Na dwa tygodnie przed wyborami wciąż jest wiele niewiadomych. Trzeba się liczyć z tym, że wieczorem, 15 października, nie dowiemy się, kto faktycznie wygrał.

– Nasze badania pokazują, że mamy ok. 9 pkt proc. przewagi nad PO. Jeśli do Sejmu nie wejdzie Trzecia Droga, mamy szanse na samodzielne rządy – mówił nam w tym tygodniu polityk PiS. Dzień później rozmawialiśmy z działaczem Platformy: – Nasz najnowszy sondaż pokazuje zaskakująco dobre wyniki, tak jakbyśmy już osiągali cel, który mieliśmy osiągnąć trzy dni przed końcem kampanii – słyszymy. Według naszych rozmówców z PO dystans między nimi a PiS wynosi już tylko 1 pkt proc.

Kiedy poznamy wyborczego zwycięzcę

Jak zatem jest naprawdę? Gdy spojrzymy na średnią sondażową, obraz jest dość klarowny: PiS o kilka punktów przed KO. Za nimi toczy się walka o trzecie miejsce między Trzecią Drogą, Lewicą i Konfederacją. W rezultacie drobne przesunięcia w peletonie będą mogły mieć większy wpływ na to, kto zostanie faktycznym zwycięzcą, niż na układ w czołówce. Faktycznym, czyli takim, który zdobędzie wystarczającą liczbę szabel, by sformować rząd. Dobrze ilustruje to ostatni sondaż dla DGP i RMF FM: zamiana kolejności w dole tabeli spowodowała, że pierwszy raz od kilku miesięcy kalkulatory przeliczające głosy na mandaty wskazały, iż opozycja by rządziła.

Jednak to wyborcy PiS, a nie KO są dzisiaj najbardziej pewni swego. Tak wynika z opracowania „Wyborczy portret Polaków” przygotowanego przez IBRiS, w którym badacze poprosili ankietowanych o wytypowanie wyniku głosowania. Z tych ocen następnie wyciągnęli średnią. Sympatycy PiS nie mają wątpliwości, że zwycięstwo będzie zdecydowane – partia rządząca zgarnie ich zdaniem 43 proc. głosów, KO – 26 proc., a Konfederacja – 10 proc. Trzecia Droga nie przekroczy według nich progu wyborczego dla koalicji. Zwolennicy opozycji anty-PiS typują wygraną KO, a na trzecim miejscu ex aequo widzą Lewicę i Trzecią Drogę z wynikiem powyżej 10 proc. Wyborcy PO liczą na efekt niedzielnego marszu miliona serc. – Mamy nadzieję na 3–4 pkt wzrostu poparcia – potwierdza ważny polityk Platformy.

Dlatego wieczorem, 15 października, możemy poznać kolejność, ale nie będziemy wiedzieć od razu, kto wygrał. Największy wpływ na to, kto utworzy rząd, będzie miał rezultat Trzeciej Drogi.

Czy Trzecia Droga przejdzie przez próg

Szymon Hołownia i Władysław Kosiniak-Kamysz wierzą, że strategia anty-PiS, ale z dystansem do PO, okaże się skuteczna. Świadczy o tym odmowa udziału w niedzielnym marszu. Zamiast tego w najbliższy weekend liderzy Trzeciej Drogi planują trasę po Polsce. – Większość naszych wyborców negatywnie reaguje na Tuska, więc jak mamy z nim maszerować? – pyta retorycznie ważny polityk obozu. Jeden z działaczy PO odgryza się, że organizatorzy marszu nie będą płakać po nieobecnych: – Marsz to konkretne wydatki, które ponosimy, a oni i tak nie chcą przyjąć zaproszenia. To co mamy zrobić? Zresztą, jak wszyscy liderzy zaczęliby przemawiać, to zrobiłaby się kolejka, a atmosfera by siadła. Weźcie powiedzcie Hołowni, by się zmieścił w 3 minutach.

Ponieważ Hołownia i Kosiniak-Kamysz startują jako komitet koalicyjny, potrzebują co najmniej 8 proc. głosów, aby wejść do Sejmu, a nie 5 proc. jak zwykły komitet wyborczy. Kiedy podejmowali taką decyzję, Trzecia Droga miała w sondażach ok. 14 proc. poparcia. Dziś – w zależności od badania – waha się ono między 6 proc. a 10 proc.

Oczywiście wejście tandemu do parlamentu nie gwarantuje opozycji rządzenia, za to wynik poniżej 8 proc. może dać PiS nawet samodzielną większość. – Przy obecnych sondażach Trzecia Droga bierze jakieś 30 mandatów. Gdyby dostała 7,9 proc. poparcia, to z tych 30 mandatów 20 pójdzie do PiS, a 10 podzieli między siebie reszta stawki – mówi nam ważny polityk partii rządzącej. Nawet niewielka przewaga KO niewiele by zmieniła. To efekt ordynacji wyborczej, która przelicza głosy na mandaty w okręgach według metody d’Hondta. Dziś w wielu okręgach ostatni biorący mandat ma właśnie Trzecia Droga, ale już kolejny, czyli pierwszy niebiorący, ma PiS. Głosy w szeregach KO, żeby nie przejmować się Trzecią Drogą, bo jeśli zwyciężą, to przejmą jej miejsca, raczej wyrażają pobożne życzenia. Na porażkę Hołowni i Kosiniaka-Kamysza liczą politycy PiS, bo nawet jeśli ostatecznie nie uzyskają samodzielnej większości, to mogą być blisko. A to stwarza szanse na podkupienie posłów innych formacji, by poparli rząd.

Czy Trzaskowski będzie kandydatem na premiera

Od pewnego czasu spekuluje się, że taka opcja może zostać zaprezentowana na finiszu kampanii. Zwolennicy lansowania włodarza Warszawy na premiera uważają, że polityk, którego w II turze wyborów prezydenckich poparło ponad 10 mln Polaków, mógłby pomóc dodać kilka punktów KO. Zresztą po wakacjach Trzaskowski ponownie pojawił się na kampanijnych wiecach. PiS najwyraźniej liczy się z tym, że Platforma może go wystawić na premiera – tak należy traktować wzmianki na temat prezydenta stolicy w wystąpieniach Kaczyńskiego i Morawieckiego. Nie wykluczają tego wariantu również politycy Trzeciej Drogi.

Ale nawet jeśli pomysł jest analizowany, to szanse na jego realizację maleją z każdym dniem. Oficjalnie Trzaskowski niczego nie wyklucza, jednak widać, że szykuje się już do wyborów samorządowych – taki można wysnuć wniosek, patrząc na warszawskie autobusy obwieszone banerami z jego zdjęciem i listą osiągnięć. Kolejnym etapem mają być wybory prezydenckie. – Jeśli Kaczyński typuje Trzaskowskiego na kandydata na premiera, jest to wystarczająca rekomendacja, żeby tego nie robić – słychać w otoczeniu Donalda Tuska.

Czy Konfederacja będzie rozdawać karty

Wiosną Konfederacja miała w sondażach ok. 15 proc. poparcia. I jak dotąd nie przebiła już tamtego wyniku. Niemniej „Wyborczy portret Polaków” zawiera badanie, z którego wynika, że ugrupowanie Sławomira Mentzena mogłoby sięgnąć nawet po 21 proc. głosów. Warunek jest jeden: liberalny program. O ile do wakacji na takim właśnie przekazie koncentrowali się konfederaci, o tyle z czasem coraz częściej wypływały ich ultrakonserwatywne pomysły – nie bez pomocy PO, która liczy, że szczególnie zniechęcą one kobiety. Z kolei PiS zaczął częściej i otwarcie krytykować Ukrainę, co wcześniej było rolą zastrzeżoną dla konfederatów. W rezultacie Mentzen i jego ekipa stracili pewne trzecie miejsce i muszą o nie walczyć z Lewicą i Trzecią Drogą.

Co dalej? Jeden skrajny scenariusz mówi, że jeśli bez Konfederacji nie dałoby się rządzić, to mogłaby ona ułatwić sformowanie gabinetu – ale bez wchodzenia do niego oficjalnie – a w dogodnym dla siebie momencie doprowadzić do jego upadku. Kalkulacja jest taka, że przedterminowe wybory pozwoliłyby ugrupowaniu Mentzena podwoić wynik. Na drugim biegunie jest scenariusz rozkładu tej partii, na który liczą zarówno PiS, jak i KO. – Konfederacja nie przetrwa w Sejmie kilkudziesięciu godzin – przekonuje nas ważny polityk PO. Jego zdaniem wewnętrzne sprzeczności w jej szeregach są zbyt silne, by przetrwała. Podobne głosy słychać zresztą w PiS: – Na 40 posłów, których mogą mieć, 20 nas poprze. Zobaczymy, co zrobi reszta.

Kto zdobędzie większość i kogo wskaże prezydent

W badaniu, w którym respondenci typowali zwycięzcę głosowania, opisanym w „Wyborczym portrecie Polaków”, PiS dawano średnio 37,7 proc., KO – 29 proc. Lewicy – 10,5 proc., a Trzeciej Drodze i Konfederacji po nieco ponad 9 proc. Po przeliczeniu na mandaty wychodziłoby, że PiS rządziłby z Konfederacją – o ile by się dogadali.

Jak nigdy dotąd, duży wpływ na ostateczną konfigurację może mieć prezydent. Od wejścia w życie konstytucji z 1997 r. rola głowy państwa była w zasadzie tylko formalna: desygnował kandydatów na premiera wywodzących się ze zwycięskiego ugrupowania. Co w sytuacji, gdy wygrany nie ma większości potrzebnej do rządzenia, a mają ją razem kolejne partie w stawce? Taki wariant jest możliwy. Jeśli Koalicja Obywatelska, Trzecia Droga i Lewica zdobędą ponad 230 mandatów, prezydent będzie miał zgryz: iść pod prąd utartych schematów działania i własnego zaplecza politycznego czy wskazać kandydata na premiera z opozycji, a tym samym narazić się PiS?

Czy nie będzie wcześniejszych wyborów

Brak zdecydowanego zwycięzcy może być zapowiedzią przyspieszonych wyborów. Biorą je pod uwagę wszystkie startujące ugrupowania. Zgodnie z konstytucją rząd formuje kandydat na premiera wskazany przez prezydenta, a jeśli taki wariant nie wchodzi w grę, robi to premier wyłoniony przez Sejm.

W obu przypadkach Rada Ministrów uzyskuje wotum zaufania bezwzględną większością głosów w obecności przynajmniej połowy ustawowej liczby posłów. Jeśli w żadnym z tych wariantów nie uda się stworzyć rządu, wówczas kandydata na premiera znowu wskazuje prezydent, ale tym razem potrzebna jest tylko zwykła większość. Rząd sformowany w taki sposób byłby bardzo słaby – jego upadek byłby kwestią czasu.

Niewykluczony jest też scenariusz, że żaden gabinet nie powstanie. Co oznaczałoby, że w 2024 r. odbyłyby się trzy głosowania: samorządowe, europejskie i parlamentarne. ©Ⓟ