„Vademecum wyborcze katolika” to zalecenie Rady ds. Społecznych Konferencji Episkopatu Polski. Biskupi zachęcają do udziału w wyborach oraz wskazują, że katolik winien uznać ważność głosowania i szanować decyzję większości, nawet jeżeli „jego” ugrupowanie przegra.

Rada wskazała również „wartości nie negocjowalne”, którymi wierni powinni się kierować przy wyborze partii i kandydata: mają być przeciwnikami aborcji oraz małżeństw osób tej samej płci; stać na straży prymatu rodziców w wychowaniu dzieci; bronić wolności sumienia oraz wolności religijnej; sprzeciwiać się budowaniu świata „jakby Boga nie było”; być zaangażowanymi na rzecz wewnętrznego i zewnętrznego pokoju; troszczyć się o etyczny kształt procesów gospodarczych, sprzeciwiając się „ekonomii, która zabija”.

Ten krótki zbiór nie ma statusu listu pasterskiego. Możliwe, że wielu Polaków o nim w ogóle nie usłyszało, choć zarazem wywołał on polemiki, przede wszystkim w mediach liberalno-lewicowych. Dowodzono, że episkopat nie ma zaufania do wiernych, skoro przypomina kryteria, jakimi mają się kierować. A w sprzeczności z tym zastrzeżeniem podkreślano, że nowoczesne ugrupowania można oceniać na różne sposoby, nie ma więc potrzeby takich kryteriów w ogóle formułować.

Te krytyki zyskały wsparcie katolików otwartych. Szczególnie ostrą sformułowało pismo „Więź”. Przedstawiło te zalecenia jako „wstęp do apostazji”. Inny dyżurny oponent ortodoksyjnego stanowiska polskiego Kościoła, ksiądz Alfred Wierzbicki z KUL, w wywiadzie dla lewicowego radia Tok FM, wziął byka za polityczne rogi. Narzekał, że tak naprawdę żadna z partii nie może spełnić wszystkich wymienionych kryteriów. I pytał, dlaczego biskupi nie wskazali wiernym PiS, który – jak szybko dodał – używa tych kryteriów „instrumentalnie”.

Ja nie widzę nic dziwnego w tym, że biskupi przypominają o etycznych dylematach stojących przed politykami, którzy winni się w ich rozstrzyganiu kierować sumieniem. Czy rzeczywiście polityk opowiadający się za aborcją na życzenie ma prawo nadal uważać się za katolika i domagać się udziału w sakramentach? Kościół jest wspólnotą związaną wspólnymi normami moralnymi, a nie sklepikiem, z którego każdy wybiera dla siebie coś, co mu pasuje. Najwyraźniej jednak ta oczywistość uwiera nawet niektóre środowiska katolickie.

Jak rękawiczki

Do tablicy poczuli się wywołani również politycy. – Nie znam tego dokumentu, ale świadczy on na pewno o jednym: że przynajmniej część hierarchii kościelnej jest, z oczywistych względów, wiemy jakich, mocno zaangażowana po stronie partii rządzącej. Mówię o tym z przykrością. Jestem katolikiem – powiedział Donald Tusk podczas jednego z wieców.

Z kolei podczas marszu miliona serc, zwołanego początkowo w obronie prawa Polek do „bezpiecznej aborcji”, lider KO przedstawiał najmłodszą kandydatkę ze swoich list Wiktorię Bartosiewicz, opowiadając, że jest ona katoliczką i właśnie dlatego „walczy o prawa kobiet”. Polityk ten przyznał więc sam sobie prawo do decydowania, co jest właściwe dla katolików, a co nie. A w kilku wystąpieniach stwierdził dodatkowo, że to głosowanie na PiS jest sprzeczne z zasadami chrześcijaństwa, bo to partia skorumpowana, niemoralna i niegodziwa.

Pewien liberalny ksiądz po marszu miliona serc dowodził na Facebooku, że partię warto oceniać nie wedle jednego kryterium. Tak się jednak składa, że aborcja na życzenie to właściwie jedyny punkt objęty w Koalicji Obywatelskiej dyscypliną już na poziomie układania list. Nie chodzi o to, że blok Tuska takie stanowisko dopuszcza – ledwie kilka lat temu Platforma Obywatelska łączyła ludzi o różnych poglądach na aborcję. On teraz je narzuca, co stało się punktem wyjścia do żenującego spektaklu. Kilku kandydatów KO, dla których ta sprawa zdawała się ważna, zmieniło poglądy niczym rękawiczki, w tej grupie jest deklarujący posłuszeństwo wobec nowej dyscypliny Roman Giertych.

Nawet w zachodnich, całkiem zlaicyzowanych partiach lewicowych i centrowych nie czyni się tematu aborcji przedmiotem zadekretowanej dyscypliny i zdarzają się tam politycy, którzy w tej jednej sprawie mają zdanie odrębne. Nie zawsze z powodów religijnych, czasem moralnych.

Oczywiście „katoliccy” kandydaci i zwolennicy KO mogą się wciąż pocieszać tym, że wątki antyklerykalne i zapowiedzi obyczajowej rewolucji na wzór zachodni nie stały się głównym tematem kampanii Tuska. Głównie dlatego, że stara się on unikać przedstawienia konkretnego planu rządzenia, porównując swoją formację do nowego wcielenia Solidarności, która ma jedno zadanie: walkę ze złą władzą. Skądinąd dalej posuwa się Lewica przedstawiająca cały katalog propozycji wymierzonych w obecność religii w życiu publicznym. Ona jeszcze mocniej stawia na rozmaite etyczne przymusy, zapowiadając np. zniesienie klauzuli sumienia dla lekarzy. To po stronie Lewicy pada hasło „Aborcja jest OK”, co pokazuje, że odrzucenie antyaborcyjnego prawa nie jest tylko wyborem formy ograniczania zła, ale prowadzi do przedstawiania zła jako dobra. To wybór aksjologiczny. Biskupi przeciwstawiają tej wrzawie bardzo powściągliwe, wręcz dyskretne nauki. Okażą się one zapewne mało skuteczne. To spór o politykę społeczną, o imigrację, o zakres suwerenności polskiego państwa budzi większe emocje.

Milczący, ale żywotny?

Dzieje się tak z wielu powodów. Następuje radykalny spadek praktyk religijnych i udziału w religijnej edukacji. Proces przyśpieszył po wojnie o antyaborcyjne orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, ale trwał już wcześniej. Zwiększa się liczba ludzi odwracających się od Kościoła, ale i takich jak Wiktoria Bartosiewicz czy Donald Tusk – nazywających się katolikami, lecz uznających, że nie pociąga to żadnych konsekwencji w sferze poglądów czy zachowań: tak politycznych, jak i dotyczących dnia codziennego.

Ułatwiają ten proces (choć nie są moim zdaniem główną przyczyną) etyczne niekonsekwencje i wpadki samych ludzi Kościoła. Incydent z orgią homoseksualną z udziałem księży w Dąbrowie Górniczej spadł politykom domagającym się ostatecznej laicyzacji jak z nieba. Nieprzypadkowo Włodzimierz Czarzasty, lider Nowej Lewicy, przypominał o nim na marszu miliona serc. Zdawało się, że ważnym tematem kampanii będzie niedawny spór wokół pamięci o Janie Pawle II, oskarżanym, moim zdaniem na wyrost i bez zrozumienia ówczesnych realiów, o przyzwolenie na pedofilię w czasach, kiedy był biskupem. Dziś prawie nikt o tym sporze nie pamięta, nawet jeśli premier Mateusz Morawiecki przypominał o tym na przedwyborczej konwencji PiS w Katowicach. Katolickie symbole i autorytety są spychane na margines, a dla najmłodszych roczników nic nie znaczą.

Sporo tu winy samych duchownych, choć jednocześnie stają się oni przedmiotem przesadnej ideologicznej agresji, w miarę jak upadają kolejne tabu. Zarazem Kościół przestaje być stabilnym punktem odniesienia w jakiejkolwiek sprawie. Gołym okiem widać rozbieżności między papieżem Franciszkiem a polskimi biskupami w sporze o prawo do komunii dla rozwiedzionych. Jedne kościoły narodowe skręcają w kierunku progresywnym (niemiecki), inne okopują się na pozycjach tradycyjnych (polski). Do tego nawet konserwatywni biskupi zajmują inne stanowisko niż prawica w takich kwestiach jak otwarcie na imigrantów. Papież Franciszek zaprasza do Watykanu na projekcję „Zielonej granicy” Agnieszki Holland, ale i ortodoksyjny przewodniczący Episkopatu Polski Stanisław Gądecki ma w sprawie filmu inne zdanie niż rząd. Postawił on humanitaryzm ponad prawo państwa do ochrony własnych granic.

Na tym tle katolicy otwarci próbują redefiniować zadania Kościoła. Rafał Majda napisał w „Więzi” w ramach krytyki „Vademecum”: „Zatem życie wiarą – a tym samym inspirowanie się nią przy dokonywaniu codziennych i niecodziennych wyborów – zmusza nas do uważności na drugiego, zwłaszcza najsłabszego, i to takiego, którego doskonale widzimy, słyszymy i czujemy obok siebie. Tego rezultatu przyjęcia wiary jako źródła inspiracji dla naszych decyzji w «Vademecum» jednak nie znajdziemy. Nie pada tam słowo «biedny», «ubogi», «bezdomny», «uchodźca», «więzień», «niepełnosprawny»”.

Autor w „Więzi” zarzucił autorom „Vademecum”, że koncentrują się na tematyce obyczajowej, wręcz seksualnej. Ja bym poczynił do tego stwierdzenia dwie uwagi. W „Vademecum” jest mowa o tematyce społeczno-ekonomicznej. Zwięźle, ale dobitnie. I to także może być argumentem na rzecz polskiej prawicy, która jest dość socjalna, opiekuńcza. Uwaga druga: czy Kościół sprowadzony do roli „sapera” rozbrajającego konflikty społeczne i propagatora postaw charytatywnych, za to niemego wobec istotnych pytań moralnych, okaże się bardziej żywotny i trwały? Kościół powinien mieć prawo zabierać głos na oba tematy. Nawet jeśli czasem będzie się mylić. ©Ⓟ