Szkoły branżowe muszą być na tyle atrakcyjne, by młodzież sama wybierała tę ścieżkę kształcenia – mówi Marzena Machałek, wiceminister edukacji i nauki.

Na jakim etapie jest ustawa wprowadzająca branżowe centra umiejętności, które resort edukacji zapowiada od miesięcy?

Mam nadzieję, że trafi na najbliższe posiedzenie Rady Ministrów, by udało się ją przeprocedować w tej kadencji parlamentu. BCU mają gwarancję finansowania z Krajowego Planu Odbudowy. Ale trzeba je zakotwiczyć w przepisach ustawy, by zapewnić trwałość projektów realizowanych z KPO.

To, jak rozumiem, element reformy szkolnictwa. Wcześniej w miejsce zawodówek weszły branżówki. O tych pierwszych dotąd mówiono źle lub bardzo źle.

Albo straszono nimi dzieci, mówiąc, że jak się nie będą uczyły, to tam trafią. Dziś mamy renesans szkolnictwa branżowego i technicznego, a skojarzenia z kształceniem zawodowym nie są już tak negatywne. 58,5 proc. uczniów szkół ponadpodstawowych realizuje taką drogę kształcenia. Z tego 39,5 proc. trafia do techników, blisko 17 proc. do branżówek, a reszta do szkół policealnych.

Skoro jesteśmy przy danych: choć liczba osób w szkołach branżowych II stopnia urosła, to uczniów w placówkach I stopnia jest najmniej od lat. Dziś to niespełna 192 tys.

Musimy uwzględnić skutki niżu demograficznego. Mimo to liczba dzieci w branżowych szkołach I stopnia rośnie. Gdy zaczynałam pracę w resorcie, było to ok. 14 proc. dziś – przypomnę – ok. 17 proc. W porównaniu z ubiegłym rokiem szkolnym liczba uczniów klas I branżowych szkół I stopnia wzrosła o 44 proc., do 88 tys. Nie możemy jednak wymuszać na dzieciach decyzji o wyborze branżówek. To musi być świadomy wybór wsparty dobrym doradztwem zawodowym. Gdy ruszaliśmy z reformą kształcenia branżowego, podstawowym problemem było to, że prawie 30 proc. młodych ludzi po technikum i prawie 40 proc. po szkołach zawodowych lądowało na bezrobociu.

W Warszawie np. w branżówkach I stopnia jest o ponad 230 uczniów mniej niż dwa lata temu. Problemem jest zapewnienie kadry kształcącej w danym zawodzie. Funkcjonują tu też szkoły II stopnia, ale trudno jest zebrać grupę, by uruchomić zajęcia w trybie dziennym.

To skutek decyzji samorządu warszawskiego, bo gdyby faktycznie chciał otwierać szkoły branżowe, to nic nie stoi na przeszkodzie. Nie możemy wymusić na samorządach określonej polityki edukacyjnej. Przypomnę, że w latach 90. w aglomeracjach był pęd w kierunku likwidacji nie tylko zawodówek, lecz także techników. Mieliśmy dwa momenty zapaści tego kształcenia. W 1989 r., w związku z przekształceniami ustrojowymi, kiedy upadały zakłady pracy. I drugi moment, dekadę później, w 1999 r., wraz z wdrożeniem reformy ministra Handkego. Za nią poszedł trend likwidacji szkół zawodowych, warsztatów, szkoleń. Wszyscy mieli zdawać matury, iść na studia.

To źle, że mobilizowano młodych ludzi, by się kształcili?

Nie, ale nie każdy ma takie predyspozycje i ważne, by samorząd dawał możliwość wyboru. Mało tego – MEiN podwyższa subwencję na uczniów uczących się w tych zawodach, które dziś są szczególnie poszukiwane na rynku. Samorząd podejmuje decyzję, czy otwiera dodatkowe klasy w liceach, czy w szkołach branżowych. Mamy demokratyczny rozdział kompetencji. Resort tworzy warunki, daje finansowanie, stymuluje działania. I naprawdę w skali kraju szkolnictwo branżowe się rozwija. Są miasta, gdzie nawet 80 proc. dzieci jest w tego typu placówkach, mają dobrze wyposażone pracownie, dostęp do warsztatów. Byłam ostatnio w Polkowicach, Lubinie i widzę, że tam jest zrozumienie dla tej idei kształcenia.

Ja z kolei ostatnio byłam w Szydłowcu. I usłyszałam m.in. w tamtejszym zakładzie zajmującym się wózkami widłowymi, że ma olbrzymie problemy ze znalezieniem kadry, bo lokalne szkoły nie kształcą monterów, spawaczy, elektryków…

Mamy niż demograficzny i trendy cywilizacyjne, które powodują, że brakuje nie tylko budowlańców, lecz także lekarzy, nauczycieli. Nie możemy tworzyć systemu edukacyjnego, który będzie wymuszał na młodych ludziach życiowe decyzje. Szkoły branżowe muszą być na tyle atrakcyjne, by kolejne pokolenia świadomie decydowały się na wybór tej ścieżki kształcenia. Dlatego wchodzimy w coś zupełnie nowego, jak branżowe centra umiejętności. W tych placówkach będą przygotowywać się do zawodu uczniowie i studenci, a dokształcać nauczyciele, wykładowcy i pracownicy branż. To będzie hub łączący pracodawców z przyszłymi pracownikami. Ci pierwsi powinni zrozumieć, że muszą się włączyć w proces kształcenia, jak to ma miejsce w innych krajach europejskich, bo sam resort nie załatwi sprawy. I w BCU ich rola będzie kluczowa. Centra będą prefinansowane z KPO kwotą 1,4 mld zł. Wyłoniliśmy 90 beneficjentów, do których środki trafią w pierwszej kolejności.

Jeszcze niedawno resort komunikował, że w 2023 r. ma powstać pierwszych 20 BCU, a do końca 2024 r. kolejnych 100. Jaki jest stan na dziś?

Mamy podpisaną pierwszą umowę z miastem Siedlce prowadzącym technikum, w którym będzie ulokowane BCU, oraz ze Związkiem Pracodawców Kolejowych i PKP Intercity. Kolejna umowa ma być podpisana w najbliższym miesiącu. W przygotowaniu jest dalszych 14. ©℗

Rozmawiała Paulina Nowosielska