Dziś ma się odbyć spotkanie prezesa NIK Mariana Banasia z przedstawicielami klubów parlamentarnych. Jeszcze w zeszłym tygodniu NIK informował o tym w mediach społecznościowych.

O tym, że planowane jest spotkanie, ale frekwencja może być mocno ograniczona, słyszeliśmy nawet wczoraj. Oficjalnie spotkanie ma być poświęcone nowelizacji ustawy o NIK, a faktycznie – zatarciu złego wrażenia po wspólnej konferencji prasowej prezesa NIK z liderem Konfederacji Sławomirem Mentzenem. Możliwe, że do spotkania nie dojdzie, więc trudno to wrażenie będzie zatrzeć. Jak usłyszeliśmy wczoraj w klubach opozycyjnych, nikt do NIK się nie wybiera. – Nie będziemy uwiarygodniać Mentzena, nie idziemy tam. Zaprosiliśmy prezesa NIK na spotkanie z kolegium klubu – usłyszeliśmy w Koalicji Obywatelskiej. Z lewicy także poszedł komunikat, że nikt do NIK nie idzie. Ludowcy wczoraj zastanawiali się, a w grę wchodziły dwa warianty: nie wysyłać nikogo, a jeśli już, to nikogo z szefostwa partii, raczej jednego z posłów. Z naszych informacji wynika także, że nie wybierają się tam politycy PiS, ale chyba akurat na tym prezesowi NIK aż tak bardzo nie zależało. Natomiast widać, że nawet bez ich obecności wydaje się, że plan spalił na panewce.

„Jedyną troską i motywem działań Prezesa Najwyższej Izby Kontroli jest wzmocnienie niezależności NIK oraz jej uprawnień.( …..) Pan Prezes Marian Banaś liczy na wsparcie niezależności NIK wszystkich sił politycznych bez wyjątku” – pisał jeszcze niedawno ówczesny rzecznik prasowy izby Łukasz Pawelski. Niechętne podejście do planowanego spotkania pokazuje, że Marian Banaś płaci cenę za flirt z Konfederacją. Bo tak można nazwać sytuację, w której jego syn, pełniąc nadal funkcję doradcy społecznego prezesa, startuje z nr. 2 na liście Konfederacji w Warszawie. Konferencja, na której jest to ogłaszane, odbywa się przed siedzibą NIK, a wkrótce potem prezes instytucji razem z liderem Konfederacji organizują na dziedzińcu siedziby NIK konferencję w sprawie poparcia Konfederacji dla projektu ustawy przyznającej NIK uprawnienia prokuratorskie. Do tego, gdy zapytaliśmy NIK, czy Jakub Banaś przestanie być doradcą w związku ze swoim startem, otrzymaliśmy odpowiedź, że nie.

Jak widać, prezes NIK, wchodząc w mało czytelne relacje z Konfederacją, zaszkodził i sobie, i planom na uzbrojenie NIK w dodatkowe kompetencje. NIK jest dziś jedną z niewielu ważnych instytucji centralnych, którymi nie kieruje osoba wskazana przez PiS, ale pozostająca z powodu konfliktu z partią Jarosława Kaczyńskiego poza jej sferą wpływów. Wydaje się, że to wymarzona sytuacja do umacniania niezależnej pozycji izby, jednak kontakty z Konfederacją spowodowały, że widać tu spore znaki zapytania.

Już wcześniej dało się zauważyć, że reszta opozycji ma z tym zgryz. NIK, publikując niewygodne dla PiS wyniki kontroli instytucji państwowych, może być potencjalnym „sojusznikiem”. Takie informacje w kampanii mogą być istotnym elementem narracji dotyczącej sprawności obecnego rządu. Z tego świetnie zdaje sobie sprawę PiS. Stąd próby doprowadzenia w kolegium NIK do sytuacji w której prezes tej instytucji będzie mógł być przegłosowany przez dwójkę wiceprezesów, których można posądzać o sympatię dla obecnego obozu władzy.

Ta sytuacja powoduje, że mimo dosyć oczywistych zastrzeżeń do postępowanie Mariana Banasia w sprawie kandydowania jego syna, reszta opozycji nie wyrywała się z krytyką. Obecna odmowa to jednak czytelny sygnał od pozostałych ugrupowań, że nie podoba im się taki rodzaj uwikłania NIK w kampanię.

To dla prezesa na dziś problem wizerunkowy, ale nie tylko. Jeśli na poważnie myśli o uprawnieniach prokuratorskich dla NIK, to musi szukać w tej sprawie sojuszników. Można zrozumieć intencje poparte faktami – skoro obecna prokuratura, której zwierzchnikiem jest ważny polityk obozu władzy, nie jest chętna do wszczynania postępowań na podstawie kontroli NIK, to może dobrze, by sama izba mogła bronić swoich racji przed sądami. Jednak sam pomysł jest kontrowersyjny. W konstytucji, która opisuje rolę NIK, nie ma o tym ani słowa. Do tego NIK, samodzielnie wychodząc z projektem ustawy, wchodzi na pole zastrzeżone dla innych. Już słyszymy głosy od partii politycznych, że są jakieś granice kompetencji i Marian Banaś jest od kontroli, a nie legislacji. To pokazuje, że pomysł na uprawnienia i sposób jego zwodowania to kroczenie po polu minowym. Więc jeśli prezesowi NIK zależy na sukcesie, to musi kroczyć bardzo ostrożnie.

Tym bardziej że można się spodziewać, że w najbardziej gorącym okresie kampanii wyborczej pokażą się kolejne raporty wskazujące na błędy lub naruszenia reguł przez administrację rządową. Kontrolerzy NIK są w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, które znalazło się także na celowniku unijnej instytucji antykorupcyjnej OLAF. Przyznawanie tam dotacji było jednym z ostatnich wstrząsów dla ekipy rządowej. NIK, formułując zarzuty w tej sprawie, powinien zrobić wszystko, by uniknąć oskarżeń o granie po jednej ze stron kampanii. Nawet jeśli nie ma wątpliwości, że większość innych instytucji państwa, w tym cały rząd, jest wprzęgnięta w kampanię PiS. ©℗