Opozycja przyjęła założenie, że skoro przed nią starcie z autorytarnym złem, to nie musi zaprzątać sobie głowy planem rządzenia.

Nie macie programu – to jedno z dyżurnych oskarżeń padających w każdej kampanii wyborczej. Ale w obecnej – szczególnie często. PiS powtarza, że opozycja postawiła wyłącznie na hejt. Opozycja wytyka zaś partii Kaczyńskiego, że zamiast przedstawić program, organizuje referendum, w którym nie pyta o przyszłość, tylko rozlicza rządy Tuska.

Postawię tezę, że brak programu stanowi większy problem dla opozycji. A już w szczególności dla formacji Tuska.

Jakie poglądy ma Giertych?

Jedną z anegdot tej kampanii jest wystawienie Romana Giertycha na liście KO-PO w Kielcach. To kaprys Tuska, a także prztyczek wymierzony Kaczyńskiemu, który też tam startuje. Zarazem nagroda dla mecenasa za lata hejterskich kampanii internetowych, choćby za szerzenie plotek, według których rząd chciał podzielić Ukrainę z Kremlem, co współgrało z wojenną propagandą szefa rosyjskiej dyplomacji.

Po lewej stronie pojawiły się pretensje o wybaczenie byłemu liderowi LPR endeckiej, antyeuropejskiej przeszłości. Mnie interesuje teraźniejszość: Giertych nie jest prawicowym „wsadem” w obozie Tuska, bo o jego obecnych poglądach, poza nienawiścią wobec Kaczyńskiego, niewiele wiemy. Czy jego preferencje, gdyby je miał, współgrałyby z agendą koalicji, która w ostatniej chwili go przygarnęła? Także nie wiemy, bo i z tą agendą jest cienko.

Przykładowo na niecałe sześć tygodni przed wyborami nie mamy pojęcia, co planuje KO-PO w wymiarze sprawiedliwości. Po ewentualnej wygranej pewnie przywróci autonomię prokuratory, skoro domaga się tego UE. Choć zarazem Tusk zapowiada stawianie polityków PiS przed sądem, co z kolei wymagałoby ręcznego sterowania prokuraturą. Poza tym mówił on o wyrzucaniu sędziów wyznaczonych przez „upolitycznioną” Krajową Radę Sądownictwa – ale czy to realny plan, czy tylko retoryka? Nie wiemy.

Jest jedna sfera, w której KO egzekwuje dyscyplinę: to zobowiązanie, że wszyscy jej kandydaci będą popierać aborcję na życzenie do 12. tygodnia ciąży. Tak mocne ingerowanie w sumienia budzi we mnie zażenowanie. Nawet w zachodnich lewicowych i centrowych, z reguły progresywnych obyczajowo partiach zostawia się politykom prawo do posiadania własnego zdania w tej sprawie. Giertych wybrnął mętną deklaracją, że jest przeciw aborcji, lecz będzie przestrzegał klubowej dyscypliny. Tym samym wyrzekł się ostatniego śladu dawnej tożsamości – w imię tego, by móc atakować lidera PiS już za partyjne, a nie własne pieniądze.

A jakie ma Tusk?

Uderzające, że ta aborcyjna poprawność to właściwie jedyna programowa rzecz, która zdaje się łączyć polityków bloku Tuska. To może nie wystarczyć do zwycięstwa – z badań jakościowych wynika, że dla większości Polaków tematyka obyczajowa jest w kampanii drugorzędna. Poza tym mamy obraz programowej pustki.

Kolejny na nią przykład to dokooptowanie Michała Kołodziejczaka z częścią Agrounii do drużyny KO. Jest to odczytywane jako zręczne zagranie lidera PO, mające dać opozycji sympatię wsi. Bo skoro Tusk wyczuł niezadowolenie rolników związane z wahaniem PiS, jak dalece chronić nasz rynek przed ukraińskim zbożem, to zdecydował się postawić na wizerunkowe skorzystanie z twarzy tego niezadowolenia. Jaka jest odpowiedź formacji Tuska na przyszłość wsi? Zagrożonej konkurencją efektywniejszego rolnictwa ukraińskiego, nie tylko podczas wojny? Nie wiemy. Stworzenie „wiejskiej nogi” jest chwytem wyłącznie PR-owskim. Skądinąd także sam Kołodziejczak ma mentalność aktywisty reagującego na konkretne kłopoty, np. niezadowalające ceny płodów rolnych. Ale partia powinna patrzeć dalej, szukać rozwiązań wykraczających poza samą krytykę. Tyle że w warunkach silnej polaryzacji nie musi i nie chce. Platforma była formacją liberalną, potem licytowała się z PiS zapowiedziami rozdawnictwa, dziś unika jak ognia wiążących konkretów.

Platforma reaktywna

Oczywiście wymiar sprawiedliwości i nawet długofalowy program dla wsi nie są czymś, na co najbardziej czekają wyborcy. Ale cała kampania Tuska jest reaktywna. Polega na korzystaniu z incydentów obciążających PiS. Są to takie „wpadki” jak białoruskie śmigłowce nad polskim terytorium czy policjanci nękający Joannę z Krakowa. A czasem jakieś kontrowersyjne elementy bardziej długotrwałej polityki PiS.

Oto rząd nie przewiduje w budżecie antyinflacyjnej tarczy. Lider PO, podczas wystąpienia w Gdańsku z okazji rocznicy porozumień sierpniowych, przedstawia to jako zbrodnię przeciw „ludziom pracy”. Robi to językiem imitującym trybuna ludowego z lat 80. Ale nie mówi, jak ma wyglądać antyinflacyjna polityka jego ekipy. Podczas przemówienia w Gdańsku Tusk spróbował zresztą nadać taktyce bardziej teoretyczną podbudowę. Przedstawił opozycję jako nowe wcielenie Solidarności, które skupia ludzi o wszelkich poglądach, bo walczy z autorytarną władzą, na dokładkę skrajnie niemoralną, która „gardzi prostym człowiekiem”. Oczywiście Solidarność nie narzucała swoim członkom wspólnego stanowiska w sprawie aborcji. Ale o tę drobną niespójność nikt nie spyta.

Tym samym Tusk zwolnił się definitywnie z obowiązku przedstawiania rozwiązań pozytywnych. Odłożył to przynajmniej do czasu obalenia pisowskiej „dyktatury”. Może pojawi się przed 15 października jakiś dokument nazwany „programem” KO, ale dla ludzkich emocji nie będzie miał znaczenia.

Zarazem Tusk próbuje być zwolennikiem wszystkich poglądów równocześnie. Do pewnego stopnia tak czyni każdy polityk podczas demokratycznych kampanii. U lidera PO to jednak reguła niehamowana troską o elementarną logikę. Dobrego przykładu dostarcza historia z kampanią wokół ukraińskiego zboża. Jednego dnia politycy KO-PO narzekali, że ochrona polskiego rynku odbywa się kosztem relacji z Kijowem oraz Brukselą, kolejnego dnia Tusk pokazał się z Kołodziejczakiem i wspólnie wzywali PiS do ochrony interesów polskich rolników.

Tak było z wieloma tematami. Partia Tuska z jego aprobatą głosowała przeciw stawianiu bariery na granicy z Białorusią. Dziś jej lider oskarża rządzących, że ta ochrona jest niewystarczająca. Z tego punktu widzenia – jakby nie oceniać sensowności i aktualności pytań referendalnych – wskazują one na problem konsekwencji polityków opozycji. Dziś mogą powiedzieć jedno, jutro co innego.

Reaktywność jest plagą także tam, gdzie opozycja ma rację. Początek roku szkolnego posłużył fali gromkich narzekań na stan szkoły, w szczególności na zbyt niskie zarobki nauczycieli. Nie tylko Tusk, także inne partie opozycji (poza Konfederacją kierującą się odmienną logiką) rozliczają PiS ze wszystkiego, co mu się nie udało: z kiepskiego stanu usług publicznych czy z nieradzenia sobie z mieszkalnictwem. Grzmią więc o nauczycielach bliskich „głodowania”. Mają do tego prawo. Tylko że nie poznajemy recept. My damy więcej – takie zapewnienie ma wystarczyć. Ewentualnie ozdabiane jest to pojedynczymi efektownymi sztychami – jak wtedy, kiedy Lewica obiecuje zastąpić „armię katechetów” „armią szkolnych psychologów”. Policzył ktoś chociaż, czy jedno da się zamienić na drugie?

Pozostałe partie „opozycji demokratycznej” mają z kolei problem z odróżnianiem się od bloku Tuska. Lewica nadrabia radykalizmem ideologicznym, czasem także obietnicami dania Polakom lepszej infrastruktury, o czym kiedyś zresztą mówił Kaczyński. Trzecia Droga macha pomysłami typu częściowo dobrowolnego ZUS-u, ale też ma kłopot z wyjściem z pułapki reaktywności.

PiS ma program, ale...

Czy chcę powiedzieć, że PiS jest jedyną formacją z programem? W jakiejś mierze tak. Nawet nie dlatego, że codziennie ogłasza kolejne pomysły, realistyczne albo i nie (dopiero się okaże, czy da się przeprowadzić kosztowny program rewitalizacji bloków z wielkiej płyty). Można też dyskutować, czy najważniejszą receptą na bolączki służby zdrowia jest polepszenie jakości szpitalnych posiłków itd.

Program wynika przede wszystkim z ośmiu lat rządów prawicy. Mniej więcej wiemy, czego ten obóz chciał, co mu się udało, a co kompletnie nie. Zasadniczo program zakłada kontynuację uzupełnianą nowymi elementami. Dobrym przykładem „dokładki” są przeforsowane dopłaty do kredytów mieszkaniowych, które KO-PO próbuje przebić jeszcze większą hojnością.

Można narzekać, że w referendum PiS wsadził nie tyle najbardziej aktualne dylematy, ile to, co najlepiej służyło rozliczaniu – albo jeszcze rządów Tuska (wyprzedaż majątku, wiek emerytalny), albo niewyraźnego stanowiska wobec współczesnych zagrożeń (relokacja, ochrona granicy z Białorusią). To sztuczka kampanijna, bo opozycji ciężko znaleźć bezpieczną odpowiedź. Prawda, niewiele tu rozpoznania dylematów przyszłości. PiS powinien być spytany choćby o to, co zamierza zrobić z sytuacją demograficzną, skoro chce zabetonować raz na zawsze zasady przechodzenia na emeryturę.

Tylko co mamy na razie po drugiej stronie? Agenda opozycji jest tak chaotyczna oraz pełna sprzeczności, że trudno o poważną debatę. Jak wtedy, kiedy pomstując na rosnącą inflację, Koalicja Obywatelska żądała jednocześnie dużych podwyżek dla budżetówki. Liderzy opozycji przyjęli założenie, że skoro czeka ich moralne starcie demokratycznego dobra z autorytarnym złem, nie trzeba sobie zaprzątać głowy planem rządzenia. Wyborcy nienawidzący PiS albo przynajmniej zmęczeni jego ośmioletnimi rządami mają kupić kota w worku. ©Ⓟ