"Jeżeli lekarz nie będzie umiał zweryfikować wartości badań, może zostać zmanipulowany. - uważa prof. Gruchała - rektor Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego.
Sprawa jest złożona, bo wszystko zależy od miejsca i specjalizacji lekarza. W małych miejscowościach rzeczywiście bywa bardzo trudno i znam wiele przypadków, gdzie oddziały są prowadzone przez dwóch–trzech lekarzy, którzy pracują ponad siły, żeby utrzymać go przy życiu. Nie ma za to dużych niedoborów w ośrodkach uniwersyteckich. Poza tym są specjalności, w których braki są bardzo widoczne, np. anestezjolodzy czy psychiatrzy dziecięcy. Dodatkowo specjaliści niekoniecznie chcą pracować w systemie publicznym. Więc choć kwestia jest złożona, wiem jedno: to, że ten system jeszcze działa, nie jest dowodem na to, że mamy wystarczającą liczbę medyków.
Absolutnie żadnych kamaszy. To błąd.
Akurat to rozwiązanie jest stosowane w wielu krajach. Odbycie stażu w jednostkach różnej referencji jest naturalne oraz z korzyścią dla obu stron: szpitali i lekarzy.
Propozycja państwa, żeby dać szansę umorzenia kredytu studenckiego w zamian za pracę w Polsce po ukończeniu studiów przez minimum 10 lat, jest moim zdaniem uczciwa. Jeśli ktoś chce pracować za granicą, nie ma przeszkód, może wyjechać i spłacić dług. Ale w rozmowie o tym, kto zostaje i dlaczego, tak naprawdę chodzi o organizację całego systemu ochrony zdrowia. Dla ludzi ważne jest to, żeby miejsce pracy było przyjazne, stabilne, a nie tylko dobrze wynagradzane. Jeśli dodatkowo stwarza możliwości rozwoju, jest w stanie zatrzymać lekarzy.
Ja nie odpowiadam za organizację systemu, tylko za kształcenie przed- i podyplomowe w zawodach medycznych oraz za szpitale kliniczne. W naszych jednostkach nie ma problemu z pozyskaniem kadry. Mam nadzieję, że również dlatego, że warunki są sprzyjające.
Na pewno praca w jednym miejscu i w ramach jednego etatu jest wygodna, to model pożądany. Bieganie z jednego szpitala czy przychodni do innej jest obciążające i z pewnością nie przynosi korzyści pacjentom. Pytanie tylko, czy realnie da się to wprowadzić? Mam wątpliwości, choć oczywiście paleta rozwiązań jest szeroka i słuszna.
Na to rozwiązanie patrzę z pewnym niepokojem. Dobrze, że liczba uczelni kształcących medyków się poszerza, ale nie każda może i powinna kształcić lekarzy. Mówię np. o takich, w których nie prowadzi się badań klinicznych. Zawód lekarza jest bardzo specyficzny i wymagający. Kluczowe jest nie tylko zdobycie wiedzy, lecz także umiejętność rozróżnienia jej od pseudonauki.
Lekarz powinien umieć dostrzec naukową wartość pozyskiwanych informacji i umieć zweryfikować, czy coś, co mu się przekazuje, jest wiarygodne i wartościowe.
Nieprawda. Studenci uczą się na uczelniach medycznych, które prowadzą badania kliniczne, dzięki temu uczestniczą w procesie, podczas którego tworzy się wiedza medyczna. Ta, która trafia do podręczników. Tymczasem kiedy student nie ma szans spotkać się z takim środowiskiem i zobaczyć, jak wiedza się wykuwa, nie będzie umiał zweryfikować informacji, z którymi się będzie spotykał. W rezultacie będzie narażony na przyjmowanie różnych niebezpiecznych poglądów, czy to teorii antyszczepionkowych, czy przekazów marketingowych pochodzących np. od firm. Ich przedstawiciele niejednokrotnie przekonują, że ich lek jest lepszy od konkurencji. Jeśli lekarz nie będzie umiał zweryfikować wartości tych badań, może zostać zmanipulowany. Mam tu bardzo jasne zdanie: lekarz powinien być kształcony w środowisku uniwersyteckim, tam gdzie prowadzone są badania. Wcześniej to było wprost zapisane w ustawie: uczelnia kształcąca medyków podlega parametryzacji naukowej. Rezygnując z tego, Ministerstwo Zdrowia przerzuca ogromną odpowiedzialność na Polską Komisję Akredytacyjną i na resort nauki za to, kogo wykształcą i kto w przyszłości będzie leczył społeczeństwo.
To też, ale ten problem łatwo rozwiązać – prosektorium można wybudować, a kadrę zatrudnić. A wysokiej klasy ośrodek, który prowadzi realne badania w obszarze nauk medycznych, nie powstanie w kilka lat.
Oczywiście, że tak, nasi nauczyciele akademiccy otrzymują propozycje pracy. Niektórzy przechodzą, inni nie widzą przyszłości w środowisku, w którym nie ma nauki.
Prawdziwą konkurencją, jeżeli chodzi o nauczycieli, nie są inne uczelnie medyczne, tylko jednostki ochrony zdrowia. Tam lekarze klinicyści mogą zarobić wielokrotnie więcej niż za zajęcia ze studentami.
To nieprawdziwy zarzut. Nam zależy na pozyskaniu dobrych maturzystów. Inteligentny człowiek potrafi dostrzec wartościową uczelnię.
Końcowy egzamin ma poważne mankamenty. Jeśli różnicowałby poziom wiedzy studentów, to owszem, byłby jakimś wyznacznikiem. Dziś niestety tak nie jest. Pytania są znane, a ich poziom nie różnicuje wiedzy. W efekcie większość studentów zyskuje bardzo dobre wyniki w LEK. System wymaga optymalizacji, nie jest korzystny dla zdających. Osoby lepiej przygotowane nie mają szans, żeby się wykazać, a w konsekwencji wybrać specjalizację, którą sobie wymarzyły. Wszystko zostało spłaszczone.
Projekt praca dla studenta jest bardzo ważny i wartościowy. Dziś studenci pracują w barach, sklepach, agencjach roznoszących ulotki, a posiadają już taką wiedzę, że mogą być realnym wsparciem w aptekach czy placówkach ochrony zdrowia. Mogą pracować w roli asystenta lekarza, recepcjonisty, osoby pobierającej krew czy pracującej w laboratorium szpitalnym, jak również pomagać przy projektach badawczych. ©℗