 2023 r., ale my dopiero w połowie stycznia otrzymaliśmy do zaopiniowania projekt rozporządzenia mówiącego o terminie 7 i 21 kwietnia, który niezwłocznie zaopiniowaliśmy. 30 stycznia minął termin na opublikowanie zarządzenia premiera w Dzienniku Ustaw, więc zakładam, że w momencie publikacji naszego wywiadu wybory zostały już zarządzone. Pracę związaną z organizacją wyborów samorządowych częściowo już wykonaliśmy, ale mamy jeszcze dużo uchwał do podjęcia

Patrząc z dzisiejszej perspektywy, był sens przenosić wybory lokalne o pół roku?

Niewątpliwie. Proszę zwrócić uwagę, ilu kandydatów na posłów i senatorów to samorządowcy. Bywały listy, że stanowili oni 50 proc. Rozdzielenie ich wydatków na te związane z kampanią parlamentarną i samorządową byłoby niemożliwe.

Biorąc pod uwagę odległość wyborów lokalnych od parlamentarnych, wielu samorządowców mogło potraktować jesienne wybory do Sejmu i Senatu jako prekampanię. Gdyby wybory samorządowe były tuż obok parlamentarnych, musieliby wybrać, czy idą tu, czy tu.

Te osoby traciłyby mandat z dniem wyboru na posła. Natomiast pod względem rozliczenia finansowego rodziłoby to duże problemy.

Teraz na listach samorządowych może się objawić sporo przyszłych europosłów, bo wybory do Parlamentu Europejskiego już w czerwcu.

To inna skala. W Sejmie trzeba zgłosić podwójną liczbę kandydatów. Jeśli np. okręg jest 20-mandatowy, trzeba zgłosić 40 nazwisk. Do europarlamentu idzie raptem 53 posłów, nie ma też chyba przekonania, że wybory samorządowe to dobra okazja do takiej prekampanii.

Co będzie największym wyzwaniem, jeśli chodzi o wybory samorządowe?

Mieliśmy duży problem związany ze zmianami granic okręgów wyborczych i liczbą wybieranych tam radnych. Ten proces musieliśmy zakończyć do 30 stycznia, ale od tych decyzji przysługuje skarga do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Przy czym termin na jej rozpoznanie jest tylko pięciodniowy. Wpłynęło kilkadziesiąt skarg, a to oznacza dodatkowe zajęcie dla sędziów, którzy przecież mają swoją bieżącą wokandę. 12 lutego powinny się ukazać obwieszczenia o granicach, numerach okręgów wyborczych i liczbie radnych.

Duże korekty się szykują?

Takie dane niebawem otrzymam od komisarzy wyborczych. To wynika m.in. ze zmian demograficznych, które komisarz musi uwzględniać.

Niektórzy samorządowcy już rozpoczęli kampanię. Na ulicach Warszawy widać billboardy podsumowujące kadencję Rafała Trzaskowskiego.

Nie jestem naiwny, dostrzegam wszystkie gazetki lokalne o osiągnięciach i planach prezydenta miasta. Często jest tak, że dwa, trzy lata panuje cisza, a przed wyborami rusza festiwal. Jeśli będą sygnały, będziemy to kontrolować, ale niestety możemy to zrobić dopiero po wyborach, gdy badamy sprawozdania. Zawsze apelujemy do kandydatów, również samorządowców, o nieprzekraczanie granic naruszających prawo. Pytanie, na ile posłuchają tych apeli. Jeśli mielibyśmy to naprawdę kontrolować, potrzebowalibyśmy do tego odpowiednich instrumentów, ale mam wrażenie, że żadna władza ustawodawcza nie będzie zainteresowana przyjęciem takich rozwiązań. Unia Europejska przygotowuje rozporządzenia dotyczące przejrzystości kampanii wyborczej, ale to pieśń przyszłości. Już dwa lata temu była mowa, że przy wyborach europejskich w 2024 r. nowe reguły będą zastosowane, ale jakoś nic się nie dzieje. Inna sprawa, że dziś dużo większym wyzwaniem – nie tylko dla Polski, ale całej Wspólnoty – są nowe technologie.

Zgodnie z przygotowanym przez ministra sprawiedliwości Adama Bodnara projektem ustawy o KRS wybory nowych 15 sędziów członków KRS przez środowisko sędziowskie ma organizować PKW. To słuszny kierunek?

System wyboru sędziów do KRS sprzed 2018 r. nie był doskonały, podobnie jak obecny, który wymaga głębokich zmian. Coś z KRS należy zrobić. My nie jesteśmy przeciwnikami, by PKW organizowała te wybory, nie uchylamy się od tego obowiązku. Tyle że w projekcie stwierdza się, że mamy być jeszcze organem zarządzającym wybory do KRS, co może już budzić wątpliwości, gdyż PKW nie zarządza żadnych wyborów. Wybory samorządowe zarządza premier, do Sejmu i Senatu – prezydent, prezydenckie – marszałek Sejmu. Pytanie, kto powinien zarządzić wybory do KRS i czy na pewno powinna to robić PKW. Tu jest potrzebny konsensus polityczny.

Kadencja sędziowskich członków KRS trwa do maja 2026 r., ale Bodnar nie zamierza tyle czekać. Czy jeśli przyjdzie do organizacji wyborów, PKW to zrobi, czy tak jak w przypadku mandatów Wąsika i Kamińskiego będziecie domagać się od Bodnara „podstawy faktycznej i prawnej” dla tych działań?

Jeśli ustawa będzie przyjęta, podpisana przez prezydenta i ogłoszona w Dzienniku Ustaw, PKW po prostu zastosuje to prawo. Problemem mogą się okazać dla nas koszty, a tych projekt w ogóle nie przewiduje. Musiałyby zostać przekazane środki, nie ma ich w naszym budżecie. ©℗

Rozmawiali Grzegorz Osiecki i Tomasz Żółciak