Rządzący mają zasługi w zwiększeniu dochodów budżetowych, choć ich realne znaczenie jest znacznie mniejsze, niż twierdzą.

Mimo wojny w Ukrainie to kwestie ekonomiczne nadają ton przedwyborczej debacie publicznej w Polsce. Rząd wziął właśnie na tapet temat, w którym może się pochwalić osiągnięciami, przy okazji uderzając w opozycję. Mowa o zwiększeniu wpływów budżetowych, dzięki którym uruchomiono liczne programy społeczne, polegające głównie – niestety – na przelewach pieniężnych. Na ulicach pojawiły się billboardy z pytaniem „Gdzie te pieniądze były zakopane?” – to nawiązanie do słów premiera Donalda Tuska z 2014 r. Politycy PO wówczas szyderczo powątpiewali w możliwości sfinansowania 500+, czego zapewne dzisiaj żałują.

„Kampanię informacyjną” rozpoczęło też nieoczekiwanie Ministerstwo Finansów, co oczywiście, jak przekonuje, nie ma związku ze zbliżającymi się wyborami (sic!). Resort przygotował stronę „Skąd miliardy dla budżetu” w domenie podatki.gov.pl. Znajdziemy tu analizę osiągnięć władzy na polu zwiększania wpływów podatkowych. Analizę odpowiednio podrasowaną, żeby sukcesy PiS wyglądały na większe, a zaniedbania PO-PSL robiły silniejsze wrażenie.

Luka VAT a skuteczność działań rządu

Jest faktem, że po objęciu władzy PiS zabrał się za uszczelnianie systemu podatków pośrednich, a więc obciążających konsumpcję. Już w 2016 r. wprowadzono pakiet paliwowy, który ograniczył szarą strefę, dzięki czemu wzrosły wpływy z akcyzy. W systemie VAT wprowadzono m.in. jednolity plik kontrolny (regularne raportowanie operacji gospodarczych) czy mechanizm podzielonej płatności (część kwoty transakcji trafia na rachunek vatowski). Upowszechniono także kasy fiskalne, wprowadzono system e-faktur i podjęto szereg innych, mniejszych działań, których PO zaniechała.

Ministerstwo dowodzi, że dzięki uszczelnieniu systemu wpływy z VAT w latach 2016–2022 wzrosły ze 123 mld zł do 230 mld zł – aż o 87 proc. I przypomina, że w latach 2008–2015 dochody z VAT urosły raptem o 28 proc. Liczby te na pierwszy rzut oka robią wrażenie, ale trzeba im nadać odpowiedni kontekst. Wpływy z VAT są istotnie determinowane przez koniunkturę gospodarczą oraz ceny. Na lata rządów PO-PSL przypadł ciągnący się przez kilka lat kryzys gospodarczy, który miał charakter deflacyjny: w latach 2013–2015 ceny właściwie się nie zmieniły. W czasie rządów PiS, nie licząc pandemicznego 2020 r., koniunktura gospodarcza była bardzo dobra, co sprzyjało też wzrostowi cen.

W latach 2016–2022 nominalny PKB Polski wzrósł z 1,8 bln do 3 bln zł – w zeszłym roku po raz pierwszy przebiliśmy tę granicę. Mowa więc o nominalnym wzroście aż o 67 proc. Trzy czwarte wzrostu wpływów z VAT to więc zasługa rosnącego PKB, a nie uszczelnienia systemu.

Nie zmienia to faktu, że dochody z podatku od towarów i usług wzrosły bardziej, niż wynikałoby to z samych wyników gospodarczych. Tymczasem za PO-PSL dochody z VAT rosły wolniej od nominalnego PKB, które w czasie rządów tej koalicji wzrosło mniej więcej o połowę (z 1,2 bln do 1,8 bln zł). To efekt pęczniejącej luki VAT, którą ugrupowanie Tuska zlekceważyło, jak i wielu innych problemów – co finalnie doprowadziło do porażki wyborczej PO w 2015 r.

Luka VAT pokazuje, jaki procent potencjalnych wpływów z tego podatku został utracony – czyli nie wpłynął do kasy państwa. Ministerstwo Finansów chwali się obniżeniem jej z 24 proc. w 2015 r. do zaledwie 5 proc. w zeszłym roku. Byłby to doskonały wynik (aż podejrzanie doskonały). Problem w tym, że trudno prawdziwość tych danych zweryfikować. Najnowsza publikacja Komisji Europejskiej poświęcona tej sprawie, „VAT gap in the EU” z końca zeszłego roku, obejmuje dane do 2020 r. Według KE luka VAT w Polsce w latach 2016–2020 spadła z 20 proc. do 11 proc., czyli o 9 pkt proc. To i tak robi wrażenie – był to drugi najlepszy wynik w UE po Łotwie (spadek o 11 pkt proc.). Jej skala jest jednak wciąż spora – w całej UE luka VAT wyniosła 9 proc. W Niemczech, Danii i na Węgrzech było to ledwie 5 proc. Operacja uszczelniania VAT jest więc jeszcze daleka od pomyślnej finalizacji.

Wzrost wpływów z CIT

Wzrost dochodów z VAT nie jest najbardziej okazały. Większe wrażenie robi zmiana dochodów z CIT. Według danych MF w latach 2016–2023 nastąpi niemal trzykrotny wzrost nominalnych wpływów z podatków od osób prawnych. To całkiem możliwe, gdyż do końca zeszłego roku wzrost był przeszło 2,5-krotny. W 2015 r. wpływy z podatku dochodowego od osób prawnych wyniosły 26 mld zł. W zeszłym roku aż 70 mld zł, co było historycznym rekordem. Wynik ten mógł zaskoczyć nawet rząd, gdyż w ustawie budżetowej zakładano wpływy z CIT rzędu 54 mld zł.

Te doskonałe wyniki to bez wątpienia zasługa – również – działań uszczelniających, które ograniczyły możliwość wyprowadzania zysków z naszego kraju z pomocą cen transferowych (transakcje międzynarodowe w ramach tej samej grupy kapitałowej) i poprawiły efektywność kontroli skarbowych. Równocześnie jednak wpływy z CIT nadal są nieadekwatne do rozmiaru i struktury naszej gospodarki. Te 70 mld zł to niecałe 2,5 proc. zeszłorocznego PKB. Mające podobnie wysoki udział przemysłu w gospodarce Czechy notują wpływy z CIT na poziomie 3,2 proc. PKB. Średnia OECD to 2,8 proc.

Na początku zeszłego roku Polski Instytut Ekonomiczny szacował lukę CIT w Polsce na aż 33 proc., czyli znacznie więcej niż w VAT. W przypadku CIT większość luki to jednak skutek legalnych preferencji podatkowych dla spółek, które w Polsce są bardzo hojne – szczególnie ulg inwestycyjnych. Według PIE wyprowadzanie zysków odpowiadało tylko za jedną siódmą luki VAT, co przekładało się na utratę 4 mld zł dochodów budżetowych. Mniej optymistyczne dane wykazali autorzy raportu „State of Tax Justice 2021” opublikowanego przez fundację Tax Justice Network, według którego Polska traci 2,7 mld dol. na nadużyciach w podatku korporacyjnym. Czyli ok. 10–11 mld zł.

Wpływy z CIT tak dynamicznie rosną, bo przez lata były zdecydowanie zaniżone – jest więc ogromne pole do poprawy. Poza tym te świetne wyniki to także rezultat wzrostu liczby podatników. Po 2015 r. wprowadzono szereg ulg oraz preferencji podatkowych, które mogły zachęcić przedsiębiorców działających jako jednoosobowe firmy do zakładania spółek. Mowa chociażby o 9-proc. CIT dla małych podatników czy tzw. estońskim CIT (zwolnienie z podatku reinwestowanych zysków). W wielu przypadkach system podatkowy stał się korzystniejszy dla spółek niż osób fizycznych prowadzących działalność gospodarczą. W 2015 r. liczba podatników CIT wynosiła 450 tys., a w 2022 r. przekroczyła 600 tys., więc mowa o wzroście o jedną trzecią. Tak duży przyrost bazy podatkowej bez wątpienia przyczynił się do skokowego wzrostu wpływów z CIT.

Skutki uboczne transformacji firm

Transformacja jednoosobowych firm w spółki jest zasadniczo bardzo pozytywnym procesem. Jego skutkiem ubocznym jest jednak odpływ tych firm z bazy podatkowej PIT. To jedyny z tych trzech kluczowych podatków, z którego wpływy rosły wolniej niż nominalny PKB. W 2015 r. PIT przyniósł budżetowi państwa 45 mld zł (mniej więcej drugie tyle trafiło do samorządów). W ub.r. budżet skasował z tego tytułu 68 mld zł. Zanotowano więc wzrost o połowę (PKB wzrósł o dwie trzecie). Poprawa wpływów z CIT miała miejsce częściowo kosztem spadku znaczenia PIT dla budżetu. To ostatnie jest jednak skutkiem nie tylko zmiany formy działalności niektórych przedsiębiorstw, lecz przede wszystkim radykalnego wzrostu kwoty wolnej, obniżenia stawki PIT do 12 proc. i podniesienia progu dochodowego drugiej stawki do 120 tys.

Nie należy też zapominać, że te znaczące przyrosty dochodów budżetu są podawane nominalnie. Towarzyszyły im zaś rosnące ceny, które według GUS od 2015 r. do końca 2022 r. wzrosły o 37 proc., co obniża realną wartość dodatkowych wpływów. Dlatego te wzrosty najlepiej pokazywać na tle PKB kraju. W takim ujęciu wyniki te wyglądają już znacznie mniej okazale. W latach 2015–2022 łączne dochody sektora finansów publicznych wzrosły z 39 proc. do 40 proc. PKB – średnia unijna to 47 proc. Dochody budżetowe samego państwa również zwiększyły się w tym czasie o 1 proc. PKB – z 21 proc. do 22 proc. Jeden procent polskiego PKB to ok. 30 mld zł – i to jest realna skala zacieśnienia fiskalnego po 2015 r. Całkiem przyzwoity wynik, ale triumfalizm prezentowany przez rząd jest przesadzony.

Społeczeństwo interesują nie tylko dochody państwa, lecz także jego wydatki. Bo to ich wysokość bezpośrednio wpływa na poziom świadczeń społecznych i usług publicznych. Zarówno w przypadku całości sektora finansów publicznych, jak i samego budżetu państwa od 2015 r. urosły one o 2 pkt proc. W przypadku całego sektora mowa jest o wzroście z 42 proc. do 44 proc. PKB (średnia UE to 50 proc.). Hojność państwa wzrosła więc realnie o 60 mld zł w porównaniu z 2015 r., z czego jednak połowa jest finansowana długiem. Robi niezłe wrażenie, ale warto pamiętać, że 800+ będzie kosztować rocznie 65 mld zł (500+ to 40 mld zł). Cała ekspansja fiskalna przeprowadzona przez rząd PiS wystarczy więc ledwie na jeden program społeczny, chociaż rzeczywiście bardzo szczodry.

Skutkiem ubocznym zafiksowania się rządu na transferach pieniężnych jest głodzenie budżetówki, w której tegoroczne „podwyżki” pensji wyniosą niecałe 8 proc., czyli wynagrodzenia realnie spadną. Najbardziej odczuwają to akademicy, nauczyciele i urzędnicy administracji publicznej, którzy relatywnie biednieją w stosunku do reszty pracujących. Asystenci na uczelniach, nauczyciele stażyści oraz początkujący podinspektorzy zarabiają w okolicach płacy minimalnej. Trudno, żeby było inaczej, skoro rząd oszczędza właśnie na nich. Wydatki na edukację spadły z 5,3 proc. PKB w 2015 r. do 4,9 proc. w ub.r. (na samo szkolnictwo wyższe z 1,5 proc. do 1,2 proc.). Nakłady na administrację spadły z niecałych 5 proc. do ponad 4 proc. PKB – średnia unijna jest o połowę wyższa.

Rządzący mają więc zasługi w zwiększeniu dochodów budżetowych, choć ich realne znaczenie jest znacznie mniejsze, niż twierdzą. Trudno się jednak dziwić, że wybrali właśnie ten temat do swojej propagandy sukcesu i atakowania opozycji. Ta ostatnia miała podczas swoich rządów sporo czasu, by zająć się choćby karuzelami vatowskimi, o których mówiło się głośno przynajmniej od 2011 r. Ugrupowanie Tuska wybrało jednak zamiatanie problemów pod dywan. A taka strategia na dłuższą metę niemal nigdy się nie sprawdza, o czym powinni pamiętać także politycy aktualnie sprawujący władzę. ©℗