Zależy, kto i jak liczy. Problem w tym, że statystyki dotyczące liczby ludności mają potem istotny wpływ na funkcjonowanie państwa, np. wpłaty janosikowego czy liczby mandatów do uzyskania w okręgu wyborczym.

Fundacja im. Stefana Batorego i Unia Metropolii Polskich przeanalizowały metodologię, na podstawie której liczona jest liczba ludności Polski oraz wyniki ostatniego Narodowego Spisu Powszechnego z 2021 roku.

Po spisie, jak zauważają autorzy raportu, poznaliśmy dwie wielkości populacji Polski. Pierwsza mówi o tym, że jest nas 37 mln, druga — że 38 mln. Skąd ta różnica? Pierwsza liczba dotyczy tzw. rezydentów, czyli osoby mieszkające w Polsce przez okres minimum roku. Statystyka rezydentów wykorzystywana jest przede wszystkim na użytek zestawień międzynarodowych i raportowania do Eurostatu. Pośrednio wpływa np. na ustalenie większości kwalifikowanej (siły głosu) w ramach decyzji podejmowanych przez Unię Europejską” - wynika z opracowania. Otwartą kwestią jest to, na ile ta liczba obejmuje cudzoziemców przebywających w naszym kraju oraz na ile uwzględnia emigrantów, którzy zachowali meldunek.

Druga liczba (38 mln) to ludność według definicji krajowej — a ta zakłada, że do ludności danej gminy zalicza się osoby tam zamieszkujące (przebywające) przez okres co najmniej 3 miesięcy. Ta statystyka jest istotniejsza niż ta odnosząca się do rezydentów, bo wykorzystuje się ją w krajowych politykach publicznych. Rzecz w tym, że bazuje ona w dużej mierze na rejestrze PESEL oraz meldunku, który w praktyce jest często martwym przepisem. “Imigranci często nie mają możliwości zameldowania się, a posiadanie meldunku jest według naszej wiedzy jedyną okolicznością pozwalającą na zaliczenie do ludności Polski (według definicji krajowej). W efekcie takiej podstawy spis powszechny zaliczył do populacji krajowej je- dynie 111,8 tys. cudzoziemców (osób z obywatelstwem innym niż polskie), co jest liczbą odpowiadającą jedynie niewielkiej części imigrantów, co jest liczbą odpowiadającą jedynie niewielkiej części imigrantów, przebywających w Polsce przed napaścią Rosji na Ukrainę w lutym 2022 roku” - wskazują autorzy raportu.

Kwestia statystyki dotyczącej ludności jest nawet bardziej skomplikowana, bo pojawiają się jeszcze dwa szacunki, mówiące o tym, że jest nas 36 mln (co wynika z rejestru zameldowań, z którego jednak rokrocznie ubywa osób) albo 39 mln (tyle obejmował „wykaz osobowy-adresowy” utworzony przed rozpoczęciem Narodowego Spisu Powszechnego z 2021 r.).

Jak widać, rozbieżności — w zależności od przyjętej metodologii — są potężne, bo sięgają nawet kilku milionów ludzi. Dlaczego właściwy szacunek ma w tym przypadku kluczowe znaczenie? Bo ma to przełożenie na bardzo konkretne kwestie dotyczące funkcjonowania państwa, w tym samorządów lokalnych.

Przykładem jest janosikowe, czyli danina, jaką zasobniejsza samorządy oddają na rzecz tych biedniejszych. Zdaniem autorów raportu, niedoszacowana liczba ludności przekłada się na zwiększone wpłaty do budżetu państwa (podstawą ich naliczania są dochody przeliczane na mieszkańca). “Gdyby w systemie naliczania wpłat na część równoważącą subwencji ogólnej uwzględniona została liczba rezydentów powiększona o liczbę cudzoziemców według szacunków GUS na koniec 2019 r. oraz o liczbę wniosków o nadanie statusu UKR, to wspomniana wpłata, którą zobowiązana jest wnieść w 2023 roku Warszawa, byłaby o około 25 proc. niższa (co stanowi ponad 385 mln zł)” - podają autorzy.

Liczba ludności i zmiany demograficzne mają też implikacje wyborcze, bo decydują o tym, ilu posłów w danym okręgu może być wybranych do Sejmu (tzw. norma przedstawicielska). W zeszłym roku pisaliśmy w DGP, że — bazując na danych ludnościowych — PKW doszła do wniosku, że norma przedstawicielska jest wypaczona w aż 21 na 41 okręgów sejmowych. W 11 należałoby odjąć po jednym mandacie, w 9 dodać po jednym, a w okręgu Warszawa II dodać 2 mandaty. Z kolei w przypadku okręgów senackich PKW stwierdza, że w województwach małopolskim i mazowieckim liczba wybieranych senatorów jest zbyt niska, a w województwie śląskim zbyt wysoka. Wnioski z analiz PKW przesłała do marszałek Sejmu Elżbiety Witek.

Ale do żadnych zmian nie doszło, co jest niestety smutnym standardem. "O ile bowiem Państwowa Komisja Wyborcza z obowiązku regularnego przygotowywania korekty wywiązuje się ściśle, to Sejm konsekwentnie, od 2014 roku, gdy po raz pierwszy PKW zgłaszała taką potrzebę, uchyla się od realizacji jej wniosków i przewidziana w Kodeksie Wyborczym z 2011 roku korekta demograficzna do chwili obecnej (luty 2023) ani razu nie została przeprowadzona” - wynika z raportu Fundacji Batorego i Unii Metropolii Polskich.

Przykłady można mnożyć. Statystyki dotyczące liczby ludności dotyczą też obliczania wysokości subwencji budżetowej dla samorządów, systemu emerytalnego, planowania miejsc w szkołach, żłobkach czy szpitalach, prowadzenia polityki migracyjnej czy wreszcie projektowania rozbudowy dróg i transportu publicznego.

Autorzy raportu konkludują, że “podstawową definicją, stosowaną wszędzie, gdzie mowa o liczbie ludności czy liczbie mieszkańców, powinna być zgodna z rekomendacjami ONZ i Eurostat definicja rezydenta”. W ten sposób struktura demograficzna Polski zostanie urealniona (zwłaszcza poprzez uniezależnienie jej od liczby zameldowanych). Jednocześnie populacja kraju wykazywana w statystykach nie spadnie, bo w obecnej chwili liczba imigrantów przebywających w Polsce dłużej niż 12 miesięcy znacząco wzrosła od czasu spisu powszechnego z 2021 roku.