Decyzja prezydenta Andrzeja Dudy o tym, kogo desygnuje na premiera, w mniejszym stopniu dotyczy tego, kto będzie rządził po wyborach, a w większym, co Andrzej Duda będzie robił w dalszej części prezydentury i po jej zakończeniu.

Kończąc konsultacje, prezydent nie odsłonił kart i nie zdradził, kogo wskaże na premiera. Jak wynika zarówno z jego oświadczenia podsumowującego konsultacje, jak i z nieoficjalnych informacji z Pałacu Prezydenckiego, wszystkie opcje są wciąż na stole. Coraz więcej wskazuje na to, że Andrzej Duda czeka na pierwszy, praktyczny test nowej większości, a więc do wyboru nowego marszałka Sejmu. Jeśli zrobi to opozycja, to trudno będzie przekonywać, że PiS ma szanse na utworzenie rządu. Czekanie na test oznaczałoby desygnację premiera dopiero na pierwszym posiedzeniu Sejmu 13 listopada. Aby przyspieszyć ten proces, Szymon Hołownia naciska na przygotowanie umowy koalicyjnej i podział ról. – To powinno być po partnersku. Największy partner odpowiada za rząd, drugi za Sejm, trzeci za Senat – mówił w RMF FM.

Prezydent nie spieszy się z decyzją, bo dopóki jej nie podejmie, ma w tej rozgrywce inicjatywę. A nominacja Marcina Mastalerka (otwartego krytyka Jarosława Kaczyńskiego) na szefa jego gabinetu tuż przed rozpoczęciem konsultacji tylko podkreśla, że Andrzej Duda nie jest zainteresowany byciem wyłącznie prezydentem dekoracyjnym.

W tej chwili prezydent ma dwie drogi. Wskazanie Mateusza Morawieckiego to w obecnych warunkach, jak można się spodziewać, jedynie próba przedłużenia obecnego rządu o kolejne kilka tygodni, a następnie duża szansa na spektakularną porażkę w głosowaniu na sejmowej sali. Co może przemawiać za wyborem wariantu z góry skazanego na przegraną? Chęć udowodnienia własnemu obozowi politycznemu i jego wyborcom, że Duda do końca dawał PiS szanse i był lojalny, biorąc na siebie koszty porażki. Taki scenariusz ma największe uzasadnienie, jeśli prezydent bierze pod uwagę wejście do gry o schedę po Jarosławie Kaczyńskim, zwłaszcza jeżeli PiS zacznie ulegać dekompozycji po wyborach. Sam Duda nie ma temperamentu politycznego gracza, ale ma kapitał ponad 10 mln głosów i Marcina Mastalerka, w którego polityczne umiejętności głęboko wierzy.

Z kolei wskazanie Donalda Tuska, które na pewno nie zostanie dobrze odebrane w twardej części obozu PiS, to miękkie wejście w kohabitację i pokazanie, że może podjąć grę z opozycją pod swoimi warunkami. Będzie to wyraźny sygnał, że Andrzej Duda nie zamierza rzucać przyszłemu rządowi dzisiejszej opozycji kłód pod nogi, a przynajmniej nie w każdej sprawie.

Opozycja – widząc, że Andrzej Duda może jeszcze przez jakiś czas trzymać karty przy orderach – także zdecydowała o niespiesznym tempie prac nad personaliami w przyszłej koalicji. Kilku naszych rozmówców z opozycji zgodnie twierdzi, że w najbliższych dniach nie ma co się spodziewać ogłoszenia ważnych ustaleń. – W tym tygodniu mamy Święto Zmarłych, wielu parlamentarzystów rozjedzie się w rodzinne strony – mówi nam polityk Lewicy. – Prędzej spodziewałbym się jakichś decyzji w okolicach 13 listopada, kiedy zaplanowane jest pierwsze posiedzenie Sejmu – dodaje polityk Platformy Obywatelskiej.

Nie oznacza to jednak, że żadne rozmowy nie są prowadzone. Jak słyszymy, do spotkania pomiędzy liderami KO, Trzeciej Drogi i Lewicy doszło w ten weekend. Na razie rozmowy skupiają się na ustaleniu kandydatów na najważniejsze stanowiska w państwie. W Platformie Obywatelskiej i Lewicy mówi się, że w sytuacji gdy Donald Tusk został już potwierdzony przez koalicjantów jako kandydat na szefa rządu, dobrze byłoby, by każdy z liderów był w randze wicepremiera. Dużo większe tarcia wywołuje druga kwestia, tzn. skład Prezydium Sejmu, czyli marszałka i jego zastępców, a także to, kto zostanie marszałkiem Senatu. Problem w tym, że im dłużej ten proces trwa, tym bardziej uwidaczniają się różnice interesów pomiędzy partiami opozycyjnymi. Jeśli chodzi o marszałka Sejmu, to w najczęściej jest wskazywany lider Polski 2050 Szymon Hołownia. – On rzeczywiście bardzo tego chce. Problem w tym, że my bardzo tego nie chcemy. Wolelibyśmy nie oddawać tego stanowiska innym – przyznaje rozmówca z KO. Podkreśla przede wszystkim brak doświadczenia parlamentarnego Hołowni oraz ryzyko, że będzie wykorzystywał tę funkcję do budowania swojej pozycji przed wyborami prezydenckimi, w których ponownie chce wystartować. – Gdyby Hołownia został np. ministrem, Tuskowi łatwiej byłoby go zmarginalizować niż w sytuacji, gdyby był marszałkiem – ocenia rozmówca z Lewicy. O stanowisko marszałka ma się ubiegać także Włodzimierz Czarzasty z Lewicy, dotychczasowy wicemarszałek.

Jeśli chodzi o Senat, to mówi się, że fotel marszałka mógłby przypaść komuś z Lewicy, chyba że Czarzasty osiągnie cel w Sejmie. Wskazywana na marszałka Senatu Magdalena Biejat jest z partii Razem, dlatego niektórzy mówią, że prędzej widzieliby na tym miejscu innego polityka Lewicy, np. Wojciecha Koniecznego, inni, że nie należy Lewicy zanadto wzmacniać. Na razie więc kwestia marszałka Senatu pozostaje otwarta. – Na moje oko mamy 100 kandydatów na to stanowisko – ironizuje polityk zasiadający w izbie wyższej.

Negocjacje w sprawie marszałków są też powiązane z tym, jak będzie wyglądał rząd. – Byłoby dobrze, by weszli do niego wszyscy liderzy partii koalicyjnych – mówi polityk PO. Ale już z Lewicy słychać, że nie jest to konieczne. ©℗