Badania, m.in. Pawła Bukowskiego, pokazują, że poziom nierówności mamy na pewno dużo wyższy niż to, co pokazuje, który opiera się na ankietach. Wynika to z tego, że zamożniejsi ankietowani, zwłaszcza przedsiębiorcy, po prostu odmawiają GUS-owi odpowiedzi- mówi Michał Brzeziński, dr hab., prof. Wydziału Nauk Ekonomicznych UW.

ikona lupy />
dr hab. Michał Brzeziński, prof. UW, Wydział Nauk Ekonomicznych / Materiały prasowe / fot. Mat. prasowe

Mamy ósmy rok rządów PiS. Od lat, w kolejnych kampaniach prezentuje się on jako partia „Polski solidarnej”. Czy efekty jego rządów to uzasadniają?

Nikt tego do końca nie wie, bo nasze państwo – jeżeli chodzi o badanie poziomu nierówności w społeczeństwie – jest głuche i ślepe. Polega tylko na ankietach, nie weryfikując ich.

Poziom nierówności dochodowych w Polsce przedstawiają dwa główne badania. GUS-owskie na budżetach gospodarstw domowych i „Europejskie badanie warunków życia ludności” Eurostatu. W 2019 r. dały one zupełnie odwrotne rezultaty. Według Eurostatu nierówności dochodowe u nas spadają i jesteśmy na poziomie najbardziej egalitarnych państw w UE, takich jak Szwecja czy Dania. A według tego GUS-u – rosną i plasujemy się pod tym względem na średnim europejskim poziomie.

Badania, m.in. Pawła Bukowskiego, pokazują, że poziom nierówności mamy na pewno dużo wyższy niż to, co pokazuje GUS, który opiera się na ankietach. Wynika to z tego, że zamożniejsi ankietowani, zwłaszcza przedsiębiorcy, po prostu odmawiają GUS-owi odpowiedzi. Dlatego dużo bardziej miarodajne są badania w oparciu o zeznania podatkowe. Ministerstwo Finansów, które ma dane z zeznań podatkowych, niestety nie udostępnia ich jednak nawet naukowcom zajmującym się badaniem nierówności.

Nasze państwo, gdyby dobrze działało, starałoby się rozwiązać ten problem, łączyć dane z różnych źródeł – ankiet GUS-u, z PIT-u, z ZUS-u etc. To pozwoliłoby pokazać prawdziwy obraz nierówności w Polsce, ale najwyraźniej nikomu na tym nie zależy.

Może dlatego, że tak jest wygodniej dla rządzących …

Społeczeństwo też specjalnie się tej wiedzy nie domaga. Jednak w efekcie, jeżeli chodzi o tendencje w obszarze nierówności, dane dotyczące ostatnich kilku lat, od 2015 r. do dziś, są sprzeczne. To, co wiemy prawie na pewno, to to, że od zeszłego roku one muszą rosnąć. To skutek bardzo wysokiej inflacji. Znacząco obniża ona realne dochody wielu mniej zamożnych osób, utrzymujących się ze świadczeń społecznych, które nie są waloryzowane albo są waloryzowane niewystarczająco. Dotyczy to też dużej części budżetówki, która jest też relatywnie uboga. Płaca minimalna rośnie, ale też wolniej niż inflacja. A z drugiej strony wiemy, że dochody przedsiębiorców, przynajmniej tych średnio i wysoko sytuowanych, znacznie wzrosły.

Czyli nie potwierdza pan opinii, że „histerię antyinflacyjną” urządzają ci zamożniejsi, bo oni najbardziej tracą, a dla biednych to wcale nie jest takie złe?

Generalnie w ekonomii nie ma jakichś żelaznych praw, zgodnie z którymi zawsze inflacja jest dobra albo zła dla dochodów jakiejś grupy społecznej. Niestety jest różnie. Jednak w obecnym epizodzie inflacyjnym w Polsce wydaje się, że, przynajmniej od zeszłego roku, nierówności się zwiększają.

Jednak PiS wprowadziło 500 plus, które od nowego roku ma wzrosnąć o 300 zł, systematycznie podnosi pensję minimalną, wprowadziło godzinową stawkę za pracę. To sztandarowe przykłady ich „solidarnej” polityki. Czy to rzeczywiście jest nowa jakość, jeżeli chodzi o zwalczanie nierówności?

Tempo wzrostu płacy minimalnej było podobne już za wcześniejszych rządów. Więc tutaj raczej mamy do czynienia z kontynuacją. Godzinowa stawka to nowe rozwiązanie, które niewątpliwie pomogło niektórym pracownikom. Jednak osób, których sytuacja dzięki temu się poprawiła, było bardzo niewiele. To bardzo mały ułamek całego rynku pracy, więc nie wpłynęło to na poziom nierówności, choć oczywiście znacząco poprawiło los niektórych.

Natomiast 500 plus na pewno było znaczącym posunięciem, które zmniejszyło ubóstwo różnego rodzaju, a w konsekwencji też nierówności. Takiej roli nie odegrało już jednak rozszerzenie tego świadczenia na pierwsze dziecko także w zamożniejszych rodzinach. Ten transfer w większości trafił do klasy średniej, osób wysoko zarabiających. Nierówności to w żaden sposób nie zmieniło.

500 plus odpowiada za mniej więcej połowę spadku ubóstwa, który nastąpił po 2015 r., pozostałe czynniki to m.in. spadek bezrobocia czy wzrost płac nisko wykwalifikowanych pracowników, związany z kurczeniem się podaży pracy i starzeniem się społeczeństwa.

Czy można to nazwać przełomem?

To była rewolucja. Potężny, zupełnie niespodziewany transfer. Na początku 500 plus miało wysokość mniej więcej jednej trzeciej płacy minimalnej. To znacznie więcej niż podobne świadczenia w innych krajach.

Pytanie, czy decyzja w tej sprawie podyktowana była przekonaniem, że trzeba redukować nierówności czy raczej cynizmem politycznym? Na rzecz tej drugiej tezy przemawia to, że – zdaniem wielu obserwatorów – mamy do czynienia z tworzeniem się nowej oligarchii.

PiS, zresztą jak każda inna partia w Polsce, włącznie z lewicowymi przed 2015 r., absolutnie nigdy nie była egalitarny, nie przejmował się ubóstwem, nierównościami itd. Wydaje się zatem, że wprowadzenie 500 plus w dużej mierze powodowane było jednak chęcią zdobycia zysków politycznych.

Badania pokazują, że świadczenie istotnie zwiększyło poparcie wyborcze dla PiS. Bez niego partia nie uzyskałaby większości parlamentarnej w 2019 r.

Z drugiej strony duża część naszej opinii publicznej domagała się większej redystrybucji, sądziła, że nierówności są za duże, że należałoby bardziej opodatkować bogatych. Niespecjalnie to nastąpiło, choć były drobne ruchy – stopniowe zwiększanie kwoty wolnej dla nisko zarabiających, czy podatek solidarnościowy dla niektórych bardzo wysoko zarabiających.

Czy jakaś nowa oligarchia tworzy się w Polsce? Tak mocno bym nie powiedział.

A nadzwyczaj mocna pozycja spółek Skarbu Państwa, karuzela kadrowa w tych spółkach, willa plus etc. Nie ma pan wrażenia, że to w tym kierunku zmierza?

Oligarchia oznacza bardzo bogate osoby, które kształtują politykę. Osób, które są w spółkach jest niewiele i nie są wystarczająco bogate. Poza tym one są tylko „agentami” PiS-u, który za ich pośrednictwem realizuje politykę gospodarczą. To raczej jakaś nowa klasa średnia, klasa „agentów” PiS-u, a nie oligarchów. Na pewno nie możemy tu mówić o oligarchii wschodniego typu.

Oprócz 500 plus, PiS ma też na koncie obniżanie podatków zamożnym i przezZytę Gilowską za ich pierwszych rządów, jak i w skorygowanym Polskim Ładzie. Znieśli też podatki dla osób do 26. roku życia i uporczywie utrzymują bardzo niskie uposażenia budżetówki, w tym nauczycieli. Obciąża ich też degradowanie usług publicznych – m.in. przez fatalną kondycję służby zdrowia, w czasie COVID byliśmy w czołówce państw OECD pod względem liczby nadmiarowych zgonów. Czy to wszystko nie przeczy „solidarnościowemu” wizerunkowi tej partii?

Jednak wprowadzili podatek solidarnościowy, Polski Ład, choć ogólnie obniżył podatki, to jednak dzięki niemu składka zdrowotna, choć w mniejszym stopniu niż zamierzano oryginalnie, wzrosła dla osób na podatku liniowym. Partia liberalna absolutnie by czegoś takiego nie wprowadziła. Tzw. repolonizacja, m.in. zwiększenie udziału państwa w sektorze bankowym, też jest mało liberalna.

W sprawie składki zapowiadają zmiany, a repolonizacja banków zaczęła się jeszcze za rządów PO-PSL…

PiS gospodarczo jest po prostu pragmatyczny i robi to, co ma zwiększyć jego poparcie wyborcze. Prezesowi Kaczyńskiemu, jak sądzę, chodzi głównie o to, żeby Polska stała się potęgą polityczną porównywalną z Niemcami czy Francją i mogła w podobny sposób oddziaływać na politykę w Unii Europejskiej. Temu podporządkowuje politykę gospodarczą. Więc, moim zdaniem, to nie jest liberalizm.

A co z nadmiarowymi zgonami w czasie COVID, czy to nie pokazuje, że z funkcjonowaniem naszego państwa coś jest głęboko nie w porządku?

Zapewne tak jest. Ale większość Polaków niespecjalnie się tym przejęła, bo przedkładają ochronę swojej pracy i swoje dochody ponad zdrowie własne i innych, zwłaszcza jakichś starszych osób z odległych regionów. Jesteśmy relatywnie mało skłonni wydawać na zdrowie, by chronić obywateli przed nadmiernymi zgonami. Jak sądzę, PiS, kierując się wspomnianym pragmatyzmem, za tym podążył.

Solidarna nie jest też polityka mieszkaniowa obecnej ekipy - Mieszkanie plus, podobnie jak Polski Ład, poniosło klęskę, a rząd wrócił do wypróbowanej metody dopłat do kredytów …

Mieszkańcydużych miast, klasa średnia nie są dla PiS grupą docelową. Oni wciąż starają się zdobyć poparcie wśród ludzi biedniejszych, mieszkających na terenach wiejskich, emerytów.

W kwestii mieszkaniowej formułują więc nowe propozycje, co do których większość i tak specjalnie nie wie, czy one zadziałają, czy nie. Ale przynajmniej jest tu jakaś aktywność w sferze PR-u, co im służy.

Choć czasem rządzący robią też ukłony wobec klasy średniej, czego przykładem jest cofnięcie podwyżek cen biletów kolejowych, w tym na Pendolino, którym jeździ przecież właśnie klasa średnia.

Przejdźmy do tematu edukacji – w czasie COVID mieliśmy rekordowo długo zamknięte szkoły, jak to się przekłada na spójność społeczną?

Mamy cząstkowe szacunki dotyczące strat edukacyjnych. Długi okres zamknięcia szkół w pandemii spowodował około rok tych strat. Wcześniej taki skutek przyniosła likwidacja gimnazjów. W okresie rządów PiS wystąpiły więc potężne straty pod tym względem. Są raczej nie od odrobienia i będą pokutować przez dekady.

Dodatkowym problemem jest postępujący exodus ze szkolnictwa publicznego do prywatnego, którego efektem jest obniżanie poziomu państwowej edukacji. Te zaniedbania w długim okresie mogą się odbić na wzroście gospodarczym, ale będą też powodowały wzrost nierówności. Stracą przede wszystkim osoby o niższych dochodach. Podobnie niedofinansowanie w sektorze zdrowotnym odbije się negatywnie na naszym kapitale ludzkim. Częściowo rządzący to jednak dostrzegają, bo jest plan zwiększenia wydatków na zdrowie do 7 proc. PKB od 2027 r. Choć rząd przyjął zasadę, by mierzyć wydatki zdrowotne w danym roku w odniesieniu do PKB sprzed dwóch lat. Przy wysokiej inflacji powoduje to, że realny wzrost wydatków jest wolny.

Ale te wszystkie złe skutki dadzą o sobie znać w długim okresie, a w krótkim taka polityka przynosi PiS-owi korzyści. Dzięki oszczędnościom na usługach publicznych mają więcej pieniędzy np. na bezpośrednie transfery społeczne, zbrojenia czy transformację energetyczną.

Poza tym strat edukacyjnych większość społeczeństwa nie widzi, więc to się nie odbija negatywnie na ocenach rządu.

Badania pokazują, że makroekonomiczne PiS działał w sumie dość racjonalnie, deficyt budżetowy był ograniczany, dług publiczny zachowywał się stosunkowo lepiej niż w porównywalnych państwach. Wiedzieli, że z perspektywy zachęcania inwestorów zagranicznych nie mogą więcej wydawać na wszystko. Wydawali więc więcej na świadczenia rodzinne, np. na 500 plus, a jednocześnie ograniczali wydatki na edukację, zdrowie, administrację publiczną. Skądinąd brak waloryzacji 500 plus i świadczeń rodzinnych doprowadził do wzrostu skrajnego ubóstwa wśród dzieci o ok. 8 proc. (30 tys. dzieci) w 2022 r.

W dłuższej perspektywie grożą nam natomiast opisane przed chwilą negatywne konsekwencje. Zwłaszcza, że w tej chwili jest presja na zwiększenie wydatków zbrojeniowych. Zapędzili się więc w pewnego rodzaju pułapkę.

Mamy rok wyborczy, jakie są pańskie przewidywania – czy kolejny rząd może poprawić sytuację pod względem nierówności, np. dofinansować usługi publiczne?

Raczej jestem tu pesymistą. Niestety ostatnie reformy PiS, m.in. klęska Polskiego Ładu, w dużej części polskiej populacji skompromitowały ideę zwiększenia progresywności naszego systemu podatkowego, która jest potrzebna. Okazało się jednak, że elity, narzucające ton w debacie, są temu bardzo przeciwne.

Dalej więc będziemy iść w kierunku niepohamowanego wzrostu nierówności.

Kiedyś w Polsce też nie chciano płacić podatków i wiemy, jak to się skończyło. Kolejne rządy będą musiały finansować choćby wydatki na zbrojenia, może zdecydują się na podwyżkę VAT, jak PO-PSL w czasie poprzedniego kryzysu?

Nie sądzę, żeby to było politycznie wykonalne. Byłoby to niesłychanie niepopularne społecznie. Plus stałoby się też amunicją dla PiS-u, który przecież, nawet jeśli w opozycji, to nadal pozostanie bardzo silny. Poza tym już dzisiaj VAT w Polsce jest na stosunkowo wysokim poziomie i ma charakter degresywny, czyli bardziej obciąża biedniejszych.

Rozmawiała Sonia Sobczyk-Grygiel (Polityka Insight)